Jest wieczór, 31 sierpnia 1939 r. 23-letni kapral Bronisław Kochan z Charzewic, wioski koło budującej się wówczas Stalowej Woli, kończy służbę w wartowni nr 2 na Westerplatte i należy mu się odpoczynek. Śpi w mundurze z bronią u łóżka. Wczesnym rankiem, 1 września, salwy z pancernika Schleswig-Holstein i dzwonek alarmu szybko stawiają go na nogi.
– Harmonogram przewidywał, że w takiej sytuacji miałem być w wartowni nr 3. I tak się stało. Byłem tam od początku do końca, całe siedem dni, a już pierwszego dnia ranił mnie pocisk, który wpadł do tej wartowni – tak „swój” początek II wojny światowej wspominał w grudniu 1989 r., gdy po z górą pół wieku mógł odebrać wreszcie Krzyż Virtuti Militari i oficerski awans.
Urodził się 8 lipca 1916 r., w rodzinie Walentego i Franciszki z Czeladków. Od wczesnej młodości marzył o tym, by służyć w wojsku i zostać zawodowym żołnierzem, bo to znaczyło wtedy być kimś. Młody Bronek miał szczęście – w 1932 r. otworzono w niedalekim Nisku 3-letnią Podoficerską Szkołę Piechoty dla Małoletnich. Ukończył ją w 1936 r., otrzymując stopień starszego strzelca i przydział służbowy do 3. Pułku Piechoty Legionów w Jarosławiu. Tu dalej szkolił się przez pół roku, awansował na kaprala i służył nadterminowo jako instruktor drużyny.
Pierwszy raz nad morzem…
– 12 marca 1939 roku, wraz z innymi, zostałem wezwany do dowódcy pułku i tam dowiedziałem się, że wyjeżdżam na placówkę Westerplatte – zapisał w swoich powojennych wspomnieniach Bronisław Kochan. Razem z nim do Gdańska wysłano wtedy czterech innych żołnierzy, w tym chorążego Jana Gryczmana, który po latach, już jako major, odwiedzi Stalową Wolę.
Polska Wojskowa Składnica Tranzytowa na Westerplatte powstała w 1926 r. Jej załogę wymieniano co pół roku. Komendantem Składnicy od grudnia 1938 roku był major Henryk Sucharski, a dowódcą załogi wartowniczej – kapitan Franciszek Dąbrowski. Po krótkim zgrupowaniu w Kielcach kapral Kochan przybył tu 3 kwietnia 1939 r.
– Dla mnie była to satysfakcja. Trafiłem, można powiedzieć, na zagraniczną placówkę, bo przecież Gdańsk nie należał wtedy do Polski. Poza tym morze… to imponowało, trochę wyższy żołd – to też się liczyło. Nie wiedzieliśmy, co nas spotka. Wtedy pierwszy raz zobaczyłem morze. Na Westerplatte przypadło mi pełnić funkcję rozprowadzającego, zastępcy dowódcy wart w plutonie wartowniczym – opowiadał w 1987 r.
Rany, nalot, kapitulacja
W czasie obrony Westerplatte kapral Bronisław Kochan walczył w wartowni nr 3, obsługując ciężki karabin maszynowy. Z tych siedmiu dni szczególnie zapamiętał trzy wydarzenia.
Pierwsze to eksplozja pocisku, który 1 września wpadł przez otwór strzelniczy do wartowni. – Tuż obok mnie stał na posterunku obserwacyjnym starszy strzelec Konstanty Jezierski. Pocisk urwał mu głowę, a mnie przysypał gruz – wspominał Bronisław Kochan. Przeżył szok, krwawił z głowy, ale trzeba było walczyć dalej.
Drugie wydarzenie to bombardowanie. Późnym popołudniem, 2 września, kilkadziesiąt samolotów z czarnymi krzyżami na skrzydłach nurkowało nad Westerplatte, zrzucając setki bomb. – Nagle ktoś krzyknął, że Niemcy używają trującego gazu, byliśmy o krok od paniki, ale okazało się, że to tylko kurz. Gdy trochę opadł, w oddali zamajaczyły sylwetki atakujących żołnierzy. Szli tyralierą, pewnym krokiem. Czyżby spodziewali się, że po tak ciężkim nalocie, wszyscy obrońcy zginęli? No to wyprowadziliśmy ich z błędu i odparliśmy to natarcie – mówił Bronisław Kochan.
W końcu kapitulacja. To trzecie wydarzenie, które zapamiętał. Nie było już nadziei na pomoc, brakowało amunicji i medykamentów dla rannych. Mimo to chcieli bić się dalej. Major Henryk Sucharski powiedział wtedy do nich: – Młodzi jesteście, możecie się przydać Ojczyźnie.
– Wyszliśmy nad kanał. Wokół Niemcy. Mówiliśmy do siebie, że to już nasz koniec. Major Sucharski zdał raport, oddał broń. Dowódca niemiecki zwrócił mu szablę oficerską, a potem zwracając się do swoich żołnierzy dał nas za przykład, określając Polaków jako zdobytych, ale nie pokonanych. Taki był koniec naszego wojowania – tak siódmy dzień września 1939 r. zapamiętał Bronisław Kochan.
