1 września 1939 roku, około dziewiątej rano, syreną fabryczną w Zakładach Południowych ogłoszono pierwszy alarm lotniczy. Robotnicy z niedowierzaniem i żartami przyjęli nakaz krycia się w rowach przeciwlotniczych. Ale gdy następnego dnia widzieli, że artyleria strzela nie na pokaz – spoważnieli.
Alarmy powtarzały się coraz częściej, bywały dni, że do rowów w ciągu zmiany robotnicy schodzili osiem razy. Zdarzało się wtedy, że wybuchała panika. Pracownicy, opuszczając stanowisko robocze niejednokrotnie zapominali o wyłączeniu maszyny.
Ewakuacja
Zakłady Południowe pracowały mimo wojny, mimo bomb. Co ciekawe jeszcze 5 września przyjęto do pracy kilku nowych pracowników. Z początku pracowano na zmiany, potem tylko w nocy. Wieczorem 8 września dyrekcja Zakładów, zresztą nie bez nakazu władz wojskowych, zebrała załogę na terenie dzisiejszego parku w lesie obok dzisiejszej szkoły muzycznej i zakomunikowała, że pracownicy będą ewakuowani. Mogą uchodzić z rodzinami. Był też pomysł demontażu maszyn i urządzeń i przewiezienia ich na wschód. Na szczęście generałowie dowodzący obroną Wacław Wieczorkiewicz i Jan Chmurowicz na to nie wyrazili zgody, zwłaszcza, że na taką akcję nie było środków ani możliwości. Planowano przenieść całą załogę i rodziny w rejon Łucka i Równego i tam zamierzano potem odtworzyć zakłady, gdyby wojna trwała dłużej.
Pracownicy kilkoma kolumnami wyruszyli za San. Inż. Janusz Tymowski opowiadał, że ta ewakuacja szła bardzo wolno, zresztą był chaos. Pierwszeństwo na drogach miało wojsko, a potem cywile. Poza tym drogi były atakowane przez niemieckie lotnictwo. Nikt właściwie nie doszedł do wyznaczonego miejsca, bo tam już nie było władzy. Tymowski wspominał tak: Opuszczaliśmy Stalową Wolę kilkoma kolumnami, ja prowadziłem ostatnią. Przez tydzień bodajże spaliśmy w Pysznicy, po drugiej stronie Sanu. Tam regulowaliśmy ruch; wojsko puszczaliśmy na Leżajsk, ludność cywilną kierowaliśmy na Janów Lubelski. Potem już było wiadomo, że Niemcy są tuż-tuż. Do Stalowej Woli wróciłem właściwie tylko po to, aby zabrać rzeczy. Dla Niemców pracować nie zamierzałem.
Ewakuowano również pracowników stalowowolskiej elektrowni, która została unieruchomiona 9 września. Dyrektor Stanisław Zawadzki, zgodnie z poleceniem władz wojskowych, razem z załogą wyruszył na Zamojszczyznę. Wierzono, że wkrótce przyjdzie czas powrotu, bo Niemców uda się pokonać i elektrownia znowu ruszy. Ludzie zaczęli wracać, około 20 września większość pracowników znalazła się z powrotem w Stalowej Woli.
Bitwy w Niżańskiem
W Stalowej Woli, Nisku czy Rudniku nie doszło do walk z niemieckim Wehrmachtem. Ale zagrożenie niemieckie istniało, objawiało się nie tylko nalotami. Na teren powiatu niżańskiego forpoczty niemieckie wtargnęły już 12 września i bez oporu zmierzały drogą Jeżowe – Kopki w kierunku mostu na Sanie w Krzeszowie. Tu jednak zatrzymał ich ogień polskich karabinów maszynowych, wkrótce też most na Sanie wyleciał w powietrze. 14 września Niemcy sforsowali San koło Zarzecza. Dzień wcześniej przez most w Brandwicy przeszło na prawy brzeg Sanu zgrupowanie „Jagmin” dowodzone przez gen. Jana Sadowskiego, które zatrzymało się we wsiach gminy Pysznica i Nisko. 14 września o świcie katowicki 73. pułk piechoty, wchodzący w skład „Jagminu” zajął stanowiska obronne w Słomianej, Krzakach, Zarzeczu i Wołoszynach. W tym rejonie usadowiły się także 23. pułk artylerii lekkiej i pułk kawalerii. W południe 14 września Niemcy sforsowali San koło Zarzecza, ale tu rozprawił się z nimi III batalion 73. katowickiego pułku piechoty dowodzony przez mjr Władysława Nowożeniuka wsparty przez 23. pułk artylerii lekkiej i kawalerię. Niemcy czym prędzej wycofali się na lewy brzeg rzeki. Starcie w Zarzeczu było pierwszą większą bitwą w Niżańskiem. W tym miejscu warto opowiedzieć więcej o epizodzie tego starcia.
