23 listopada 1944 roku z Bakończyc koło Przemyśla wyruszył pociąg złożony z towarowych, zamkniętych wagonów, przewożący ponad tysiąc dwieście więźniów. Byli to przeważnie żołnierze Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich, których schwytał sowiecki NKWD oraz polski Urząd Bezpieczeństwa. Transport jechał na wschód. 4 grudnia 1944 r. pociąg dojechał do miejsca przeznaczenia. Była to miejscowość Borowicze na północy Rosji, nad rzeką Mstą. W tym rejonie znajdował się kompleks łagrów nr 270.
7 września 1944 roku do bloku przy ul. Hutniczej 7 w Stalowej Woli przyszło czterech enkawudzistów. Z mieszkania wyprowadzono Zenona Pietscha, pracownika stalowowolskich Zakładów. Jeszcze tego samego dnia wywieziono go do aresztu w Nisku. Była to pierwsza akcja w Stalowej Woli skierowana przeciw akowskiemu podziemiu. Sowieckie władze wojskowe w Stalowej Woli i regionie postawiły sobie za cel ujawnienie całego podziemia, a przede wszystkim AK, która była najliczniejszą i najpoważniejszą organizacją. W realizacji tego zadania pomagała w Stalowej Woli, podobnie zresztą jak w innych miejscowościach, milicja podporządkowana PPR. W październiku 1944 roku pracę tę wykonywały prawie wyłącznie milicja i UB. Usiłowano wyłuskać oficerów i dowódców, mniemając, że tą drogą najłatwiej osiągnie się cel – likwidację podziemia. Spośród pracowników Zakładów, będących członkami AK, aresztowano m.in. Lucjana Todora, Tadeusza Koźlika, Wilhelma Bakę, Mieczysława Potyrańskiego, Jerzego Filipa, Czesława Kamińskiego, ale długo ich nie przetrzymywano. Duża część ujawnionych akowców szukała bezpieczeństwa poza Stalową Wolą, zazwyczaj na Śląsku i w Zagłębiu Śląsko-Dąbrowskim.
Pietscha w Nisku przetrzymywano kilka dni, po przesłuchaniach prowadzonych przez NKWD Sowieci wywieźli go do Rzeszowa. Tam 24 października 1944 roku sowiecki trybunał wojenny I Frontu Ukraińskiego skazał go na śmierć za posiadanie broni i nawoływanie do bojkotu poboru do wojska. Wyroku jednak nie wykonano, Pietscha zesłano do łagru, z którego wrócił dopiero w 1972 roku. Dlaczego nie zabito go jak większość innych 24 akowców skazanych na śmierć w październiku 1944 roku w Rzeszowie? Może dlatego, że władał kilkoma językami: rosyjskim, niemieckim, francuskim, czeskim i mógł służyć NKWD za tłumacza.
Noc enkawudzistów
Noc 15 na 16 listopada 1944 roku była paskudna, jak stwierdził kronikarz rozwadowskiego klasztoru. Śnieg z deszczem. Tej nocy enkawudziści z ubowcami i milicjantami zaopatrzeni w listę nazwisk i adresy wyruszyli na „polowanie”. Niektórych akowców zwinęli jeszcze w Zakładach. Pozostało osiedle.
Kronikarz klasztoru rozwadowskiego oo. Kapucynów w Rozwadowie o. Konrad Rysz odnotował: 16 listopada 1944 (czwartek). W nocy miano aresztować Bulowskiego, byłego burmistrza, są też aresztowania w Stalowej Woli (dyr. Radźwicki) i innych miejscowościach. (…) 23 listopada 1944 r. (czwartek)… W Rozwadowie komentują ostatnie aresztowania wielu znanych osób… 25 listopada 1944 r. (sobota)… Kilku uwięzionych zwolniono… 17 grudnia 1944 r. (niedziela)… Resztę uwięzionych z Rozwadowa (prócz tych, u których znaleziono broń) wypuszczono…
Rozwadów nie został tak mocno dotknięty, jak Stalowa Wola. Longin Markowski wspominał: Inżynier Roman Jaśkiewicz mieszkał przy dzisiejszej ulicy Narutowicza. Był wtedy sam, bo żona przebywała z dzieckiem w Krakowie. W Stalowej Woli stołował się u Hanslów. To był listopad. Jaśkiewicz, idąc do Hanslów, zauważył, że Władysława Hansla wyprowadzają z domu enkawudziści. Z domu po prawej stronie brali Redla. Poszedł więc dalej, w kierunku nie wykończonego domu gościnnego, i chciał wrócić do domu. Patrzy, a oto NKWD wyprowadza Radźwickiego, dyrektora Zakładu Hutniczego. Idzie do domu. Słyszy rozmowy Sowietów. Już wiedział, że Rosjanie są w jego domu. Szukali po pokojach; na dodatek jeszcze w pokoju fotografa, któremu Jaśkiewicz wynajął pokój. Udał, że mieszka wyżej i przyszedł pod moje mieszkanie. Zaprosiłem go do domu.
