Legendarny działacz hucianej „Solidarności”, sędzia koszykówki, radny i niedoszły prezydent Stalowej Woli w jednym. Czyli – jak to się o nim przez lata mówiło na mieście – „postać ogólnie znana”. Janusz Kotulski, dusza towarzystwa, słynący z humoru i ciętego języka „pan Janek”, w 1971 r. podpisał zobowiązanie do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa. Po roku SB stwierdziła jednak, że nie przekazał „ciekawszych informacji zasługujących na operacyjną uwagę” i nie ma osobistych predyspozycji na tajnego współpracownika. Został więc wyrejestrowany. Dlaczego zatem wcześniej zgodził się na współpracę? – Byłem szantażowany – mówi „Sztafecie” Janusz Kotulski.
Teczka personalna TW „Ordon”, bo taki pseudonim miał Kotulski, znajduje się rzeszowskim oddziale Instytutu Pamięci Narodowej. Jest w niej esbecki wniosek o opracowanie kandydata na TW, kwestionariusz tajnego współpracownika oraz postanowienie o rozwiązaniu współpracy. Są także, napisane odręcznie i podpisane przez Kotulskiego, życiorys, zobowiązanie do współpracy i drugie do zachowania tajemnicy. Nie ma żadnych donosów ani pokwitowań odbioru pieniędzy. Te – gdyby były – powinny znajdować się w teczce pracy TW „Ordon”. Ale teczki pracy nie ma.
Pasożyci i chuligani na celowniku
Dlaczego w 1971 r. SB zainteresowała się 26-letnim Kotulskim? Otóż w ramach akcji o kryptonimie „Hutnik” chciała operacyjnie rozpracować środowisko młodych (18-28 lat) pracowników Huty Stalowa Wola, młodzieży „prowadzącej tryb życia chuligański i pasożytniczy, podatnej w sprzyjającej okolicznościach politycznych do wytworzenia konfliktów, ekscesów itp.” W innym miejscu mowa jest wręcz o rozpoznaniu „wrogiego elementu” i „młodzieży pozamarginesowej”.
SB uznała, że znający to środowisko i pracujący w HSW Kotulski, będzie przydatny w tej operacji. Liczyła również, że „będzie miał możliwość do ujawnienia stwierdzonych nieprawidłowości” w swoim miejscu zatrudnienia, czyli w Dziale Głównego Energetyka Huty.
Kulisy „pozyskania”
– Posiada dobrą prezencję, jest przystojny, posiada łatwość wyrażania się, umie nawiązywać kontakty, w towarzystwie młodzieżowym, gdy zachodzi potrzeba jest kulturalny i wulgarny, posiada skłonność do nadużywania alkoholu, w stanie tym zawsze panuje nad sobą – to fragment charakterystyki Kotulskiego. Kapitan SB, Włodzimierz Barański, oceniał też, że kandydat na TW – choć miał dwa razy konflikt z prawem – „jest pozytywnie ustosunkowany do ustroju PRL, jak również do Organów Służby Bezpieczeństwa, wobec czego planuję pozyskanie przeprowadzić na zasadzie dobrowolności”.
Według materiałów z teczki personalnej „pozyskanie” odbyło się 21 kwietnia 1971 r., w jednym z pokojów starej Dyrekcji HSW. Esbek napisał potem, że Kotulski „potwierdził, że zna i koleguje z osobami, które prowadzą lekki tryb życia, jak to określił – lubią rozrabiać w lokalach, na osiedlu, a gdyby się nadarzyła okazja są również podatni do włączenia się do innych ekscesów, które w swojej formie miałyby charakter polityczny”.
To podczas tego spotkania Janusz Kotulski podpisał zobowiązanie do współpracy, przyjął pseudonim „Ordon”, ustalono również sposoby „nagłego nawiązania kontaktu” i to, że spotkania odbywać się będą w lokalu konspiracyjnym „Warna”. – W zależności od przekazywanych materiałów podejmie się decyzję co do formy wynagrodzenia – czytamy w „Rezultatach Pozyskania”.
Nie wykonywał zadań i zrywał spotkania
Szybko okazało się jednak, że TW „Ordon” nie spełnia oczekiwań SB. Przeciwnie – robi wszystko, by współpraca nie zaistniała.
– Za okres rocznej współpracy nie przekazał on ciekawszych informacji zasługujących na operacyjną uwagę. Systematycznie nie wykonywał zadań i zrywał spotkania. Po nawiązaniu i egzekwowaniu zadania zawsze oświadczał, że nie dostrzega on te zjawiska, które nas interesują i że nie ma możliwości kontaktowania się z tzw. młodzieżą pozamarginesową – uznała SB, wnioskując o zakończenie współpracy.
Na taki formalny krok nalegał także sam Janusz Kotulski. 10 maja 1972 r. został wyrejestrowany jako TW.
Czy wiedzieli o „Ordonie”
Andrzej Barwiński, były radny Stalowej Woli z ramienia Platformy Obywatelskiej, w kwietniu 2010 r. wystąpił do szefa rady, by ten sprawdził, jakie oświadczenia lustracyjne złożyli radni (czy napisali, że byli tajnymi współpracownikami służb PRL czy nie).
– Mam pewnego rodzaju informacje, ale nie będę podawał nazwisk – powiedział wówczas „Sztafecie”. Inny radny PO twierdził, zastrzegając sobie anonimowość, że lustracyjnego kłamcę należy szukać wśród większości rządzącej wówczas w radzie (była to koalicja skupiona wokół PiS). Czy miał na myśli Janusza Kotulskiego, który był wówczas wiceprzewodniczącym rady? – To może być inne nazwisko. Myślę, że ta sprawa w ciągu roku ujrzy światło dzienne – mówi nam dziś Barwiński. Przyznaje także, że wiedział wcześniej od innych osób o „uwikłaniu” Kotulskiego w kontakty z SB, ale z nim o tym nie rozmawiał.
