Gdy mówi się o żołnierzach wyklętych czy określanych inaczej niezłomnych, zazwyczaj są to opowieści o walce z komunistycznym reżimem i sowiecką nawałą, o ich męczeństwie i poświęceniu. Ale wyklęci to nie były wcale spiżowe postacie i bez skazy. Byli ludźmi, z którymi wojna i późniejsza historia obeszły się okrutnie. Były więc też niewyjaśnione, a czasem mroczne wydarzenia wiążące się z wyklętymi.
9 sierpnia 1945 roku w pobliżu budki dróżnika kolejowego między Rudnikiem a Łętownią znaleziono zwłoki młodego człowieka. W ciele znajdowało się kilka pocisków z pistoletu. Kto go zastrzelił, kim była ofiara, wiedzieli tylko wtajemniczeni.
Powojenny rachunek
18 maja 1944 roku gestapo zlikwidowało siedzibę staalowwowlskiego Kedywu w Rozwadowie, na tzw. Górce. Ofiarami niemieckiej akcji było dwóch akowców – Stanisław Bełżyński „Kret” i Stanislaw Szumielewicz „Kryspin”. W ręce gestapowców dostało się niewielkie archiwum, w tym lista pseudonimów akowców z obwodu. Akowcy związani z Kedywem wiedzieli, że zaczną się aresztowania. Zagrożeni ratowali się ucieczką. Stanisław Prajs był członkiem patrolu dywersyjnego z obwodu AK, był również łącznikiem z partyzanckimi oddziałami na Zasaniu. Do pracy stalowowolskich Zakładach nie zgłosił się już następnego dnia po wpadce „Górki”. Przedostał się za San i tam dołączył do oddziału AK „Kmicica” (Jan Orzeł), w którym spotkał wielu swoich kolegów z konspiracji. Uczestniczył w kilku akcjach oddziału, a potem w bitwie na Porytowych Wzgórzach w połowie czerwca 1944 roku. Partyzantom „Kmicica”, podległym wówczas dowództwu oddziału „Ojca Jana”, udało się wyrwać wraz z partyzantką sowiecką, z niemieckiego okrążenia. Aby przeczekać pacyfikację, żołnierze „Kmicica” i „Ojca Jana” zapadli w śródleśne bagna i koczowali na niedostępnej wyspie Kruć. Dowódca połączonych oddziałów, por. „Konar” (Bolesław Usow), zezwolił części partyzantów przedzierać się na własną rękę poza niemiecki kordon.
Wyprawę poza niemiecki kordon podjęło się kilku partyzantów z oddziału „Kmicica”: Jakub Szkaradziński „Ajaks”, Czesław Karasiński „Oczko”, Alojzy Pająk „Ali”, Ryszard Langiewicz „Długi”, Stanisław Prajs oraz Lucjan Krzeczek „Wiewiór”. Udało się im dotrzeć do Ulanowa, gdzie wedle ustaleń nie było Niemców. Zatrzymali się w stodole na krańcu miasta. Tam mieli przeczekać do końca pacyfikacji. Na trzeci dzień pobytu w Ulanowie z samego rana pojawili się żołnierze niemieckiego Wehrmachtu. Partyzanci podjęli ucieczkę. Była bezskuteczna. Niemcy zastrzelili tam leczącego ranę po starciu na „Górce”, ostrzeliwującego się Stanisława Korfla „Korski”, a rannego Karasińskiego dobili. Pozostałych partyzantów pod konwojem poprowadzono do dowództwa niemieckiego mieszczącego się w Ulanowskiej szkole. Jeszcze w Ulanowie Prajs zażądał spotkania z niemieckim oficerem. Rozmawiał z nim na osobności. Potem przewieziono ich do Stalowej Woli, gdzie poddano ich przesłuchaniu. Na przełomie czerwca i lipca do Jarosławia przewieziono Alojzego Pająka, Jakuba Szkaradzińskiego, Ryszard Langiewicza, Lucjana Krzeczka i postawiono ich przed sądem specjalnym. Prajs przez gestapo został zwolniony