Opowiedział mi o tym co widział, a ja mu na to, żeby broń Boże nie wracał do siebie. Czekał parę godzin, w końcu zdecydował, że wraca. „Przecież nikomu nic nie jestem winien. Najwyżej przesłuchają mnie, potrzymają dwa, trzy dni i będę miał spokój” – powiedział. Skłaniałem go do pozostania w moim domu. Na nic. Uparł się. Dałem mu więc tytoń i bibułki, tak na wszelki wypadek. Okazało się, że Sowieci wzięli go i wywieźli do Rosji. Potem okazało się, że wzięli czterdziestu trzech ludzi ze Stalowej Woli i trzymano ich w ziemiankach w Kopkach pod Rudnikiem, a potem wywieziono do Rosji.
Kto wskazał akowców?
Ze Stalowej Woli do łagrów w głębi Rosji wywiezieni zostali w listopadzie następujący ludzie: Stanisław Dąbek, Zbigniew Goreczko, Władysław Hansel, Roman Jaśkiewicz, Tomasz Maślach (pracujący w Zakładach, ale mieszkający w Pysznicy), Włodzimierz Neyman, Kazimierz Nowakowski, Roman Oleszczuk, Zdzisław Piekarski, Kazimierz Radźwicki, Tadeusz Redel. Nie oszczędzono Romana Oleszczuka, który kilka miesięcy wcześniej przewoził przez strzeżoną linię Sanu dokumentację działa niemieckiego 8,8, wykradzioną przez wywiad AK i wysłaną do Związku Radzieckiego.
NKWD i UB wspólnie prowadziły poszukiwania członków podziemia. Według L. Markowskiego i W. Górskiego, przy sporządzaniu listy pomagali peperowcy, a przygotował ją funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa Ernest Śliwiński.
7 kwietnia 1945 roku ubowcy ujęli w Stalowej Woli na dzisiejszej ulicy Wolności byłego partyzanta oddziału AK Jana Orła „Kmicic”, Kazimierza Mioduszewskiego „Powolny”, który będąc w wojsku przebywał w Stalowej Woli, uważany był za dezertera. Na posterunek milicji Mioduszewskiego prowadził ubowiec Ernest Śliwiński. Przed posterunkiem Mioduszewski, nagle wyciągnął pistolet i ciężko postrzelił Śliwińskiego, który zmarł wykrwawiony na ławce po niespełna pół godzinie. Mioduszewski zaczął uciekać w kierunku kościoła św. Floriana. Milicjant Jabłoński złożył się do strzału z karabinu wykorzystując za podpórkę parkan i śmiertelnie trafił Mioduszewskiego.
Powitanie w Kraju Rad
Aresztowanych stalowowolskich brańców wywieziono do Bakończyc, a potem na wschód, na północ Rosji. Po morderczej, blisko dwutygodniowej jeździe w zimnych wagonach pociąg dojechał do celu. Kazimierz Nowakowski tak wspominał przyjazd do łagru:
Po kilku godzinach, w nocy 3 grudnia, pociąg ruszył i nad ranem znów zatrzymał się. Kiedy rozwidniało się, otwarto wagony i nakazano nam wychodzić. Po wyjściu z wagonu, nakazano, siadać wprost na śniegu. Siedzieliśmy do czasu wyjścia z wszystkich wagonów, to jest około godziny. Stacja, na której wysiedliśmy nazywała się Borowicze. Średnie miasto, nad rzeką Mstą, położone na wyżynie Wałdajskiej.
