Ludność Stalowej Woli, dziś licząca około 62 tysięcy mieszkańców ma inny charakter. Młode stalowowolskie pokolenie w większości jest uczuciowo związane z miastem, bowiem w nim się urodziło i wychowało. Tu dla niego jest mała ojczyzna, tu nie przychodzili za chlebem jak ich dziadowie czy nawet rodzice. A po wojnie było inaczej.
Ogromny ruch ludności zaczął się w 1945 roku, wkrótce po radzieckiej styczniowej ofensywie na zachód; jedni ze Stalowej Woli wyjeżdżali na Śląsk, inni do Warszawy, Krakowa. Ale do Stalowej Woli zaczęli napływać wysiedleńcy ze wschodu i miejscowości zza Wisły, które wskutek działań wojennych bardzo ucierpiały. W dniu kiedy ruszyła ofensywa, 12 stycznia 1945 roku, Stalową Wolę zamieszkiwały 4782 osoby, a już po zakończeniu wojny, 1 czerwca tegoż roku władze miejskie wykazały 6005 mieszkańców.
Odpływ
Odpływ ludzi, przede wszystkim fachowców, trwał przez pierwsze lata po wojnie. Dla przykładu tylko w ciągu pięciu miesięcy, od lipca do końca listopada 1945 roku ze Stalowej Woli wyjechało prawie tysiąc osób. Lukę tę wypełniali przybysze, ale już nie o tym poziomie zawodowym i cywilizacyjnym. W maju 1945 roku, gdy huta pracowała na dobre, brakowało coraz bardziej fachowców. Zakłady Południowe zwracały się do Biura Repatriacji, aby kierowało do Stalowej Woli ludzi z zawodami przydatnymi w przemyśle.
Starania te nie przyniosły skutku, zwłaszcza w pierwszym roku po zakończeniu wojny. W tym samym czasie władze Zakładów szukały pomocy w swojej jednostce nadrzędnej – Centralnym Zarządzie Przemysłu Hutniczego w Katowicach. Jej szef Ignacy Borejdo nakazał sporządzić wykaz pracowników opuszczających stalowowolskie Zakłady i przesłać je do CZPH. Potem zgodnie z zarządzeniem wojewody śląskiego każdy z nich miał być wysiedlony z terenów zachodnich. Ale były to obiecanki. CZPH, mające siedzibę na Śląsku, wbrew obietnicom Borejdy ściągało fachowców na Śląsk. W sierpniu 1945 roku inż. Jerzy Cywiński komunikował w czasie narady w Hucie, że w ostatnim miesiącu 66 sił kwalifikowanych opuściło pracę w Zakładzie Mechanicznym. W związku z trudnościami z powodu braku fachowców, proponuję wszczęcie starań u władz wojskowych w celu ściągnięcia byłych pracowników Zakładów Południowych. Próbowano zatrzymać ludzi, nie wydając przez biuro personalne zaświadczeń o pracy w Stalowej Woli. Efekty tych działań były znikome. Na zachodzie Polski do uruchamiania zakładów przemysłowych również potrzebowano ludzi. W 1945 roku Państwowy Urząd Repatriacyjny zgłaszał zapotrzebowanie na fachowców, których potrzebowały ziemie odzyskane od Niemców. Ogłoszenia o naborze do pracy na ziemie zachodnie, wbrew Hucie, rozpowszechniały stalowowolskie władze miejskie.
Napływ
Odpływ ludzi uzupełniały osiedlające się w Stalowej Woli zaraz po zakończeniu działań wojennych rodziny ze wsi i miasteczek wschodnich kresów Polski, zajętych przez Związek Radziecki oraz wysiedleńcy z Kielecczyzny. Swoje domostwa zaczęli opuszczać i przenosić się do Stalowej Woli mieszkańcy okolicznych wsi, gdzie ziemia licha i małe gospodarstwa, niedające szans na jakiekolwiek perspektywy poprawy życia. Tylko w 1946 roku w Stalowej Woli osiedliło się 1700 ludzi. W następnych latach migracja malała coraz bardziej, hamował ją przede wszystkim brak mieszkań. W tym czasie w stalowowolskich suterenach i suszarniach gnieździły się liczne rodziny i grupy pracowników Zakładów Południowych. W ostatnim roku planu 3-letniego (1949) znów zaczęli napływać ludzie ze wsi skuszeni perspektywą pracy, zarobku i mieszkania. Podobnie rzecz się miała w 1950 roku.