wcześniej i wkrótce znalazł się w Kopkach. Tam też 4 lipca 1944 roku i w pobliskim Rudniku nastąpiły aresztowania. Wszystkich osadzono w gestapowskim areszcie w Stalowej Woli. Ujęto wtedy ponad trzydzieści osób, w tym komendanta rudnickiej placówki Henryka Seminowicza i oficera łączności Kazimierza Tobolę. Obaj zginęli. W celi aresztu popełnił samobójstwo Zbigniew Frankiewicz, a Antoni Pająk z Kopek zmarł w czasie transportu do jarosławskiego więzienia. Wśród aresztowanych akowców z Kopek był Michał Pająk, który twierdził, że: łapanka spowodowana została przez szpiega niemieckiego nazwiskiem Prajs, który zgłosił się do plutonu AK w Kopkach, jako rzekomy partyzant oddziału AK z Rozwadowa, któremu uwierzyli niektórzy akowcy i w ten sposób zapoznał się z niektórymi członkami. Potem widziałem go, jak przychodził do nas do celi, jako rzekomy więzień i chciał nawiązać rozmowę…
W nocy z 7 na 8 lipca zamelinowali się w pustym domu dra Stefana Pizły w Nisku dwaj akowcy z patrolu dywersyjnego: Stanisław Kotwica „Wąsik” i Zygmunt Kajzer „Mały”. Z rana 8 lipca niemieccy żandarmi otoczyli budynek. Uciekającego Kajzera na miejscu zastrzelili, Kotwicy udało się zbiec. Kto „sypnął” kryjówkę? Czy Prajs „Pirat”? Brat „Małego” Jan Kajzer podejrzewał kogoś z oddziału „Kmicica”, ale nie miał całkowitej pewności i nawet przed śmiercią swoich przypuszczeń nie wyjawił.
Po wejściu Armii Czerwonej na początku sierpnia 1944 r. Stanislaw Prajs na nowo znalazł się w konspiracji, tym razem antykomunistycznej. Przystał do nadal funkcjonującej w podziemiu Narodowej Organizacji Wojskowej. NOW odtworzyła swoje struktury, zaczęła organizować zbrojne grupy. Aby ułatwić działalność NOW i mieć dobry wywiad, niektórzy członkowie tej organizacji na rozkaz przełożonych zostawali funkcjonariuszami milicji, a nawet Urzędu Bezpieczeństwa. Leopold Dąbrowski „Stefan” pochodził ze Lwowa. Losy rzuciły go do Leżajska. Komendant NOW na terenie powiatu łańcuckiego Ludwik Więcław „Śląski” polecił Dąbrowskiemu wstąpienie do milicji i pozyskiwanie istotnych informacji dla konspiracji. Wtedy Stanisław Prajs „Pirat” był partyzantem oddziału NOW „Majki” (Stanisław Pelczar). Mimo że Prajs dostarczył zdobyte wew rzewniu 1944 r. w czasie napadu na wojskową Rejonową Komendę Uzupełnień w Nisku blankiety z podpisem komendanta Kazimierza Tworeszczuka ułatwiające konspiratorom potwierdzenie tożsamości, nie uwolnił się od podejrzeń o współpracy z gestapo i wydaniu akowców w niemieckie ręce. Część partyzantów nie dowierzała oskarżeniom i jawnie występowała w obronie Prajsa „Pirata”. Mimo to zapadła decyzja o jego zlikwidowaniu. Wyrok postanowiono wykonać rękami milicji. Prajsa zatrzymał na skraju lasu, niedaleko Łętowni, milicjant Leopold Dąbrowski „Stefan” z posterunku milicji w Rudniku. „Pirat” nie spodziewał się niczego. Dąbrowski oddał do niego kilka strzałów z pistoletu. Były śmiertelne. Po paru latach funkcjonariusz niżańskiego Urzędu Bezpieczeństwa Stanisław Flis napisał w tajnym raporcie: Ps. „Pirat” nazwiskiem Preis został zastrzelony 9 VIII 1945 roku przez Dąbrowskiego Leopolda członka NOW. Preis był agentem Gestapo.
