30 grudnia 1961 roku został ujęty Andrzej Kiszka, partyzant w czasie okupacji niemieckiej, członek oddziału antykomunistycznego Adama Kusza „Garbatego”. Kiszka był jednym z najdłużej ukrywających się członków zbrojnego niepodległościowego podziemia. Latem 1994 roku w Stalowej Woli przeprowadziłem z nim długą rozmowę. Wtedy opowiedział o swoim partyzanckim losie.
Opowieść Andrzeja Kiszki
Byłem żołnierzem „Ojca Jana” od 1943 roku. W lipcu poszedłem do lasu, do oddziału partyzanckiego. W obozie partyzanckim przeżyłem czas niemieckiej pacyfikacji, potem byłem na placówce w rodzinnej Maziarni. Dowoziliśmy do oddziału wiadomości, amunicję, czasem broń a przede wszystkim żywność. Szczęśliwie przechodziły dni okupacji i wreszcie czerwiec 1944. Druga akcja Niemców. Chwytano wszystkich mężczyzn jako podejrzanych o udział w partyzantce. Złapali mnie w bunkrze koło Maziarni, było nas kilku. Przyprowadzono wraz z innymi i czterdziestu zamknięto nas w chałupie. Między nami był niejaki Mazur, którego Niemcy wywoływali na rozmowy chyba trzy razy. Szedł posłusznie i wracał. Wiedzieliśmy, że sprzyja komunistom, ale podejrzenie o zdradę padło na kogo innego. Dopiero potem okazało się kto sypał. Mazur wskazał m.in. Jana Pintala, zresztą swojego sąsiada, uczestnika wojny z bolszewikami w 1920 roku. I Niemcy go zastrzelili. Potem jak wyszło, że Mazur sypał, już po wojnie zlikwidował go w Potoku oddział „Wołyniaka”.
Udało mi się ukryć w kominie, ale kiedy Kałmucy zaczęli palić, o mało się nie udusiłem, no i wpadłem im w ręce. Potem dzięki wódce jeden z Ukraińców pozwolił m i uciec za Tanew, gdzie już nie pacyfikowano wsi.
Jak przyszli Ruskie w lipcu 1944, Bednarski, komendant placówki AK w Hucie Krzeszowskiej, kazał nam tworzyć milicję. Było nas na posterunku chyba dziesięciu. Mieliśmy broń, trzymaliśmy porządek. Ale gdzieś po dwóch, może trzech miesiącach z Biłgoraja przychodzi polecenie z NKWD, żeby nie rozchodzić się na wieczór, bo będzie akcja łapania akowców. Wtedy we trzech uznaliśmy, że swoich kolegów zabierać nie będziemy. Jakże to? Dałem znać do Żuka, Sierakowa i paru innych miejscowości, że będzie łapanka i niech się chłopaki kryją. Milicję wtedy opuściłem, no bo jak mogłem występować przeciw swoim? Przyszli potem do mnie, żebym zdał broń. Oddałem karabin maszynowy i sądziłem, że to już koniec. Ale nie! Zaczęły się rewizje w domu, groźby, nachodzenie. Już było niebezpiecznie i musiałem się stale ukrywać. Łatwo nawiązałem kontakt z Adamem Kuszem, który należał do oddziału „Wołyniaka”. Wtedy na dobre już z komuną walczyły zbrojne oddziały. „Do Wołyniaka nie idź- radził Kusz- U niego i tak jest za dużo ludzi i nie wiadomo co z nimi będzie…” Wtedy w czterdziestym piątym roku nie przystałem do żadnej grupy, ale musiałem się ukrywać, żeby nie wpaść w ręce Urzędu Bezpieczeństwa. Ukrywałem się po ludziach, w różnych domach i wtedy jeszcze nie wiedziałem, że tak będzie całymi latami. Przyjmowano mnie chętnie, bo komuny mało kto chciał. Stale kontaktowałem się z Kuszem, a przez niego z ludźmi „Wołyniaka”. Przekazywałem informacje o tym kto na kogo napadł, kto i gdzie należał, kto donosił komunistom, na kogo można liczyć… A kontakty miałem rozległe, nawet z Janowem, Białą. Z czasem było coraz trudniej; KBW, UB i milicja tropiły nas, zamykały w więzieniach albo wręcz likwidowały. Raniono „Wołyniaka”, zastrzelił się, żeby nie wpaść w ubeckie łapy, a dodatku UB aresztowało jego narzeczoną. W 1947 roku p[przyszła amnestia i można było się ujawnić. Zdecydowałem się na ten krok w marcu. Stanąłem przed komisja amnestyjną w Janowie Lubelskim, pytano o działalność, spisywano różne drobne informacje a potem dali dokument, ze jestem w porządku. Ale spokoju już nie zaznałem. O kilku miesiącach doniesiono mi, że mnie śledzą i żebym, uważał. Nawiązałem kontakt z Kuszem, który miał swój zbrojny oddział i żaden z jego ludzi się nie ujawnił, bo wiedzieli co ich może spotkać. Zacząłem mu przekazywać informacje, dostarczałem jego grupie żywność.
