12 czerwca 2016 roku, staraniem władz miejskich, na rynku rozwadowskim położono kamień pamięci z umieszczoną na tablicy dedykacją w imieniu społeczeństwa Stalowej Woli, że jest to upamiętnienie „żydowskich mieszkańców Rozwadowa zamordowanych przez niemieckich okupantów na tutejszym rynku i w jego najbliższych okolicach latem 1942 roku”.
Przed wojną w 1939 roku w Rozwadowie mieszkało prawie dwa tysiące Żydów. Stanowili nieco więcej niż połowę mieszkańców miasteczka.
Ostateczne rozwiązanie
Gdy nadeszła okupacja niemiecka we wrześniu 1939 roku śmierć zajrzała w oczy rozwadowskim Żydom. Na początku października 1939 roku Niemcy postanowili, podobnie jak w Nisku, Rudniku czy Leżajsku, Żydów z Rozwadowa wypędzić za San do strefy zajętej przez Sowietów. Kronikarz kapucynów rozwadowskich pod datą 2 października 1939 r. zanotował: Po 8-mej wybrałem się, aby wyrównać rachunek. Na rynku ujrzałem przed ratuszem gromadę Żydów z tobołami zbitych w jedną kupę. Jakiś podoficer, ujrzawszy mnie idącego wprost trotuarem skierować mnie chciał do gromady Żydów, dopiero moje i obecnych koło niego paru osób zapewnienia, że nie jestem Żydem, lecz zakonnikiem, zdołały go przekonać – powtarzał jednak jeszcze jakiś czas „a dlaczego ma brodę?” Załatwiłem sprawę i gdy wracałem rynek już był pusty a żołnierze popędzili już tylko pojedyncze osoby z Berkiem Reichem i jego żoną w ulicę prowadzącą za San. Był płacz i odgrażanie się – nic nie pomogło – Żydzi opuścili Rozwadów.
W 1939 roku Rozwadów opuściło wielu Żydów, ale w mieście pozostało jeszcze około 400. Niemcy znali tę sytuację i nawet powołali wewnętrzna władzę żydowska tzw. Judenrat, na której czele stanął Eliezer Perlman. Rok później, na początku grudnia Niemcy wydali rozporządzenie nakazujące Żydom opuszczenie Rozwadowa do 20 grudnia. Grożono, że gdy dobrowolnie to uczynią do tego czasu, mogą zabierać ze sobą mienie, inaczej będą wyrzuceni bez niczego. Żydzi jednak wciąż trwali. W listopadzie 1941 roku niemiecki spis wykazywał 325 Żydów zamieszkałych w Rozwadowie. W kronice rozwadowskiego klasztoru pojawiają się jeszcze parokrotnie notatki dotyczące Żydów. 20 lipca 1942 r., kronikarz zakonny zanotował: W nocy deszcz, grzmoty i błyskawice, rano słońce, a potem naprzemian wiatr, deszcz i pogoda. Dziś Żydzi opuszczają Rozwadów. „Kto dopuści się kradzieży lub plądrowania mienia żydowskiego, będzie rozstrzelany – Burmistrz” – takie ogłoszenia pojawiły się na murach. Wielu Żydów jednak podobno zbiegło, coś rozstrzelano.
Eugeniusz Łazowski, rozwadowski lekarz, w swojej wspomnieniowej książce opisał ten dzień: Nadszedł dzień 21 lipca 1942 roku. Do miasta zjechała żandarmeria niemiecka. Ogłoszono, że wszyscy Żydzi mają się zebrać na rynku. Wolno im wziąć ze sobą tylko tyle rzeczy, ile mogą udźwignąć. Wychodzili ze swych mieszkań całymi rodzinami. Mężczyźni z tobołkami, młode kobiety z dziećmi, wychodzili starcy. Aż dziwno było, że tyle ludności żydowskiej znajdowało się w mieście. Wszystko działo się przed naszymi oknami. Choć okna były zamknięte, ale słychać było niemieckie wrzaskliwe komendy i poganiania. Bili ludzi i kopali, zabijali tych, którzy upadli na ziemię… Gdyby nie pojedyncze strzały i poganiania, panowałaby cisza. Nie było słychać płaczu, jęków, narzekań, choćby nawet przekleństw lub histerycznej reakcji matek, którym zabijano dzieci. Nie było żadnego odruchu samoobrony… Szli ku stacji pod hipnozą terroru… Przeszli. Na rynku pojawiły się wozy. Kilku młodszym Żydom kazano na wozy te załadować zwłoki pomordowanych. Wozy odjechały. Zapadła cisza na rynku, ale przerywana pojedynczymi strzałami. To Niemcy zabijali po domach starców, którzy nie mieli sił, aby wyjść na rynek.. Strzelali także do tych, którzy usiłowali się ukryć. Ostatni strzał usłyszałem tuż za naszym ogrodem. Patriarcha, mój pacjent, został zastrzelony w łóżku. Żydów, którzy przeżyli masakrę, załadowano na stacji do bydlęcych wagonów i dokądś wywieziono. Ciała zabitych zrzucono do wspólnego dołu za miastem. Niemcy dbają o higienę, było tam przygotowane wapno, którym przesypywano zwłoki.