W 1947 roku przybyli do Stalowej Woli pierwsi repatrianci z Francji. Mimo usilnych starań i przeglądu zakładowych mieszkań, mającego na celu wyszukanie kwater dla przybyszów, akcja niewiele dała. Stalowa Wola dysponowała bardzo szczupłym zasobem mieszkaniowym. Przybyszów z Francji czekało osiedlenie w pobliskich miasteczkach i wsiach, nieliczni znaleźli miejsca w zakładowych domach. Kilka rodzin reemigrantów z Francji otrzymało mieszkania w blokach postawionych w 1949 roku u zbiegu dzisiejszych ulic ks. Skoczyńskiego i ks. Popiełuszki.
Reemigranci napływali jeszcze w 1950 roku, a ich związek ze Stalową Wolą okazał się bardzo silny, przetrwał kilkadziesiąt lat. Niektóre rodziny aktywnie włączyły się do społecznego życia, np. Emilia Muter przez trzy lata była wiceprzewodniczącą Prezydium Miejskiej Rady Narodowej.
Dach nad głową
Przełomowy dla Stalowej Woli był rok 1950. Wtedy gwałtownie wzrosła ilość mieszkań. Sprawozdanie administracji osiedla stwierdza: Przy zajęciu nowych mieszkań i przerzutach w starych blokach załatwionych zostało 812 podań, w tym 418 w nowo wybudowanych blokach, a 394 po przerzutach w starych blokach. 37 rodzin z baraków leśnych zostało umieszczonych w mieszkaniach w blokach, a poprzednie ich mieszkania w liczbie 7 baraków po wyremontowaniu, zdezynfekowaniu i pomalowaniu oddano do użytku w celu powiększenia internatu dla uczącej się młodzieży. Baraki zakładowe w liczbie 6 po przesunięciu 56 rodzin na bloki, zostały oddane do użytkowania samotnym pracownikom Huty jako mieszkanie zbiorowe, gdzie znalazło pomieszczenie 232 osoby. Wille niedostatecznie zaludnione zostały oddane do celów bardziej odpowiednich, a to: jedna na przedszkole, jedna dla PCK, jedna na internat dla uczącej się młodzieży TPD i trzy jako mieszkania zbiorcze dla pracowników Huty, gdzie umieszczono 45 pracowników. Poza tym został oddany hotel III wraz ze stołówką, po uprzednim umieszczeniu w innym bloku przedszkola.
Po wojnie i w latach pięćdziesiątych wiele rodzin mieszkało w barakach, nie tylko w leśnych, ale również otaczających stadion sportowy, na terenie huty aluminium, przy Elektrowni i, zdarzało się, w nowo postawionych przez firmy budowlane, przy czym w tych ostatnich kwaterowali głównie samotni pracownicy. W 1950 roku Stalowa Wola miała 9 hoteli i domów noclegowych, ich ilość wzrastała wraz z powiększaniem placu budowy na osiedlu i w Hucie. Tak głosiło oficjalne sprawozdanie władz miejskich, a faktycznie były dwa hotele; jeden przy ulicy Wolności (wówczas J. Stalina), drugi to Dom Hutnika. Inne hotele to po prostu baraki dla pracowników firm budowlanych.
U schyłku lat czterdziestych Elektrownia zbudowała dwa własne bloki dla swoich pracowników, zapoczątkowując w ten sposób tworzenie przyfabrycznego osiedla, przez całe lata nazywanego Ozet. Pracownicy Elektrowni mieszkali również w barakach obok zakładu oraz na terenie huty aluminium.
Warte odnotowania jest dokwaterowywanie lokatorów do mieszkań, których wynajemcy nie mieścili się w normie zasiedlenia. Bywało więc, że przy rodzinie mieszkał samotny pracownik, który nie zawsze czuł się intruzem. Takie sytuacje powodowały też konflikty, dlatego lokatorzy niespełniający norm zasiedlenia meldowali bliskie sobie osoby, aby uniknąć obcych. Prawdę powiedziawszy administracja osiedla na takie przypadki patrzyła przez palce. Dokwaterowywanie samotnych pracowników było przedłużeniem praktyk niemieckich stosowanych podczas okupacji. W latach pięćdziesiątych coraz bardziej odchodzono od tego prawa.