Jakub Szkaradziński, Ryszard Langiewicz, Lucjan Krzeczek, Alojzy Pająk, współtowarzysze Prajsa z oddziału „Kmicica” skazani na karę śmierci przez niemiecki sąd w Jarosławiu, nie zostali rozstrzelani, lecz zesłani do obozu, który wszyscy szczęśliwie przeżyli.
Podziemny wyrok
W styczniu 1946 roku podziemie Narodowej Organizacji Wojskowej w Leżajska zorganizowało napad na transport tytoniu. Zatrzymano pociąg między Leżajskiem a Sarzyną. Opróżniono wagony z tytoniu i przewieziono do skrytek umieszczonych głównie w podleżajskich wsiach. Po kilku dniach na teren Leżajszczyzny przybyło wojsko i zaczęło szukać sprawców napadu, najpierw w Leżajsku, a potem w okolicznych wsiach. W Maleniskach wojsko zatrzymało Kazimierza Stockiego „Jacek” i Leopolda Dąbrowskiego „Stefan”. Przy nich nie znaleziono żadnych kompromitujących dowodów. Obu przekazano Urzędowi Bezpieczeństwa. Dąbrowskiego szybko wypuszczono, Stockiego przetrzymywano trzy tygodnie i gdy podpisał zgodę na współpracę z UB, odzyskał wolność. Na żądanie „Śląskiego” komendanta NOW Andrzej Marciniak z Malenisk sporządził meldunek, w którym doniósł, że widział jak Dąbrowski po zatrzymaniu popijał z żołnierzami. Obwiniał Dąbrowskiego również Stocki, który nie tylko podjął się współpracy z UB, ale potem swoimi zeznaniami wyrządził wiele krzywd aresztowanym członkom NOW. „Śląski” podejrzewał Dąbrowskiego o współpracę z bezpieką, choć zapewne niezbitych dowodów nie posiadał. Oskarżano go również, że wskazywał ofiary, na których dokonywano rabunku. Na „Stefana” wydano wyrok śmierci. Miał go wykonać Stanisław Białkowski „Tomek”. Po latach relacjonował: Dąbrowski (prawdziwe nazwisko Stefan Kaszyca – przyp. DG) przybył do nas ze wschodu już z wyrokiem za rabunki. Zastrzeliłem go w Leżajsku na ulicy Sanowej. Powiedziałem mu wprost, że rabował i mam na nim wykonać wyrok… Odczytałem mu wyrok, a on chwyta za empi. Odsunąłem lufę i wyciągnąłem pistolet, który już był odbezpieczony. Strzeliłem mu w głowę, a potem jeszcze dwa albo trzy razy w piersi. Szefowi placówki dałem znać, że jest zabity, leży na Sanowej i trzeba usunąć zwłoki.
Potem Leopolda Dąbrowskiego żałowano. Co prawda egzekutor Białkowski wciąż uważał, że Dąbrowski poszedł na współpracę z UB. Natomiast Józefa Wagner-Podubna, jak zresztą inni z podziemia NOW, uważała, że wyrok był wielką pomyłką. Podubna wręcz twierdziła, że za tym kryła się sprawa Kazimierza Stockiego, który niedwuznacznie obwiniał Dąbrowskiego, gdy w styczniu 1946 roku zostali zatrzymani w Maleniskach przez KBW w czasie pacyfikacji wsi. Potem okazało się, że to Stocki podpisał zobowiązanie współpracy z UB.
Zastępca „Śląskiego”, inspektora NOW w powiecie łańcuckim, Tadeusz Majer „Sylwester” również uważał, że Dąbrowski został niesłusznie zgładzony. Swoje zdanie przekazał komendantowi okręgu NOW Piotrowi Woźniakowi „Horyniowi”, gdy na początku kwietnia 1946 roku miano wykonać wyrok na „Sępie” (Bronisław Dłużyński), szefie Pogotowia Akcji Specjalnej NOW, zaprotestował wobec komendanta okręgu Piotra Woźniaka: Panie komendancie, 4 lutego 1946 roku został zastrzelony jeden człowiek niewinnie. Na myśli miałem Dąbrowskiego „Stefan”, który także rzekomo za zdradę organizacji został zastrzelony, a dziś ginie drugi. Proszę więc o zwolnienie mnie z pracy organizacyjnej. Tenże Piotr Woźniak wcześniej pisał do „Śląskiego”: Stawiają Panu zarzut, że „Stefan” niewinnie usunięty, że kiedyś będzie Pan odpowiadał. Mówiła to osoba, która Pana szanowała i ceniła. Boli mnie ten zarzut.