Jako jeniec wojenny, wraz z wieloma innymi żołnierzami z Westerplatte, trafił do Stalagu I A Stablack (Stabławki-Kamińsk) w okolicach Królewca. – Niby to był obóz jeniecki, ale warunki były bardzo trudne. Na jednego jeńca przypadało dziennie 10 dkg chleba, ludzie padali jak muchy, dziennie po 20 trupów. A Niemcy biciem i głodem zmuszali do podpisywania zgody na zmianę statusu z jeńca wojennego na przymusowego robotnika, czy raczej niewolnika – wspominał Bronisław Kochan. W końcu trafił do gospodarstwa rolnego w Schenewitze, gdzie doczekał końca wojny.
„Sanacyjny wychowanek” na celowniku
W 1945 r. wrócił do rodzinnych Charzewic. Dwa lata później ożenił się, a pracę dzięki znajomym znalazł w węźle kolejowym w Rozwadowie. Wiedział, że jest pod obserwacją Urzędu Bezpieczeństwa, a gdy w 1950 r. zaczął pracować w parowozowni to „zaczęło się na dobre”. – Wezwania na UB, nachodzenie w domu. Żona wyliczyła średnią: co drugi dzień albo ja szedłem na wezwanie, albo oni już czekali na mnie przed furtką, gdy wracałem z pracy do domu – opowiadał w grudniu 1989 r., w wywiadzie dla „Nowin Rzeszowskich”.
Wspominał też, że namawiano go do obciążania zwierzchników czy nawet do wstąpienia do… ORMO. Dali mu spokój po 1956 r., chociaż „piętno” żołnierza Września pozostało. Poczuł je choćby wtedy, gdy starał się w banku rolnym o pożyczkę na budowę domu. Bank pożyczkę przyznał, ale zaraz ją cofnął, bo dostał odgórny nakaz, że „sanacyjnemu wychowankowi” się nie należy. Dom jednak zbudował, choć utrzymać rodzinę z trójką dzieci nie było lekko (pomagał kawałek pola obok domu przy ul. Brandwickiej).
Na emeryturę przeszedł w 1980 r. – I tak na wiązaniu końca z końcem zeszło całe życie. Dzieci się wychowało, rozjechały się po świecie i teraz jakby godniej się żyje – wspominał we wspomnianym wywiadzie.
Wzruszenie po pół wieku
Po wojnie, z kolegami z Westerplatte zobaczył się po raz pierwszy w 1957 r. w Kielcach. Potem spotykali się co pięć lat w Gdańsku. Musiało jednak minąć ponad pół wieku, by 8 grudnia 1989 r. razem z 46 innymi żyjącymi obrońcami Westerplatte, kapral Bronisław Kochan mógł odebrać w Warszawie przyznane im 3 września 1939 r. przez marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego Srebrne Krzyże Orderu Virtuti Militari. Odebrał też wtedy awans na podporucznika Wojska Polskiego. Był to dla niego najbardziej wzruszający moment tego półwiecza.
– Pomyślałem, że spełnia się wreszcie rozkaz marszałka Rydza-Śmigłego. Myślałem także o tych swoich kolegach, którzy tej chwili nie doczekali. Bardzo wzruszające było też sprowadzenie do Polski z Włoch, i złożenie na Westerplatte prochów naszego dowódcy, majora Sucharskiego. Jeden z kolegów, który pojechał do Warszawy, gdzie samolotem przywieziono szczątki majora z cmentarza w Casamassima, doznał tak ogromnego wzruszenia, że dopadł go zawał i zmarł 1 września 1971 r., w dniu uroczystości pogrzebowych na Westerplatte – opowiadał Bronisław Kochan.
I to czyni go wielkim
W maju 1990 r. państwo Kochanowie pojechali do Kanady, w odwiedziny do syna. Bronisław ciężko tam zachorował. W szpitalu w Toronto przeszedł dwie operację i dwie transfuzje krwi. Zmarł dwa dni przed 74. urodzinami. – Donoszę Wam, że 6 lipca o godzinie 16-tej zmarł mój mąż, a Pana Przyjaciel z wojska i obrony Westerplatte – to fragment listu, jaki Władysława Kochan wysłała z Kanady do Polski, do ppor. Władysława Goryla z Jarosławia.
Bardzo pragnęła przewieźć zwłoki męża do ojczyzny, ale nie starczyło jej funduszy, gdyż wiele pieniędzy pochłonęło jego leczenie. Podjęła więc trudną decyzję o skremowaniu ciała. 21 marca 1992 r. urnę z prochami ppor. Bronisława Kochana złożono do grobu na cmentarzu parafialnym w Rozwadowie.
– Był człowiekiem skromnym. Nie obnosił się ze swym bohaterstwem, nie wyciągał ręki po odznaczenia, nie ustawiał się do kamery, nie pozował do zdjęć, i to czyni go wielkim – tak w październiku 1992 r., we wspomnieniu zatytułowanym „Lew z Westerplatte” pisał o Bronisławie Kochanie „Kurier Jarosławski”.
O jego grobie pamiętają uczniowie szkoły podstawowej nr 3 w Stalowej Woli, noszącej od 2 września 1974 r. imię Bohaterów Westerplatte (gościem szkoły był wtedy major Jan Gryczman, który odsłonił pamiątkową tablicę). To oni 25 października 1994 r. umieścili na grobie „Znak Pamięci – Westerplatte 1 IX – 7 IX 1939 r.”. To metalowy, niewielki odlew wzorowany na krzyżach-pomnikach z grobów poległych na Westerplatte. Ppor. Kochan ma również w Stalowej Woli swoją ulicę.