Ostatnio przypomnieliśmy burzliwe dzieje budowy kościoła Matki Bożej Królowej Polski w Stalowej Woli. W latach 60. zatrzymana przez władze inwestycja stała się symbolem komunistycznej opresji, o której głośno było w Polsce i za granicą. Ale trzy dekady później wydarzyła się inna, dosłownie bardzo głośna historia, za sprawą… porannego bicia dzwonów z dzwonnicy stojącej przy stalowowolskiej konkatedrze. Na hałas i zakłócanie ciszy nocnej poskarżył się jeden z mieszkańców, a w sprawie musiał wypowiedzieć się Sąd Rejonowy. Ostatecznie dzwony i proboszcz zostali „uniewinnieni” przez miejscowe Kolegium ds. Wykroczeń.
Oficjalnie ta historia zaczęła się w maju 1994 r., gdy Czesław Ż. skierował pismo w sprawie dzwonów do ówczesnego prezydenta Stalowej Woli Jacka Koralewskiego. Ten odpowiedział mu negatywnie, powołując się na „wieloletnie tradycje uruchamiania dzwonów za aprobatą większości mieszkańców zamieszkałych w najbliższym sąsiedztwie kościoła”.
Obywatel się skarży
Po roku niezadowolony obywatel złożył dwa zawiadomienia do miejscowego Kolegium ds. Wykroczeń, a ustnie sprawę zgłosił policji.
Oprócz dzwonów konkatedry (skarga dotyczyła porannego dzwonienia: o 5.30. 5.45 i 6.00), na jego celowniku znalazły się także przejeżdżające nocą przez Stalową Wolę pociągi i ich sygnały dźwiękowe, które również zakłócały my spokój. Czesław Ż. mieszkał blisko torów, bo w bloku przy ul. Okulickiego 46 (zaraz przy tzw. lasku). Słychać tu było także dzwony konkatedry, choć na pewno nie tak głośne, jak sygnały pociągów.
Sprawa stała się, nomen omen, bardzo głośna – za lokalną prasą informowały o niej krajowe dzienniki, radio i telewizja. – Komu wadzi dzwon? – pytała w tytule artykułu „Sztafeta”, informując obszernie o zarzutach Czesława Ż. i decyzjach stosownych organów.
– W sprawie tej rozmawiałem również z proboszczem kościoła MBKP, który jako swoje racje stawiał dogmaty religijne – napisał w zawiadomieniach Czesław Ż. Rozmawiał on również z naczelnikiem stacji PKP Stalowa Wola Rozwadów. Miał on zobowiązać się do „zmiany tej sytuacji, jednak do chwili obecnej nie uległa ona poprawie”.
Kolegium odmawia – sprawa trafia do sądu
We wrześniu 1995 r. kolegium rozpatrzyło oba wnioski, wydając postanowienie o odmowie wszczęcia postępowania w obydwu sprawach. Argumentowano m.in. , że „hałas powodowany przez przykościelne dzwony nie pozostaje w sprzeczności z zasadami współżycia społecznego, tym bardziej, że dzieje się to za aprobatą większości mieszkańców”.
W przypadku hałasujących pociągów kolegium uznało z kolei, że „sygnały dźwiękowe używane są przez pojazdy szynowe nie z zamiarem zakłócenia spokoju i ciszy nocnej, a dla zasygnalizowania zbliżającego się pociągu”.
W październiku 1995 r. Czesław Ż. złożył do Sądu Rejonowego w Stalowej Woli zażalenie na decyzję kolegium. Powołał się w nim m.in. na Ustawę o ochronie środowiska oraz rozporządzenie Rady Ministrów o ochronie przed hałasem i wibracją, zakazujące „wykonywania czynności powodujących hałas na terenie zabudowy mieszkaniowej o natężeniu 45 decybeli”. Domagał się też powołanie biegłego specjalisty, który miałby ocenić natężenie hałasu i zbadać, czy nie przekracza on – za sprawą dzwonów i pociągów – dopuszczalnej normy.
W listopadzie 1995 r. Sąd Rejonowy w Stalowej Woli podzielił jego wątpliwości i uchylił postanowienie kolegium o odmowie wszczęcia postępowania. Sprawa ponownie trafiła więc do kolegium.