Należy dodać, że Stocki po wyjściu z ubowskiego aresztu natychmiast wyjechał na Śląsk. W marcu 1946 roku napisał list do „Śląskiego”, w którym stwierdzał, że przed zwolnieniem mnie zostałem zwerbowany do współpracy z WUBP jako informator, lecz nie chcąc współpracować wyjechałem zupełnie zrywając kontakt z UB.
Bez litości
Paweł Majcher „Czarny Antek” był partyzantem w oddziale „Ojca Jana” już w 1943 roku. Zaliczał się do odważnych i zdecydowanych na wszystko. Po klęsce partyzantów „Ojca Jana” w Grabie w grudniu 1943 roku, odszedł razem z „Wołyniakiem” w rejon Kuryłówki. Był żołnierzem oddziału dyspozycyjnego Zadzierskiego od momentu jego utworzenia. Po rozwiązaniu oddziału już po wejściu Sowietów tułał się, uciekając najpierw przed NKWD, a potem przed milicją i UB. Trafił do oddziału „Wołyniaka”, z którym znał się jeszcze z czasów okupacji niemieckiej. Jednak tu nie zagrzał długo miejsca, pokutowały w nim skłonności do rabunku. Zresztą wcześniej jeszcze w oddziale „Ojca Jana” był podejrzewany o gwałty. Gdyby go na tym przyłapano, dałby gardło. Ale Ludwik Miazga, zastępca „Ojca Jana”, nie zdołał „Czarnemu Antkowi” udowodnić przestępczego postępowania, choć miał uzasadnione podejrzenia. Potem, gdy w marcu 1945 roku Sowieci razem z polskim wojskiem pacyfikowali Brzyską Wolę, „Czarny Antek” miał już swoją komendą kilkuosobową grupę, z którą dokonywał napadów całkowicie bandyckich. W czasie pacyfikacji Brzyskiej Woli wojsko podpaliło opuszczony dom, w którym przebywała grupa „Czarnego Antka”, ale nikomu z niej nic się nie stało. Za to zajęły się inne zabudowania i spłonęły doszczętnie. Jeszcze w maju 1945 roku wykonywał w biały dzień wyrok w Kurzynie na Eugeniuszu Doleckim posądzanym o współprace z NKWD. „Czarny Antek” do czerwca 1945 roku był podporządkowany „Wołyniakowi”, ale z czasem sam chciał być dowódcą i działać na własną rękę. „Wołyniak” wiedział o wypadach „Czarnego Antka” i rozpowszechnił na Zasaniu wiadomość, że z Majchrem się policzy. Potem na początku 1946 roku, w zimie „Czarny Antek” napadł na dom Świątoniowskich, chcąc ująć dziewczynę „Wołyniaka”. Tej udało się zbiec i znaleźć bezpieczne miejsce w domu leśniczego Werfla. Obrabował mieszkanie, na szczęście nikt nie zginął, mimo że padały strzały. Wtedy już uznano, że „Czarny Antek” współpracuje z UB. Zapadł na niego wyrok śmierci. Któregoś dnia w sklepie w Hucisku Majcher chwalił się, że „załatwił” „Wołyniaka”, a teraz zrobi porządek z jego zastępcą Adamem Kuszem. Jedna z kobiet obecnych w sklepie doniosła Kuszowi o przechwałce „Czarnego Antka”. Grabież w domu Świątoniowskich była kropką nad i. Patrol ujął zdrajcę i przyprowadził nad Tanew. 21 marca 1946 roku, Michał Oleksak „Jaskółka” wykonał wyrok na „Czarnym Antku”. Litości nie było, mimo że Majcher o nią błagał i całował buty Oleksaka. Dla zdrajców nie mogło jej być. „Jaskółka” zastrzelił Majchra nad Tanwią niedaleko Dąbrówki, a zwłoki zepchnął do rzeki.