Ten dzień był niemieckim „Eine grundlegende Lösung” (ostateczne rozwiązanie) kwestii Żydów rozwadowskich, podobnie działo się w 1942 roku w innych miasteczkach i miejscowościach.
Rozwadowscy Żydzi zostali wywiezieni do obozu zagłady w Bełżcu, inni zabici za Sanem, w czasie likwidacji radomyskiego getta w październiku 1942 roku, albo w Zaklikowie. Niektórym udało się uratować życie.
Niemcy nie tylko wywozili rozwadowskich Żydów czy też ich fizycznie likwidowali. Niszczyli materialne obiekty żydowskiej gminy, szkołę, mykwę, czyli łaźnię, dom modlitwy, a w tym również żydowski cmentarz – kirkut. Cmentarz, który znajdował się niedaleko kolejowego węzła, został przez Niemców zniszczony, a kamienne macewy okupanci zużyli do utwardzenia rozwadowskich uliczek.
Powstanie obozu na Młodyniu
W sierpniu 1942 roku, po kilku tygodniach po wypędzeniu rozwadowskich Żydów za San, Niemcy sprowadzili siedemdziesięciu Żydów z Sieniawy i okolic, których umieszczono w tworzonym obozie pracy na Młodyniu. Zatrudniono ich w stalowowolskich Zakładach. Wkrótce stan obozu wyraźnie wzrósł. Stało się to po likwidacji getta żydowskiego w Wieliczce w końcu sierpnia 1942 r. Część tamtejszych Żydów Niemcy wymordowali, 8,5 tysiąca wywieźli do obozu koncentracyjnego w Bełżcu, pozostałych ponad pięciuset skierowano transportem kolejowym do Rozwadowa. Tutaj na Młodyniu powstawał duży żydowski obóz pracy. Na początku września 1942 roku Niemcy zlikwidowali getto w Wolbromiu. Część wolbromskich Żydów wywieźli do Rozwadowa, tak że w końcu września rozwadowski obóz liczył 1160 więźniów. Jego istnienie, podobnie zresztą jak obozu później zorganizowanego w Stalowej Woli, miało za cel dostarczenie siły roboczej dla „Werk Stalowa Wola”. Codziennie kolumna Żydów pod ostrym konwojem przemierzała drogę z Młodynia do Zakładów i z powrotem, znacząc ją trupami. Na koniec września 1942 roku w Zakładach zatrudniano 836 Żydów. Niektórzy nie pracowali, nieliczną część więźniów Niemcy wykorzystywali do innych zajęć. Pisarz Henryk Vogler, który był więźniem w obozie rozwadowskim, a potem stalowowolskim wspominał, że wraz z dwoma braćmi Grunbaum byli przez jakiś czas służbą na posterunku polskiej policji.
W obozie rozwadowskim
Julian Flajszer był Żydem, który przybył transportem z Wieliczki. W 1946 roku tak opisywał położenie ludzi trzymanych za drutami na Młodyniu: Zostaliśmy wprowadzeni na teren kilku baraków drewnianych, stojących na zalesionym wzgórzu, gdzie resztę dnia 1 września 1942 roku przebywaliśmy pod gołym niebem za drutami kolczastymi. (…) Przemówił morderca obozowy scharführer Schwammberger (aresztowany w końcu lat 80. zeszłego wieku w Argentynie, a potem w 1992 r. skazany przez niemiecki sąd na dożywocie, zmarł w wieku 92 lat w 2004 r. w więzieniu w Stuttgarcie – przyp. DG): Każdy ma w przeciągu pięciu minut złożyć do tych oto koszy i skrzyń wszelkie przedmioty wartościowe oraz pieniądze, pozostawiając sobie jedynie złotych 25 na osobę, w przeciwnym razie odbędzie „krótką drogę”. Wskazał przy tym, trzymanym w ręku, gotowym do strzału pistoletem cmentarz, który jest od owego miejsca oddalony zaledwie 100 kroków (…) Przydzielano ludzi do najpotworniejszej roboty, nigdy i nikomu przydać się nie mogącej, np. do przerzucania kamieni dolomitowych z miejsca na miejsce, albo też kopania dołów, zasypywania ich i wyrównywania ich z powrotem (…) Były też inne roboty, które dzięki swemu rodzajowi powodowały częste kalectwa, a to tym bardziej, że adwokaci, lekarze, względnie fryzjerzy, aż do czasu podjęcia tych robót nigdy nie mieli nic wspólnego z pracami w hucie stalowej, ziejącej lawiną roztopionego metalu, syczącej łoskotem przeróżnych maszyn i suwnic. Po skończeniu takich prac zaczęto się zbierać przed Zakładami Południowymi w Stalowej Woli, a ponieważ grup i grupek było przynajmniej 30, przeto zawsze zbiórka taka trwała około 2 godzin. Jeżeli zebrali się wszyscy, to marsz do obozu odbywał się tylko z biciem kolbami, jeżeli jakiś spryciarz zwęszył na co się zanosi i bryknął bez śladu, wówczas padło w marszu do obozu kilku robotników, niejako z tytułu współodpowiedzialności za ucieczkę tego robotnika, potrzebnego chociażby do przerzucania kamieni dolomitowych. Z początku (w pierwszych dniach) w wypadku kalectwa dawano nary, później nosiliśmy nieszczęśliwców na rękach, a w każdym wypadku kilka zmian noszących padło ofiarą kul zbrodniarzy – konwojentów za niedotrzymanie tempa marszu biegnących formalnie kolumn.
