Jeszcze kilka lat temu o tej krwawej bitwie z czasów I wojny światowej stoczonej w okolicach Rudnika nad Sanem, wiedzieli tu i przypominali właściwie tylko pasjonaci lokalnej historii. Tymczasem w mundurach zaborczych armii biły się tu i ginęły tysiące Polaków, a zniszczeniu uległo ok. 70 proc. materialnej substancji miasta! Dziś o bitwie powstają naukowe opracowania, a 18 października 2014 r., w stulecie tych walk, odbędą się w Rudniku nad Sanem patriotyczne uroczystości.
A jeszcze w grudniu 2013 r. Rada Miasta i Gminy odrzuciła pomysł budowy obelisku upamiętniającego poległych w tej bitwie żołnierzy CK armii Austro-Węgier i carskiej Rosji.
– Uznali, że miastu bardziej potrzebny jest kawałek chodnika. Lecz przecież, gdyby nie ten heroiczny wysiłek Rudniczan, to nie byłoby ani tych chodników, ani miejsca, gdzie je można zbudować. Nie byłoby dla kogo budować, gdyż nie byłoby ani mieszkańców, ani ich domów. Nie byłoby nawet Rady Miasta (może, co najwyżej rada sołecka). Amnezja i stan świadomości rady, a przynajmniej niektórych jej członków, najlepiej dowodzi jak bardzo jest ten pomnik potrzebny – pisał z goryczą w marcu 2014 r. jego projektant Janusz Chmiel.
– Jesteśmy zdeterminowani postawić ten obelisk. Teraz szukamy wsparcia finansowego wsparcia poza gminą, i jeśli takie uzyskamy, to obelisk stanie na rudnickich plantach – powiedział „Sztafecie” Ryszard Żurecki z Towarzystwa Miłośników Ziemi Rudnickiej.
100 lat po bitwie
Dziś, na wspólne obchody zaprasza burmistrz miasta, Towarzystwo Miłośników Ziemi Rudnickiej oraz powołany przez nie Komitet Obchodów 100. Rocznicy Bitwy Rudnickiej.
– Krwawy bój na przedpolach naszego miasta, który trwał 3 tygodnie, pozbawił życia około 15 tysięcy ludzi. Znaleźli oni wieczny odpoczynek na specjalnie utworzonym cmentarzu wojskowym, między grobami mieszkańców Rudnika. Nasi dziadowie oddali ich rudnickiej ziemi, złożyli ich ciała w prostych żołnierskich mogiłach, nad którymi sprawujemy pieczę po dziś dzień. Płacz nad nimi był przecież także szlochem nad setkami tych, co zginęli spośród naszych rodzin, nad nędzą i tragedią Rudnika – napisał Ryszard Żurecki.
Uroczystości rozpoczną się 18 października (sobota) od złożenia wieńców na cmentarzu wojennym, gdzie leżą polegli z lat 1914-15. O godz. 10 w kościele parafialnym pw. Trójcy Świętej rozpocznie się msza św. koncelebrowana w intencji „Mieszkańców Ziemi Rudnickiej – Ofiar Wielkiej Wojny 1914-1918”, a następnie w Centrum Wikliniarstwa otwarta zostanie wystawa „Ślady Wielkiej Wojny 1914-1918 na Ziemi Rudnickiej”.
– Na uroczystości chcemy zaprosić przedstawicieli narodów, których członkowie oddali życie w tych krwawych zmaganiach. Nie chcemy akcentować politycznego charakteru tej manifestacji, a jedynie uczynić ją wyrazem naszego protestu przeciw moralnemu upadkowi człowieka i okrucieństwu wojny – zapowiada Ryszard Żurecki.
Nieudana kontrofensywa jesienna
Jak więc wyglądała ta wielka, krwawa bitwa stoczono 100 lat temu w okolicach Rudnika nad Sanem?
Najbardziej lapidarnie można opisać ją tak: były to walki o przeprawy na Sanie toczone od 14 października do 2 listopada 1914 r. pomiędzy 1. i 4. armią austro-węgierską, a 3. armią rosyjską. Wojska austro-węgierskie próbowały sforsować San w okolicach Rudnika w ramach tzw. kontrofensywy jesiennej (operacja Wisła–San) prowadzonej przez armie państw centralnych (austro-węgierską i niemiecką). Tymczasem wojskom austriackim nie tylko nie udało się sforsować Sanu i odepchnąć Rosjan. Ci, w nocy z 17 na 18 października przełamali bowiem front i utworzyli przyczółki na lewym brzegu rzeki. Operacja Wisła–San zakończyła się całkowitym niepowodzeniem wojsk austro-węgierskich oraz ich odwrotem na linię rzeki Białej i Dunajca, czyli na stanowiska wyjściowe zajmowane przed nieudaną kontrofensywą.
W niektórych naukowych opracowaniach dotyczących Wielkiej Wojny z lat 1914-1918 wydarzenie te sprowadzone są do suchych informacji, mówiących o tym, że wojska cesarsko-królewskie doszły do rzeki San i pomimo ciężkich zmagań nie zdołały jej sforsować. Możemy też dowiedzieć się, że Rosjanie nie tylko zatrzymali kontrofensywę, ale nawet dokonali przełamania frontu pomiędzy Niskiem i Rudnikiem.