Zdarzyło się tak. Otóż po przełomie 1946 i 1947 roku skierowano do mnie czterech chłopaków ze Lwowa, którzy musieli się ukrywać przed UB. Całą zimę byliśmy razem, zmienialiśmy kwatery i tak aż do amnestii. Kiedyś idziemy z Huty Krzeszowskiej a tu furmanka z chłopem i milicjantem. Zatrzymujemy- byliśmy uzbrojeni. „Gdzie byłeś?” – pytamy milicjanta, który miał karabin „W Żuku”. Ale lwowiakom coś się nie podobał ten milicjant i chcieli go zlikwidować. Nie pozwoliłem, bo mówiono o nim, że to niezły chłop. „:Tylko krzywdy nie rób ludziom” – powiedział któryś z nas i puściliśmy go wolno, z bronią. To był Jan Góra z Kocudzy. Kiedy się ujawniłem przyjechał do mnie z kolegą i przy wódce mówi „żeby nie ty, już by mnie nie było.”
Ostrzegano mnie, że UB interesuje się mną, mimo ujawnienia. Gorscy Ulanowa handlowali tytoniem, cały czas gadali „uważaj, bo cie śledzą.” Wtedy zacząłem chodzić z pistoletem za pasem. Był początek listopada 1947 roku. Udałem się do kolegi w Goździe i u niego przenocowałem. Tej nocy właśnie przyjechali ubowcy z Biłgoraja do Maziarni dwoma samochodami. Rozpoczęli rewizje w podejrzanych domach,. Mnie nie dostali ale dowiedzieli się, że będę wracał z Gozdu więc obstawili drogi. Gdybym wtedy szedł główna drogą, już nie żyłbym, ale cos mnie tknęło, żeby iść ścieżka. Wychodzę na drogę, podnosi się mundurowy i krzyczy „Ręce do góry!” i z miejsca strzela, ale żeby nie trafić. Więc ja w nogi. Strzelał milicjant Góra, żeby mnie ostrzec o zasadzce. Po drodze zrzuciłem kurtkę i buty, tylko pistolet trzymałem. W Goździe dano mi trzewiki a w maziarni rodzina już mnie opłakuje, bo ubowcy powiedzieli do brata: „Widzisz, już się nawalczył, teraz zabity.” I pokazują moją kurtkę. Ale chłopi wkrótce donieśli, że zbiegłem.
Wtedy już na dobre przystałem do grupy Kusza. Mieliśmy bunkry w lasach, różne kryjówki, bo wciąż nas tropiono. Nie było się już jak bić. Tylko czasem porządek robiliśmy z peperowcami dając im w tyłek, albo z takimi co donosili. Bo donosicielstwo stawało się coraz częstsze, a komuniści za byle co zamykali w więzieniu. Ludzie byli nam przychylni, ale już się bali. UB panoszyło się i zapełniało więzienia niewinnymi ludźmi często ich torturując. Za żart albo więc można było siedzieć.