Ppłk Stanisław Trzebunia był przed wojną szefem bezpieczeństwa stalowowolskich Zakładów Południowych. Gdy rozpoczęła się wojna sformował grupę Wojska Polskiego „Stalowa Wola”, bronił przepraw na Sanie od Rozwadowa do Ulanowa. 13 września 1939 roku wobec zagrożenia jakie stwarzały zmotoryzowane oddziały niemieckie, zgodnie z poleceniem gen. Jana Sadowskiego dowódcy Grupy Operacyjnej „Jagmin”, wysadził mosty na Sanie, również w Zarzeczu. Niemcy usiłowali jednak sforsować rzekę pojazdami pancernymi, ale żołnierze Trzebuni udaremnili te zamiary i rozbili w Sanie kilka nieprzyjacielskich pojazdów. Następnego dnia Niemcom udało się sforsować San w rejonie Zarzecza. W celu rozpoznania sytuacji dowódca kompanii z 1. batalionu 11. pułku piechoty kpt. Władysław Ciepiela wysłał przed południem z lasu koło Huty Deręgowskiej 18-osobowy patrol w kierunku Wólki Tanewskiej. Patrol pod dowództwem ppor. Karola Olszańskiego na skrzyżowaniu dróg w kolonii Czekaj pod Ulanowem został zaatakowany z trzech stron przez spieszony szwadron niemieckiej kawalerii prawdopodobnie 8. dywizji piechoty i doszczętnie wybity. Zginęli wszyscy żołnierze i ich dowódca ppor. Karol Olszański.
Wkrótce jednak nastąpiło polskie przeciwnatarcie 3. batalionu 73. pułku piechoty dowodzone przez mojr. Władysława Nowożeniuka pod Zarzeczem i 1. batalionu 11. pułku piechoty mjr. Stanisława Dardzińskiego, w którym również uczestniczyli żołnierze kpt. Władysława Ciepieli oraz polska kawaleria. Atak polskich oddziałów wspierał ogniem 3. dywizjon 23. pułku artylerii lekkiej, który ostrzeliwał Niemców ze stanowisk pod Zdziarami. Wojsko niemieckie poniosło straty w poległych i rannych i zostało wyrzucone za San. Zarzecze znowu było w polskich rękach.
Ppor K. Olszański i jego żołnierze zostali pochowani w miejscu,. gdzie polegli. W 1950 roku ekshumowano ich i przeniesiono na niżański cmentarz. Groby polskich żołnierzy poległych we wrześniu 1939 roku znajdują się w parafialnej części niżańskiego cmentarza. Na każdym z nich znajduje się krzyż i krótki napis informacyjny.
Następne walki
Do następnych walk w Niżańskiem doszło już na terenach na wschód od Ulanowa. 15 września około godz. 10 rano 11. pułk piechoty stoczył walkę z oddziałem niemieckich cyklistów na polanie pod Banachami. Niemcy spożywali posiłek, wtedy zostali otoczeni i zlikwidowani. Zdobyto samochód, 10 motocykli i 100 rowerów, nie licząc znacznej ilości żywności. W tej walce polegli: por. Aleksander Stypułkowski, sierżant Józef Ligęza Lewandowski, który trzykrotnie podrywał kompanię do ataku. Poległo 80 Niemców wśród nich dowódca kompanii.
