Kiedyś ojciec mi opowiadał, jak dostał lanie od ojca swojego za to, że Piłsudskiego chciał zobaczyć. To był nieszczęsny 1935 rok. Naczelnik leżał w trumnie i Polska cała hołd mu oddawała, gdy w swojej ostatniej drodze zmierzał na Wawel. Siwy strzelca strój podobno było widać z daleka od otwartego wagonu specjalnego pociągu. Ojciec też miał daleko, bo do żelaznej drogi, jak ówczas kolej nazywano, miał jakieś 30 km. Dziadek go sprał, bo ponad dobę młokosa w domu nie było. Sprał, a później za chałupą przeprosił. Nawet prosił, by syn mu opowiedział, co widział. Bo dziadek był legionistą, tylko nie znalazł wytłumaczenia dla babci, żeby się na czas jakiś urwać z domu. Ojciec wytłumaczenia nie szukał i lanie dostał. Takie czasy były.
Piłsudski oczywiście jest kojarzony z 11 listopada, a to nasze najświętsze święto jest różnie kojarzone. Zwłaszcza teraz, gdy nabrało roli wręcz przymusowej manifestacji patriotyzmu. Nie odmówię nikomu prawa do cieszenia się z odzyskania niepodległości, ale…
Mój sąsiad dla przykładu zaliczył służby chyba we wszystkich komunistycznych formacjach mundurowych. W ormowskim uniformie lał pałą wszystkich, którym przez czuprynę przeszła myśl o wolnej Polsce i nie tylko w rocznicę odzyskania wolności. Aż boję się myśleć, w jakim mundurze go pochowają. Problem jego rodziny. Mnie natomiast zaskoczył problematycznym pytaniem, czy kupiłem nową flagę? I trafił mnie zomowiec jeden prawie w dziesiątkę. Bo flagę mam nie pierwszej młodości, a wszem wiadomo, że narodowego płótna nie wolno prać! Ono ma być szanowane, a gdyby już barw nie trzymało, winno być z honorem pochowane. Syna więc posłałem do jego kolegów z organizacji po nowe płótno dwójbarwne. Przyszedł, jak mój ojciec po obejrzeniu pociągu z Marszałkiem. Świt wstawał, gdy zamierzałem rodzicielską sprawiedliwość wymierzyć. Na drodze do sprawiedliwości stanęła matka tego, który flagi prawie dobę szukał. – Przy fladze nie wolno się kłócić – rzekła. Tym sposobem nie nawiązałem do rodzinnej tradycji.
I tylko słowo o tradycji. Kiedyś nie było Stalowej Woli, a z miast ważniejszych, po galicyjskim Rozwadowie był kongresowy, lub jak niektórzy mówili, carski Zaklików. Ani carski, ani kongresowy on nie był. Był za to bardzo polski. Carat zabrał mu prawa miejskie za wspieranie partyzantki, a zaklikowiacy pamiętali to ciemiężcy. Chłopa, co męższego, jak nie w tiurmę to do wojska carscy brali. Swój oręż pokazały wtedy zaklikowianki. Czy to przed dniem 3 maja, czy przed 11 listopada robiły pranie pościeli. W nocy, zanim carscy żandarmi się obudzili, wywieszały pranie do schnięcia na płotach. Na przemian czerwone wsypy ze śnieżnobiałymi poszwami. Można było?
Eugeniusz Przechera
TEKST UKAZAŁ SIĘ W PAPIEROWYM WYDANIU SZTAFETY NR 45/2016