Po wyjściu z wszystkich wagonów, kazano wstać i ustawić się czwórkami. Całą bardzo długą kolumnę, obstawiono konwojentami z psami. Szliśmy przez miasto, brudni, zarośnięci ledwo trzymający się na nogach. Nieustannie, konwojenci popędzali nas wrzaskiem i przekleństwami. Na chodnikach stali patrząc na nas przechodnie. Konwojenci na zapytania przechodniów, mówili, eto giermancy-partyzany. My wykrzykiwaliśmy do ludzi: „My Polacy, nie giermancy”. Jeżeli konwojent usłyszał, dopadał i bił kolbą kogo popadło. „Małczyj sukinsyn” to najdelikatniejsze z przekleństw.
Przeszliśmy przez most i mijaliśmy zniszczone wojną ulice miasta. Jakieś dwa kilometry za przedmieściami, minęliśmy duży łagier. Za drutami na wzgórzu, widzieliśmy ludzi w cywilnych ubraniach i jeńców niemieckich. Na narożnikach pośrodku odcinków ogrodzenia, stały wieże strażnicze z widocznymi wartownikami. W środku łagru, widać było łukowate sklepienia, olbrzymich ziemianek. Jak później, dowiedzieliśmy się, zamknięto już poprzednie transporty żołnierzy AK i jeńców niemieckich. Obóz z niemiecka nazywano Stadlager.
Szliśmy dalej, ile godzin? Dobrze po południu, zaszliśmy do innego obozu, położonego na terenie więcej równym z dwoma wzniesieniami. Był to obóz „JOGŁA”.
Zamiast zwolnienia – inny łagier
Dyrektor Zakładów Południowych inż. Bronisław Chudzyński podjął starania w celu uwolnienia aresztowanych fachowców. W 1945 roku skierował w imieniu Zakładów pismo do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, aby zwolniono Radźwickiego, Jaśkiewicza (notabene człowieka o lewicowych poglądach), Redla, Neymana, Dąbka, Hansla: Wyżej wymienieni, a szczególnie inż. Radźwicki pełniący funkcję kierownika technicznego naszych zakładów, jak również inż. Hansel i Jaśkiewicz przyczynili się wydatnie do uruchomienia naszych Zakładów, które ze względu na charakter zbrojeniowy były przeznaczone i pracują wyłącznie na potrzeby Armii Czerwonej i Wojska Polskiego (…) Aresztowanie tych fachowców postawiło nasze Zakłady w bardzo trudnym położeniu i dzisiaj z powodu odpływu sił fachowych na Ziemie Zachodnie, powrót ich do pracy w naszych Zakładach byłby bardzo pożądany. Od chwili aresztowania wymienionych minęło z górą 1/2 roku. Przyczyny aresztowania, wyniki śledztwa czy ewentualnych wyroków nie są nam znane, gdyż od chwili aresztowania tak Zakłady, jak i rodziny aresztowanych nie otrzymały żadnych wiadomości. Nie jest nam znane również miejsce pobytu zaaresztowanych.
- Interwencja pozostała bez odpowiedzi. Zamiast zwolnień i wiadomości o aresztowanych większość stalowowolskich brańców, uznawanych w Związku Sowieckim za internowanych, wywieziono 5 lipca 1946 roku z Borowicz do innego łagru Wierchniaja Pyszma w okolicy Swierdłowska (dziś Jekaterynburg) na Uralu. Kazimierz Radźwicki, Władysław Hansel, Zdzisław Piekarski, Kazimierz Nowakowski, Tadeusz Redel – wszyscy wrócili dopiero w listopadzie 1947 roku. Żaden z nich nie został w Stalowej Woli. Na cmentarzu w Borowiczach zostali Roman Jaśkiewicz i Włodzimierz Neyman, obaj zmarli w sowieckim obozie w Borowiczach w lecie 1945 roku. Nieznany jest los Romana Oleszczuka.