Mam nadzieję, że nie wytarli państwo jeszcze z pamięci niedawnej bójki w Sejmie. Warto ją zapamiętać, bo to była pierwsza przed kamerami w Izbie przy Wiejskiej. W hotelu poselskim niejeden poseł po gębie dostał, ale oficjalnie ta potyczka była pierwszą. Daleki jestem od wróżenia z fusów, jednak sejmowy pojedynek judo zawodnik PiS-u wyraźnie przegrał. Gdyby nie straż marszałkowska, napadnięty przez partyjnego młodzieżowca wolontariusz z Zagłębia wygrałby przez ippon. Zwycięzca pojedynku z Sejmu został wyrzucony, ale z „Okrąglaka” wypadł z tarczą. Fujara, który przecenił swoje siły i walkę wszczął, powinien wylecieć z pracy, ale nie takie grzechy partia już przebaczała.
Zagłębianin Bednarz w Sosnowcu założył Fundację im. Dobrego Pasterza. Do Sejmu zaproszony został przez posłów od Kukiza. Do tej pory myślałem, że Kukiz’15 w jakiś sposób kolaboruje z PiS, ale konferencja prasowa marszałka Terleckiego oczy mi przetarła. Marszałek chciał powiedzieć jaka to Komisja Wenecka jest be, a Bednarz z Zagłębia wtrącał mu się z sierotami krzywdzonymi podczas adopcji. Sytuacja robiła się ciężka i do akcji wkroczył młody Wilamowski, szef biura prasowego PiS. Chwycił Bednarza od tyłu – nieładnie! – próbując wyciągnąć intruza poza zasięg kamer i mikrofonów. Bednarz Wilamowskiemu założył Harai-goshi i walnął nim o podłogę, aż sejmowe stropy zadrżały w posadach.
To był taki weselszy wstęp do smutnej w sumie sprawy. Czy wychwyciliście drodzy czytelnicy pytanie, które marszałkowi z Krakowa próbował zadać Bednarz? To było niełatwe, ale gość Kukiza chciał się dowiedzieć, kiedy państwo postawi tamę rozdzielaniu rodzeństw przy adopcjach. Chodzi o procesy adopcyjne, które są niezwykle trudne. Bardzo rzadko się zdarza, że jakaś rodzina chce przygarnąć całe rodzeństwo, które wskutek nieszczęścia trafiło do sierocińca. Prawo zabrania rozdzielania rodzeństwa przy adopcjach, ale to prawo dopuszcza wyjątki. Wystarczy, że jedno z rodzeńswa nie zgodzi się na adopcję, albo ktoś ważny z sądowego zaplecza orzeknie brak więzi między rodzeństwem. Ten drugi wyjątek jest prawie powszechnie stosowany. Jest to perfidne obejście prawa, bo co jak co, ale więź między rodzeństwem pozbawionym rodziców jest silniejsza niż spaw w korpusie czołgu.
Procesy adopcyjne są tajne, acz stowarzyszenia zajmujące się obroną praw dzieci szacują, że w przypadku 75 proc. procesów dochodzi do rozdzielania rodzeństwa. Bardzo smutne jest to, że zazwyczaj sądy orzekają tak „dla dobra dziecka”. Owo dobro dla sądu ma wyłącznie wymiar materialny, bo więzi emocjonalnych nie da się oszacować. Dziecko adoptowane z czasem dorasta i próbuje się dowiedzieć coś na temat swoich korzeni. Prawo takie daje mu nawet Konstytucja RP. Cóż z tego, skoro ustawa zasadnicza rozbija się o ustawę o ochronie danych osobowych. I między innymi dlatego w Polsce mamy blisko 3 mln. osób poszukujących swoich bliskich. W niektórych krajach Zachodu rodziny, które adoptowały rozdzielone rodzeństwa mają obowiązek kontaktowania się ze sobą, dla dobra dzieci oczywiście. I tego, dlaczego tam można, a u nas nie, chciał się dowiedzieć zagłębiak Bednarz. I nawet coś ugrał, bo marszałek Terlecki odpowiedział mu czymś w rodzaju: Tak już nie będzie.
Słowo się liczy, a jeżeli tak, to było się o co bić z młodzieżowcem PiS-u.
Eugeniusz Przechera