Dramat miasta i śmierć ostatniego z rodu Hompeschów
Tymczasem biorąc pod uwagę intensywność i zaciętość toczonych tu wtedy walk (nazywanych też bitwą nad dolnym Sanem) oraz zniszczenia samego Rudnika (m.in. spalony został kościół, zburzona plebania, budynek sądu, cała północno-wschodnia pierzeja rynku, budynki mieszkalne od strony Sanu, domy i zabudowania w okolicznych wioskach) nie miały one sobie równych nawet w czasie II wojny światowej.
Do najbardziej intensywnych starć doszło po obu stronach Rudnika nad Sanem, na przyczółku Rudnik – Dwór oraz na przyczółku Wolina, które Rosjanie utworzyli 17 października 1914 r. Od tego dnia walki przybrały wyjątkowo zażarty charakter.
Z zestawienia dokonanego przez Janusza Chmiela wynika, że biorąc pod uwagę liczbę poległych na km kw. walk, bitwa Rudnicka (obszar 30 km kw. pomiędzy Racławicami a Chałupkami) była o wiele bardziej krwawa niż tak słynne bitwy II wojny światowej, jak nad Bzurą, pod Stalingradem czy na plaży Omaha w Normandii. Zginęło tu bowiem 20 tysięcy żołnierzy, co daje średnią 666 zabitych na km kw., a biorąc pod uwagę tylko liczący 1 km kw. przyczółek Rudnik-Dwór – to aż 4 tys. żołnierzy.
– Były to bezsprzecznie najbardziej tragiczne, a jednocześnie najważniejsze wydarzenia w historii Rudnika. Nie mogą się z nimi równać ani zniszczenia dokonane przez liczne pożary nawiedzające miasto w przeszłości, łącznie z największym, w 1896 roku, ani przez najazd Rakoczego i przemarsze wojsk w czasie pierwszej wojny północnej w połowie XVII wieku, ani nawet przez wydarzenia II wojny światowej, w której trakcie substancja materialna miasta prawie nie ucierpiała, natomiast były większe straty wśród mieszkańców z powodu eksterminacji ludności żydowskiej – pisze dr Marek Florek z UMCS w Lublinie.
Jak zanotował Ryszard Żurecki, „nieszczęścia związane z tymi wydarzeniami nie sprowadzają się jednak tylko do ruiny materialnej miasta, podczas bombardowań artyleryjskich zginęło bardzo wielu mieszkańców. Ci, którym udało się uratować życie, pozostali bez dachu nad głową i środków do życia, zapanował straszny głód i nędza. Prowokowało to wiele patologicznych zachowań i wywoływało wyzwalanie się najstraszniejszych ludzkich emocji”.
Autor zwraca też uwagę, że wydarzeniem, które dodatkowo pogłębiło tragedię tamtych dni jest odkrycie dokonane przez Janusza Chmiela, specjalizującego się w badaniu losów rodu Hompeschów von Bollheim.
Chodzi o to, że gdy w okolicach Rudnika toczyły się ciężkie walki, gdy miasto praktycznie ginęło w ogniu rosyjskich bombardowań, na drugim końcu odcinka frontu galicyjskiego, w okolicach Załokcia na Podbużu zginął śmiercią żołnierza ostatni z rodu Hompeschów, czyli Paul Maria Joseph von Hompesch-Bollheim – bratanek Ferdynanda Hompescha.
Zginął on w randze oberstleutnanta (podpułkownika), biorąc udział w tej samej operacji, w ramach której toczyła się bitwa pod Rudnikiem. Pochowany został w rodzinnym grobowcu w Jarosławicach. – Tak zginęło miasto wraz z rodem, który był w dużej części twórcą i dobroczyńcą miasta – pisze Ryszard Żurecki.
Austriacy nie mieli się czym chwalić
Zastanawia się też, dlaczego tak brzemiennym w skutkach wydarzeniom, poświęcono tak mało miejsca w regionalnych opracowaniach historycznych dotyczących tego okresu. Jego zdaniem wyjaśnieniem może być fakt, iż większość historyków i publicystów opiera swoją wiedzę na archiwach austro-węgierskich. Tymczasem dla Austriaków kontrofensywa z października 1914 r. nie była zbyt chlubną kartą w historii Wielkiej Wojny. Przygotowana pośpiesznie, niedoceniająca siły rosyjskie, wyprzedzona przez Rosjan (którzy znali zamierzenia przeciwników) planowym i skutecznym odwrotem, nie przyniosła spodziewanych rezultatów.
Wprawdzie wojska cesarsko-królewskie dotarły do linii Sanu stosunkowo szybko, to jednak było to możliwe dlatego, że Rosjanie nie stawiali oporu. Dopiero gdy przyszło zdobywać umocnione i dobrze przygotowane stanowiska na prawym brzegu Sanu, obsadzone przez wypoczęte, przegrupowane i uzupełnione wojsko, okazało się, że jest to zadanie niewykonalne. Z tego też powodu operacja ta nie budziła zainteresowania u austro-węgierskich kronikarzy tego okresu. Nie było się czym chwalić, a w niedługim czasie, po ofensywie majowej 1915 roku (chodzi głównie o tzw. operację gorlicką) powodów do chluby było w nadmiarze – zauważa Ryszard Żurecki.
Inaczej było z Rosjanami. Praktycznie od tego momentu dla Rosjan zaczyna się okres samych sukcesów na froncie Galicyjskim. Sprawnie przeprowadzony odwrót na dobrze przygotowane stanowiska, odparcie kontrofensywy austro-węgierskiej dały początek ofensywie, która w historii Wielkiej Wojny nazwana została „rosyjskim walcem parowym”.