Ostateczne orzeczenia
29 lutego 1996 r. zapadły ostateczne orzeczenia. W sprawie dzwonów kolegium „uniewinniło” proboszcza, a kosztami postępowania obciążyło Skarb Państwa. Orzeczenie poprzedziła wizja lokalna w dzwonnicy przy konkatedrze. Do zbadania hałaśliwości dzwonów jednak nie doszło, gdyż Czesław Ż. odstąpił od tego wniosku, stwierdzając na sali rozpraw, że… na tym kończy udział w tej sprawie i się z niej wycofuje.
Wcześniej Czesław Ż. nie zgodził się na udostępnienie swojego mieszkania dla przeprowadzenia pomiarów dochodzącego tu hałasu. Przeprowadzono je więc po drugiej stronie ulicy (bliżej torów), z budynku Spółdzielni Mieszkaniowej. Pomiary wykonane przy otwartym, wychodzącym na tory oknie wykazały, że przeciętny hałas powodowany przez przejeżdżające pociągi, sięgał 32 decybeli, przy średniej normie wynoszącej 30 decybeli.
Na tym samym posiedzeniu kolegium rozpatrywało sprawę hałasujących pociągów. I w tym przypadku uniewinniło naczelnika stacji PKP, a kosztami postępowania obciążyło Skarb Państwa. „Sztafeta” rozmawiała wtedy z kilkoma mieszkańcami bloku, gdzie mieszkał Czesław Ż. Tym akurat dzwony i pociągi nie przeszkadzały.
– Mieszkam przy samej konkatedrze i dzwony wcale mi nie przeszkadzają. Nawet nie muszę ustawiać budzika, bo do pracy budzą mnie właśnie dzwony – usłyszeliśmy także i taką opinię.
Trzy dzwony i sygnaturka
Dzwonnica przy stalowowolskiej konkatedrze liczy 43 metry wysokości. Jej budowę zakończono ostatecznie dopiero w 1992 r. (8 maja tegoż roku strażacy rozebrali okalające dzwonnicę rusztowanie).
– Wyłoniła się smukła konstrukcja, dodająca uroku świątyni – pisała „Sztafeta”.
Na dzwonnicy umieszczone są trzy dzwony odlane w 1988 r. w znanej ludwisarni Felczyńskich w Przemyślu. Idąc od największego są to: „Wolności”, „Papieski” i „Dzwon odlany jako wotum dziękczynne za 50 lat istnienia Stalowej Woli”. Jest też czwarty, najmniejszy dzwon-sygnaturka, i to on właśnie dzwoni w ciągu dnia: o 6.00, 12,00 i 18.00. Wszystkie dzwony są obsługiwane automatycznie.
– Nie było prawdą, co zarzucał nam mieszkaniec Stalowej Woli, że dzwony uruchamiane były o 5.30 i 5.45. Przestrzegaliśmy ciszy nocnej i poranne bicie rozpoczynało się o godzinie 6, a nawet dwie minuty po tym czasie. Kiedy komendant policji w Stalowej Woli zadzwonił do mnie i powiedział o zarzutach w sprawie dzwonów, to zażartowałem i stwierdziłem, że w takim razie trzeba będzie prosić ludwisarnię Felczyńskich, by produkowała… gumowe dzwony, które nie będą w ogóle hałasować – wspomina dla „Sztafety” ksiądz Edward Madej, od 30 lat proboszcz parafii Matki Bożej Królowej Polski w Stalowej Woli.
Dzwonnica i krzyż zamieniły się miejscami
Trzy lata przed historią z dzwonami, o konkatedrze było też głośno za sprawą… spektakularnej wydawniczej wpadki „Sztafety”. Otóż pod koniec 1992 r., w podwójnym, świąteczno-sylwestrowym numerze „Sztafety” ukazał się kalendarz na rok 1993. Dzisiaj to prawdziwy biały kruk, do tego stopnia, że z jednej z zszywek 1992 r., którą dysponuje Redakcja, ktoś wyciął z tego kalendarza zdjęcie konkatedry.
Na czym więc polegała „wyjątkowość” tego kalendarza? Otóż przez błąd w rzeszowskiej pracowni, która graficznie przygotowywała kalendarz, wszystkie sześć umieszczonych na nim fotografii zostało odwróconych. I tak front stalowowolskiej konkatedry wyglądał naprawdę bardzo „oryginalnie”: dzwonnica stoi po jej lewej stronie, a duży betonowy krzyż – po prawej stronie.