U Kusza było nas dwunastu, zastępca Kusza „Garbatego” był Tadeusz Haliniak „Opium”, też z dawnego oddziału „Ojca Jana”. Chłopcy wywodzili się z Zasania, wszyscy partyzancka przeszłością, wszyscy tropieni jak zwierzyna i zdecydowani na wszystko.
Bracia Orłowie skontaktowali się z Kuszem i powiedzieli, że porucznik Miksza z Frampola pomoże nam wydostać się za granicę. Miksza sprowadził jakiegoś kapitana, który miał dawać pieniądze i przekazać radiostację wraz z obsługą dla porozumiewania się z zagranicą. Mieli nam wkrótce wyrobić papiery na wyjazd. Ci dwaj z radiostacją byli z nami prawie miesiąc, wiedzieli o nas wszystko. Kusza pytali ilu ludzi mógłby uzbroić na wypadek konfliktu wojennego. Powiedział, że osiemdziesięciu. Nadawali od czasu do czasu przez radiostację, a myśmy czekali na wyjazd za granicę.
15 sierpnia 1950 roku byliśmy pod Janowem, w lesie między Szklarnią a Łążkiem: Kusz, Pudełko, Krupa, Ożga, Staszek Bielecki z Kochan, Staszek Łukasz z Wólki Ratajskiej, Kazik Zabiegliński. Tego dnia Kłysia wysłano, żeby u chłopa kupił świnię. Całą noc słycha było samochody. Sądziliśmy, że ludzie zjeżdżają na odpust do Janowa. Kusz wysłał na patrol Marciniaka i mnie w kierunku Szklarni, a Krupę w stronę Łążka. Okazało się, że jesteśmy okrążeni. Krupa zdążył się sam przedrzeć, a my, czyli ja, Ożga, Dziura, „Marciniak” i Zabiegliński. Na rozkaz Kusza idziemy na Łążek. Kusz został z Pudełką, Bieleckim i radiowcami, którzy okazali się zwyczajnymi ubowskimi wtyczkami. Rozwalono ich na miejscu. Dostaliśmy się w zasadzkę. Ożgę skoszono serią z erkaemu. Zaczęliśmy się ostrzeliwać. Trzy razy próbowaliśmy się przebić na Szklarnię, przez tory kolei wąskotorowej. Nie daliśmy rady. Trzy dni o głodzie, trzy dni w okrążeniu. Na trzeci dzień zginął Dziura „Stryj”, mnie i Marciniakowi a także Zabieglińskiemu udało się przez bagna przedrzeć przez ubecko-wojskowy kordon. Wtedy przestał istnieć oddział, zginął Kusz, Pudełko, w Zarzeczu zginął Haliniak, zostało nas tylko paru, ale ukrywaliśmy się jeszcze razem: Kłyś, „Marciniak”, Stefan Wojciechowski i ja.”
Obława
Obławę w Lasach Janowskich na grupę Adama Kusza „Garbatego” przeprowadziło wojsko KBW przy udziale UB. Dwaj radiotelegrafiści wprowadzeni do oddziału jako utrzymujący kontakt podziemnej organizacji z zagranicą meldunkami w języku francuskim, przekazywali informacje o położeniu i liczebności oddziału. Do oddziału podstępem wprowadził ich oficer UB Wacław Topolski „Jabłoński” uchodzący za przedstawiciela podziemnej organizacji, która miała przerzucić cała grupę Kusza za granicę.
Obława zaczęła się o piątej rano 19 sierpnia 1950 roku. Trwała w sumie cztery dni. W jej wyniku zostali zabici dowódca oddziału partyzanckiego Adam Kusz „Garbaty”, Władysław Ożga „Bór”, Andrzej Dziura „Stach”, Wiktor Pudełko „Wiktor”., Stanisław Bielecki „Kazik”. W Zarzeczu w zasadzce przygotowanej przez UB w domu Marutów, 20 sierpnia został ciężko ranny zastępca Kusza Tadeusz Haliniak „Opium”, który następnego dnia zmarł w szpitalu w Nisku.
