Te kilkadziesiąt minut rodzina Sobiłów z Rudnika nad Sanem zapamięta do końca życia. W nocy z 8 na 9 sierpnia pożar strawił budynek gospodarczy znajdujący się na ich posesji. Pech chciał, że kilka dni wcześniej zaczynając remont, właśnie do gospodarczych pomieszczeń wynieśli wszystko co w domu się znajdowało. W mgnieniu oka stracili dorobek życia.
– Do dziś nie wiadomo jaka była przyczyna pożaru. Ogień pojawił się jakieś 40 minut po północy w nocy z soboty na niedzielę. Zapalił się budynek gospodarczy w którym było biuro prowadzonej przez córkę firmy sprzątającej. Spłonęło biuro, wszystkie urządzenia, wszystkie meble. Wszystko. Wszystko co było w budynku – mówi łamiącym się głosem Wiesław Sobiło. – Straty są duże, bo w domu prowadzimy remont, wszystko przenieśliśmy do budynku gospodarczego.
Na ratunek było już za późno
Niewielkie podwórko przy ul. Dąbrowskiego w Rudniku nad Sanem odgrodzony od sąsiadów malutkim laskiem. To właśnie tu w nocy z 8 na 9 sierpnia doszło do prawdziwej tragedii. W ciągu kilkunastu minut spłonął niemal cały dorobek życia Wiesława Sobiło i jego najbliższych. Meble domowe, odzież, wyposażenie biur i sprzęt prowadzących działalności gospodarcze dzieci, urządzenia do sprzątania córki i monitory syna. Choć gdy dostrzegli ogień obejmował on tylko drzwi garażowe na ratunek było już za późno. Wysokie temperatury w dzień i w nocy ułatwiły płomieniom trawienie budynku kawałek po kawałku.
Więcej w czwartek w papierowym wydaniu „Sztafety”