Rozmowa z EWĄ MAZIARZ organistą w parafii pw. Opatrzności Bożej w Stalowej Woli.
– Organista czy organistka? Jak siebie pani przedstawia?
– Na pewno nie organiścina, bo to żona organisty (śmiech). Jestem kobietą, więc organistka.
– Jak długo pracuje pani w parafii pw. Opatrzności Bożej?
– w czerwcu rozpoczął się 8 rok mojej posługi w tej parafii.
– A jak pani tu trafiła?
– Tak naprawdę, myślę, że to Opatrzność Boża tym kierowała. Równocześnie z Liceum Ogólnokształcącym im. T.Kościuszki w Lubaczowie ukończyłam Arcydiecezjalny Instytut Muzyki Sakralnej w Przemyślu. Jego dyrektor ks. Mieczysław Gniady powiedział mi, że jego przyjaciel, proboszcz śp. ks. Jerzy Warchoł szuka organisty, który nie tylko potrafi grać na odpowiednim poziomie, ale przede wszystkim posiada dobry głos i że podał mu moje namiary. Miałam przyjechać tylko na próbę, na jeden weekend…
– Pamiętam doskonale, kiedy obejmowała pani stanowisko parafialnego organisty. W środku tygodnia spotkałem proboszcza Warchoła, który z daleka krzyczał: ale mam skarb, ale mam skarb, zobaczysz w niedzielę! Przyszedłem na mszę, ale nie zobaczyłem, za to usłyszałem (śmiech).
– No tak… śp. ks. Jerzy od początku otoczył mnie opieką i obdarzył, mimo mojego młodego wieku, ogromnym zaufaniem i szacunkiem, a także zadbał, żebym została dobrze przyjęta przez księży jak i parafian.
– Czy można powiedzieć, że jest pani zawodowym organistą?
– Z wykształcenia jestem pedagogiem, po studiach na KUL, ale mam też uprawnienia wykwalifikowanego organisty, po ukończeniu wspomnianego już przeze mnie Instytutu Muzyki Sakralnej.
– Czy pani zdaniem, zawód organisty jest uprzywilejowany? Podobno nie jest łatwo dostać się do Instytutu Muzyki Sakralnej.
– Pozornie praca organisty nie skupia wyłącznie na wykonywaniu muzyki w kościele, przede wszystkim opiera się na posłudze Bogu i całej parafii. Muzyk kościelny posługuje w przestrzeni, w której maksymalnie człowiek zbliża się do Stwórcy. Nie można być organistą bez wiary oraz autentycznej miłości do Boga i muzyki. To absolutne minimum, stąd też nie każdy nadaje się na owe stanowisko.
– Podobnie uważa prof. Roman Grucza ze Stowarzyszenia Polskich Muzyków Kościelnych. Mówi, że jeżeli ktoś gra na chwałę Bożą, to jest to dar i że nie każdy jest powołany do tej pracy.
– Dokładnie tak. Mówiąc o muzyce organowej mamy do czynienia z sacrum. Poza tym organista jest osobą publiczną, rozpoznawalną, czego niejednokrotnie doświadczam. Idąc ulicą, będąc na zakupach, czy w banku słyszę: dzień dobry. Oczywiście odpowiadam, ale czuje się trochę niezręcznie, ponieważ bywa, że kłania mi się osoba dużo starsza, której autentycznie nie kojarzę. Osoba posługująca w kościele musi nie tylko wyznawać Credo, ale kierować się w życiu przykazaniami i moralnością.
– Czy w trakcie tych ośmiu lat pracy, miała pani kiedyś zwątpienie w to co robi?
– W każdej pracy pojawiają się chwile kryzysowe, tzw. gorsze dni. W mojej ocenie tylko wtedy może dojść do wypalenia zawodowego, gdy nie kocha się tego, co się robi, czym się żyje, z czym utożsamia i szczerze wierzy. Wystarczy pamiętać, że ostatecznie posługujemy na chwałę Boga. Ja najdłużej bez organów wytrzymałam prawie tydzień. (śmiech)
CAŁĄ ROZMOWĘ PRZECZYTASZ W PAPIEROWYM WYDANIU SZTAFETY NR 29