Jak podaje raport UB w czasie obławy KBW podniosło następujące straty: trzech żołnierzy ciężko rannych (zmarli), siedmiu rannych w tym jeden oficer. W tym samym raporcie napisano: „Brak dyscypliny ognia, co mogło powodować, że ranni żołnierze mogli być od swoich…”
W bunkrze
W 1952 roku zginęli następni towarzysze walki Kiszki: w kwietniu Stanisław Łukasz „Marciniak” w Wólce Ratajskiej, Józef Kłyś „Rejonowy” 13 listopada we wsi Piłatka. W 1953 roku Kiszka postanowił ukrywać się w lesie. Jak relacjonował po latach:– Bunkier zbudowałem w gęstym lesie między Hutą Krzeszowską a wioską Ciosmy, na małym wzgórzu porośniętym sosnami i świerkami. Zrobiłem go przy pomocy dwóch pewnych ludzi. Oni już nie żyją. Najpierw przygotowaliśmy materiał: bale świerkowe, papę. W nocy wykopaliśmy dół. Powała została zrobiona z bali, na nie położona papa, żeby nie przemakało. Na bunkrze posadziłem świerki. Wchodziło się przez otwieraną od wewnątrz klapę, na której rósł mech, tak że nic nie było widać. Do środka schodziło się po schodkach. W bunkrze można było stać, miał ze dwa metry wysokości. Z deszczułek zrobiłem dwa wywietrzniki na wywiew i nawiew, żeby przepływało świeże powietrze: było, więc czym oddychać i mogła się palić lampa naftowa. Wywietrzniki były dobrze zamaskowane, pod pniem drzewa, nie było ich widać. W środku była studzienka, z półtora metra głęboka, wykopana w ziemi i obłożona deszczułkami. Gromadziła się w niej woda, którą gotowałem. Miałem maszynkę spirytusową i zawsze zapas paliwa do niej. Ubikacja to była beczułka żelazna z pokrywą. Opróżniałem ją, jak była odwilż. Miałem łóżko do spania i pierzynę do przykrycia. Były półki na ścianach i wieszaki z rogów koziołków. Miałem zapasy jedzenia na zimę. zamykałem się w bunkrze i z niego nie wychodziłem, żeby nie zostawiać śladów na śniegu.
Żył w lesie przez całe lata, bezpieka jednak o nim pamiętała. I udało się jej wywęszyć miejsce kryjówki Kiszki. Oto fragment raportu z ujęcia Andrzeja Kiszki: Dnia 30 XII 1961 r. grupa operacyjna złożona z funkcjonariuszy MO penetrowała las państwowy Nadleśnictwa Huty Krzeszowskiej w celu odnalezienia miejsca ukrywania się Andrzeja Kiszki. Terenem przeszukania objęto dwa wzgórza. Po dwu i półgodzinnym poszukiwaniu, o godz.. 17,10 natrafiono na bunkier, na jednym z wzgórz przyległym do łąk położonych nad rzeka Bicz. W czasie odkopywani zauważono, że dekiel zakrywający wejście do bunkra niezauważony przedtem ze względu na zamaskowanie, podniósł się do góry i z otworu wychyliła się głowa mężczyzny usiłującego wyjść z bunkra. W tym czasie funkcjonariusze MO chwycili go za ręce i wyciągnęli na zewnątrz. Jednocześnie obezwładnili i rozbroili z posiadanej broni… Zatrzymany usiłować wyrwać się trzymającym go funkcjonariuszom MO. Uspokoił się dopiero po założeniu kajdanek. Mężczyzna zapytany o personalia wyjaśnił, że nazywa się Andrzej Kiszka. s. Jana.
Po ujęciu jeden z milicjantów pocieszył Kiszkę: Kiszka, nie bój się, teraz nie wywożą na Sybir.
A. Kiszka stanął przed sądem PRL. Skazano go na dożywotnie więzienie. Potem w wyniku amnestii wyrok łagodzono, z więzienia wyszedł w 1971 roku. Osiedlił się w Szczecińskiem.
Dionizy Garbacz