Gdy 73. pułk piechoty zmierzał na wschód w rejon koncentracji, jego przednia straż została ostrzelana z Huty Krzeszowskiej. Wtedy dowodzący dywizją płk Władysław Powierza, jak wspomina uczestnik tamtych walk Zygmunt Strękowski, polecił dowódcy 73 pp skierować jeden baon na m. Huta Krzeszowska, dla wyjaśnienia tam położenia. Poszedł II/73 pp. Baon ten natknąwszy się w rejonie Huty Krzeszowskiej na nieprzyjaciela, natarł, odrzucił Niemców, oczyścił miejscowość, w której pozostał do godziny 21.00. Stąd pomaszerował samodzielnie w kierunku Biłgoraja. W walce o Hutę Krzeszowską baon stracił 8 zabitych i 18 rannych…
Do trzeciej walki doszło rano 16 września pod wsią Banachy. Stoczył ją 73. pułk piechoty wsparty baterią dział 75-milimetrowych pod komendą kpt. Waldbecka i plutonu kawalerii dowodzonego przez wachmistrza Wasiaka. Straż przednia 73. pułku stwierdziła, że w Banachach są Niemcy. Dowódca pułku ppłk Piotr Sosialuk zdecydował uderzyć na nich. Wspomina Z. Strękowski: Przygotowanie uderzenia odbywało się w zupełnej ciszy, pod osłona lasu. Nieprzyjaciel niczego nie przeczuwał i nie ubezpieczył się. Jeszcze przed ukończeniem przygotowania do uderzenia, padł strzał z jednego z naszych karabinów maszynowych, widocznie jeden z celowniczych nie wytrzymał nerwowo i otworzył przedwcześnie ogień. Spowodowało to natychmiastową salwę z sześciu ckm-ów porywając do szturmu rozwiniętą już 1 i 2 kompanię strzelecką. Żołnierze nieprzyjacielscy kryją się za zabudowania, drzewa i osłony terenowe. Widząc to dowódca 5 baterii kpt. Waldbeck z własnej inicjatywy ostrzelał ogniem na wprost zabudowania przy szosie i wieś Banachy. Od ognia zapaliło się szereg zabudowań. Nieprzyjaciel zaczyna bezładną strzelaninę. I baon posuwa się naprzód, dążąc do obejścia miejscowości od południa, wykorzystując las. W tym czasie również z własnej inicjatywy wachmistrz Wasiak, dowódca plutonu konnych zwiadowców pułku poderwał oddział i ruszył na czele swego plutonu do głębszego obejścia z prawa. Odruchem tym porywa za sobą 9 kompanię z III baonu. Wraz z tą kompanią uderza od tyłu, jak się okazało, na nieubezpieczoną nieprzyjacielską baterię – konie pasły się na trawie – która wpada w nasze ręce. Tymczasem dowódca I baonu mjr Woźniakowski wyrzucił nieprzyjaciela z miejscowości frontalnym uderzeniem. Nieprzyjaciel nie dał za wygraną. Natychmiast po stronie niemieckiej wystrzelono kilka rakiet i usłyszeliśmy szereg sygnałów trąbką. W ciągu piętnastu minut nasze oddziały były już ostrzeliwane ogniem artylerii…
W walce tej pułk stracił 8 zabitych i 15 rannych. Zginął wtedy dowódca plutonu ckm ppor. Stanisław Weiss. Wziętych zostało do niewoli 18 jeńców. Dowódca pułku po zniszczeniu niemieckich dział i zabraniu zdobyczy nakazał dalszy marsz. Na czele maszerującego pułku znalazł się III baon, który na leśnej drodze dostał się pod niemiecki ostrzał. Szczególnie mocno dawał się we znaki ogień od południa. Na ten kierunek, jak wspomina mjr Z. Strękowski, dowódca baonu mjr Nowożeniuk rzucił 7. kompanię, która z okrzykiem „hurra” ruszyła ostro do przodu. Na prawo od niej rozwinęła się 8. kompania. Uderzeniem tych dwóch kompanii pod osobistym dowództwem majora Nowożeniuka, nieprzyjaciel został odrzucony.
W czasie ataku już po wyjściu żołnierzy z lasu major Władysław Nowożeniuk padł śmiertelnie rażony kilkoma pociskami. Jeszcze na Niemców uderzyły inne plutony i droga dla Wojska Polskiego stała otworem. Oficer sztabowy Armii Kraków mjr Władysław Steblik, po latach powiedział w swojej książce: Walki pod Banachami 73 pułku piechoty zaważyły odciążająco na przebiegu boju o Biłgoraj.
W Soli pod Biłgorajem znajduje się duży cmentarz żołnierzy Września. Na tym cmentarzu spoczywa mjr Władysław Nowożeniuk i jego żołnierze.
Niewola
Kronikarz rozwadowskiego klasztoru w czwartek 14 września napisał tak: Po południu zajeżdżają jeszcze na podwórze wozem żołnierze, konie i wóz zostawiają, a sami kierują się ku Sanowi, ale za chwilę dowiadujemy się, że zostali rozbrojeni, bo w Rozwadowie pokazały się pierwsze patrole niemieckie. Rozlokowały się na rynku, i zapowiedziały, że ma nastąpić porządek. Spotykanych żołnierzy rozbrajają, zabierając lub łamiąc im karabiny i każą im iść kopać ziemniaki; niektórzy zaraz to w czyn wprowadzają. W dali słychać detonacje strzałów armatnich. Do klasztoru chroni się coraz więcej rozwadowian z dobytkiem… Tak znaleźliśmy się w niewoli.
14 września 1939 r. po południu od Rozwadowa do Stalowej Woli weszli pierwsi żołnierze niemieccy. W osiedlu było wtedy niewiele ludzi, większość mieszkańców szukała ratunku na wschodzie. Tam jednak dla nich go nie było. Po napadzie na Polskę wojsk sowieckich 17 września, zaczął się czas powrotu do Stalowej Woli i trwogi – co będzie dalej?