Olimpiada w Rio przeszła do historii. Historyczny bieg w finale na dzień przed zgaszeniem znicza zaliczyła nasza Joanna Jóźwik. Wcześniej na bieżni widzieliśmy Danutę Urbanik. Z mniejszym powodzeniem po medal szedł Artur Brzozowski. Oni wszyscy są stąd. Doliczając do tego wspaniałą trójkę olimpijczyków z Sandomierza czy tenisistki z Tarnobrzega, doprawdy podczas transmisji z drugiej półkuli pojawiało się sporo znajomych twarzy. I choć żaden z naszych sportowców krążka z Brazylii nie przywiózł, chylę czoła.
Zwłaszcza przed jedną z naszych sportsmenek, która biegania uczyła się w baraku na stadionie przy ul. Hutniczej, a teraz w zdecydowanie lepszych warunkach trenuje w stolicy. Chylę czoła za jej odwagę po zakończeniu finałowego biegu na 800 m. Przed startem piąte miejsce każdy brałby w ciemno. Jóźwikówna jednak czuła, że mogła być wyżej. Nie płakała na mecie, ale o trzech medalistkach powiedziała, że to zupełnie inna kategoria. To akuratnie widać było gołym okiem. Baby na schwał i z poziomem testosteronu, którego pozazdrościć by im mógł niejeden chłop. I swoją uwagą polska biegaczka ściągnęła na siebie złość wszystkich tych, którzy uważają, że przyszłościowa kobieta powinna wyglądać tak jak Caster Semenya z RPA, która na 800-metrowej bieżni złoto zdobyła. Gdyby nie ciemny kolor skóry Afrykanka wygląda jak sportsmenki z byłej NRD. Szprycowanym diabli wiedzą czym kobietom rosły mięśnie i wąsy, a zanikały piersi. Gdy ktoś zwrócił uwagę, że enerdowskie pływaczki mówią jak zwaliste chłopy, ich trener odpowiedział, że na zawody przyjechały pływać, a nie śpiewać. Patrząc na Afrykanki, które nie dały medalu Jóźwik, jestem przekonany, że historia olimpijskiego dopingu zatoczyła koło.
Głównie dzięki władzom światowej lekkoatletyki, które w przeciwieństwie do niektórych sportsmenek nie mają jaj. Semenya nie jest nowicjuszką na bieżni. Pierwszy tytuł mistrza świata zdobyła siedem lat temu i konkurencja od razu zwróciła uwagę na jej męskość. Musiała hormonami obniżać poziom testosteronu, bo obowiązywał przepis Światowej Federacji Lekkoatletycznej ustalający dopuszczalny jego poziom u kobiet. W ub. roku Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu w Lozannie przepis ten zawiesił na dwa lata. To był prezent ślubny dla Caster. Odstawiła leki hormonalne, nabrała mięśni i przyspieszyła. Po drodze zmieniła stan cywilny.
Po wygranej w Rio Semenya unikała dziennikarzy jak ognia. – Moim marzeniem jest teraz przytulić moją ukochaną żonę – wywnętrzyła się w końcu przed kamerą, a żurnalistom szczęki opadły. Pani Caster oficjalnie w RPA ma żonę, a ta wszelkie atrybuty kobiecości. Ona się ożeniła, a nie wyszła za mąż! Jest więc mężem swojej żony, albo ja czegoś nie rozumiem. Świat oszalał i dla mnie jedynym wyjściem z tego szaleństwa jest wypuszczanie na bieżnie takich miss jak Jóźwik, Urbanik czy Kołeczek. W tym jest piękno sportu, a Semenya niech się żeni i rozwodzi ile chce i zawsze na pohybel prawników z Trybunału w Lozannie.
Eugeniusz Przechera