Ludnościowy skok
Od 1950 roku zaczyna gwałtownie wzrastać ludność Stalowej Woli. Związane to było przede wszystkim z rozbudową Huty i wzrostem zatrudnienia w tym największym zakładzie Rzeszowszczyzny. Trzeba dodać, że miasto dysponowało wieloma nowymi stanowiskami pracy, nie tylko w Hucie, ale i w firmach budowlanych oraz w powstających nowych przedsiębiorstwach. Stalową Wolę zasilała przeważnie ludność wiejska. Porzucała gospodarstwa, na których trzeba było ciężko pracować na kawałek chleba. W dodatku państwo dążąc do jak najrychlejszej kolektywizacji wsi, nękało gospodarzy podatkami i obowiązkowymi dostawami płodów rolnych. Do Stalowej Woli tłumnie ściągały rodziny chłopskie, gnieździły się w suterenach, na poddaszach, w barakach, wszędzie tam, gdzie był dostępny dach nad głową. W okresie planu 6-letniego zwanego „budową podstaw socjalizmu” w latach 1950- 1955 corocznie przybywało od 500 do 1200 ludzi ze wsi. Tak duża migracja stwarzała trudności mieszkaniowe mimo znaczącej rozbudowy osiedla. Przepustką do zamieszkania w Stalowej Woli było przede wszystkim zatrudnienie w Hucie. Czym wyższa była pozycja w zakładzie, czym większe zdolności fachowe, tym krótsza droga do przydziału mieszkania. Wtedy też zaczynała się liczyć polityczna lojalność wobec nowej władzy. Przybysze dość szybko poznali tę prawdę i w dużej części stosowali się do jej kanonów. Na mieszkanie mogły liczyć przede wszystkim rodziny. Dla samotnych osób były hotele pracownicze, już wtedy niecieszące się dobrą reputacją.
Największy skok w przyroście ludności Stalowej Woli dokonał się w 1953 roku m.in. również za sprawą włączenia w granice administracyjne miasta wsi Pławo z przysiółkami. Wtedy w samej Stalowej Woli przybyło prawie cztery tysiące mieszkańców a ponadto dołączone Pławo wniosło 1800 ludzi. Stalowa Wola w 1953 roku licząca 16,3 tys. mieszkańców przestała być miastem jednorodnym, jeśli chodzi o źródło utrzymania. Spora część ludności utrzymywała się z własnych gospodarstw rolnych, albo z najemnej pracy na roli. Była wtedy miastem nominalnie zurbanizowanym.
Nowi mieszkańcy
Mieszkająca w Stalowej Woli ludność reprezentowała różny poziom obycia cywilizacyjnego. Ludzie nie nawykli do porządkowego reżimu, jaki narzucało miasto, często łamali prawa lokatorskie. Bywało, że wręcz dewastowali mieszkania i urządzenia w blokach, już to z nierozsądku, już z wandalskich skłonności. Lokatorzy, jak mogli, urządzali po swojemu życie w blokach, często wbrew nakazom administracji osiedla. A administracja nawoływała do porządku, zabraniała hodowli w piwnicach czy wręcz mieszkaniach. Jeszcze w pierwszych dwóch latach po wojnie administracja żądała od lokatorów utrzymywania czystości zarówno w mieszkaniach, jak i w klatkach schodowych, piwnicach, pralniach, suszarniach, ogólnych łazienkach, na podwórzu i przyległych do bloku trawnikach. Dyrektor Huty jako przedstawiciel właściciela osiedla zabraniał w 1949 roku: a) hodowania królików i drobiu w blokach, przy których nie ma odpowiednich pomieszczeń, b) rąbania drzewa i węgla w mieszkaniach, klatkach schodowych, klatkach piwnicznych i łazienkach, c) niszczenia ścian i murów przez wbijanie gwoździ, pisanie i naklejanie ogłoszeń, d) wyrzucania jakichkolwiek przedmiotów i śmieci oraz wylewania płynów przez okna, drzwi, oraz z balkonów, jak również trzepania chodników, dywanów, pościeli itp. w klatkach schodowych, balkonach i oknach, e) trzymania trocin, słomy, siana, rupieci i w ogóle materiałów łatwopalnych na strychach, w suszarniach i piwnicach, schronach i łazienkach ogólnych, f) deptania trawników oraz niszczenia krzewów i drzew owocowych, ogrodzeń, przy czym za wyrządzone szkody przez dzieci odpowiadają rodzice, g) gier w piłkę nożną itp. na trawnikach i chodnikach…
Z czasem mieszkańcy Stalowej Woli, którzy przybyli ze wsi, przyzwyczajali się do nowych warunków bytowania i wyrabiali w sobie nawyki charakterystyczne dla życia miejskiego. Choć niektórym długo przyszło zwalczać niemal atawistyczne skłonności do hodowli drobiu, królików, a nawet świń “na trudne czasy”. Należy dodać, że odzywały się wandalskie skłonności u niektórych mieszkańców, wywodzących się z różnych środowisk. To zjawisko w pewnej mierze miało swe źródło w czasach okupacji.