Po pewnym czasie zmieniono postępowanie – mianowicie rozstrzeliwano robotników na miejscu pracy, jeżeli okazało się, że kalectwo nabyte przez wypadek przy pracy może wpłynąć chociażby na I-dniową przerwę w wykonywaniu szczytnej funkcji.(…) Pobudka o godzinie trzeciej, a w pół godziny później zbiórka po kawę. (…) Przepisy porządkowe zabraniały pod karą śmierci używania zbiorowej latryny w czasie od 20-tej do 5-tej, a kto nie dowierzał temu ostrzeżeniu, względnie nie chciał używać menażki jako nocnika, ten leżał nazajutrz rozebrany do naga i więcej kawy z nocnika pić już nie zdołał. (…) Zwyrodniałe okrucieństwa stosowane wobec nas wyrażały się m.in. w rozkazywaniu jedzenia ludzkiego kału z latryny, lub picia moczu nawzajem między sobą itp. Nie wiem, do jakiego bestialstwa byłoby tam doszło, gdyby nie wiadomość, która spadła jak grom z jasnego nieba, że w dniu 15 listopada 1942 roku, o godzinie 10-tej przed południem mają się wszyscy pozostali jeszcze przy życiu zebrać przed gmachem dyrekcji Huty. Uradowani szczęściem w nieszczęściu przypuszczaliśmy, że chodzi tu o segregację i przejęcie nas przez Zakłady Południowe do własnego, izolowanego obozu, nie stojącego już pod władzą SS lecz SA, które zarządzało wspomnianymi Zakładami. Przypuszczenia nasze okazały się zupełnie uzasadnione. Odbył się tam bowiem jarmark niewolników, na którym władze tamtejsze kwalifikowały do ciężkich czy też lekkich robót. Ci, którzy na zapytanie specjalnych komisji odpowiedzieli, że chcą iść do lekkiej roboty, byli przekonani, że w najgorszym wypadku będzie odwrotnie, lecz nie będzie to oznaczało ich świadectwo zgonu, nikt o tym nie chciał myśleć(…). Około 130 „lekkich pracowników” powróciło do rozwadowskiego obozu śmierci i kilka dni później w pobliskim lesie zostali pochowani.
Jak twierdzili świadkowie tamtych czasów, egzekucji dokonano w lesie w rejonie dzisiejszej ulicy Piwnej w Stalowej Woli.
Segregację przed skierowaniem do obozu w Zakładach krakowski literat Henryk Vogler, więzień Rozwadowa i Stalowej Woli opisywał tak: Któregoś z pochmurnych zimnych dni listopadowych zarządzona została generalna zbiórka. Uśmiechnięty Scholze (ówczesny niemiecki dyrektor Zakładów – przyp. DG) spacerował wzdłuż ustawionych szeregów zapowiadając nowy, lepszy okres w naszym życiu obozowym. Rozmawiał łaskawie z tym i owym, dopytywał się nawet o sprawy prywatne. W ten sposób doszło do powierzenia jednemu z indagowanych więźniów roli komendanta nowo tworzonej społeczności. Był nim niejaki Rotter z Niemiec, nieznający języka polskiego, jeden z wysiedlonych przymusowo tuż przed wojną przez rząd hitlerowski (…) Po tej intronizacji Scholze na czele delegacji zakładów odszedł wielce ukontentowany. My zaś pozostaliśmy na razie w obozie, gotując się do ewakuacji, którą organizowali Schwammberger i jego ekipa (…) Niedługo po odejściu komisji powstało w obozie zamieszanie. Schwammberger ze swoim sztabem wybierał poszczególnych więźniów nie według określonego klucza, ale dość przypadkowo szybko i pobieżnie, jakby od niechcenia. Los padał na pierwszych z brzegu kandydatów
J. Flajszer wspominał: Zmianę piekła rozwadowskiego na czyściec stalowowolski zainaugurowaliśmy „Entlausungiem” (odwszeniem – przyp. autora). Była to pierwsza okazja zetknięcia się z wodą od 10 tygodni… Obóz w Stalowej Woli znajdował się na terenie Zakładów Południowych, wtedy Werk Stalowa Wola, w rejonie pobudowanych po wojnie hal ciągarni.