Akta TW „Ordona” oglądała w 2008 r. Ewa Kuberna, znana działaczka stalowowolskiej „Solidarności” (jest o tym przy nich stosowna adnotacja). – Nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia – tak ucina dziś wszelkie pytania w tej sprawie Ewa Kuberna.
Stanisław Krupka, były szef Zarządu Regionu NSZZ Solidarność Ziemia Sandomierska w Stalowej Woli (jest razem z Kotulskim i Wałęsą na pamiętnym zdjęciu z strajku w woj. tarnobrzeskim w 1981 r.), nie kryje zaskoczenia, że jest taka teczka, choć zarazem dodaje, że dobrze się stało, że Janusz Kotulski „wywinął się” SB ze współpracy. – Ci co wiedzieli o tym, jak to wyglądało, musieli ocenić, że nikomu nie zaszkodził i sprawa nie nabrała rozgłosu – powiedział „Sztafecie” Stanisław Krupka.
Tytuły teczek będą pełne
Cyfrowe udostępnianie inwentarza archiwalnych zasobów Instytutu Pamięci Narodowej trwa już od kilku lat. Ale dopiero od niedawna na stronach internetowych IPN można przeczytać pełne brzmienie tytułów poszczególnych teczek. Wiadomo więc czy chodzi o funkcjonariusza, tajnego współpracownika czy osobę rozpracowywaną. Wcześniej podane było tylko imię, nazwisko, imię ojca i data urodzenia.
Jak powiedział nam Dariusz Byszuk, naczelnik Oddziałowego Archiwum IPN w Rzeszowie, co 3-4 miesiące następuje uzupełnienie internetowej odsłony zasobów, ale przetworzenie w ten sposób tytułów wszystkich teczek może zająć jeszcze nawet 10 lat.
Naczelnik zwraca też uwagę na fatalny stan archiwów SB z terenu dawnego województwa tarnobrzeskiego w porównaniu np. z woj. przemyskim czy krośnieńskim, gdzie zachowało się 3-4 razy więcej teczek (wiele akt z tarnobrzeskiego jest bardzo niekompletnych, w niektórych teczkach jest np. tylko spis treści, niektórych teczek nie ma w ogóle). Niszczenie na wielką skalę, zwłaszcza akt z lat 80. odbywało się na przełomie 1989/90 r. Zdaniem naczelnika, odmowa podjęcia współpracy po podpisaniu zobowiązania nie była częstym zjawiskiem, ale się zdarzała.
W świetle prawa jestem czysty
A jak całą sprawę komentuje sam Janusz Kotulski?
– Byłem szantażem, pod groźbą więzienia, zmuszony do podpisania współpracy, ale nie współpracowałem, nie miałem potem żadnych spotkań z SB. Nie ma żadnych moich donosów, nikt przeze mnie nie ucierpiał, w świetle prawa jestem czysty. Można ze mnie zrobić tylko bohatera – podkreśla w swoim stylu.
Rzeczywiście, Janusz Kotulski ma piękną „solidarnościową” kartę.
W związku działał od października 1980 r., a od czerwca 1981 r. był przewodniczącym Komisji Zakładowej „Solidarności” w Hucie Stalowa Wola (zastąpił na tym stanowisku Stanisława Krupkę). 13 grudnia 1981 r. Kotulski został internowany.
– Uznając, że pozostawanie na wolności obywatela zagrażałoby bezpieczeństwu państwa i porządkowi publicznemu przez to, że może stać się organizatorem ruchu skierowanego przeciwko władzy wykorzystując swoje osobiste przymioty, pełnioną funkcję związkową i popularność wśród pracowników Huty Stalowa Wola, postanawia się internować ob. Janusza Kotulskiego – czytamy w decyzji o internowaniu.
Zwolniono go z końcem kwietnia 1982 r. Wrócił do pracy w HSW, ale na gorsze stanowisko (w 1983 r. przeniesiono go poza bramę, do działalności sportowej), miał wielokrotne rewizje w mieszkaniu. Był rozpracowywany przez SB do czerwca 1988 r. W latach 1989-2000 ponownie działał w Komisji Zakładowej „Solidarności” HSW. Gdy odchodził na emeryturę, to pożegnanie urządził z przytupem w… Hali Sportowej. Do dziś jest członkiem zarządu ZKS Stal, a w przeszłości był nawet kierownikiem reprezentacji Polski w koszykówce.
W 2006 r. Kotulski kandydował na prezydenta Stalowej Woli z ramienia komitetu Stalowa Wola Naprzód. Obiecywał, że po zwycięstwie poprowadzi miasto naprzód i zjednoczy Stalową Wolę niczym… Piłsudski odrodzoną Polskę. Skończyło się tylko na kampanii, bo dostał 3293 głosy, zajął trzecie miejsce, i nie wszedł do II tury wyborów. Został za to radnym, ale w 2010 r. ostatecznie pożegnał się z samorządem.
Nie dało się go ruszyć
W latach 80. Służba Bezpieczeństwa kilkakrotnie próbowała „podejść” Janusza Kotulskiego, między innymi od strony obyczajowej. – Były takie próby, sam prowadziłem jedną z nich. Ale to był trudny przeciwnik. Nie dało się go ruszyć – mówi „Sztafecie” Mirosław Jamróz, ówczesny zastępca naczelnika wydziału V Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Stalowej Woli.
Sam Janusz Kotulski powiedział nam, że był świadom tych prowokacji, a jedna z propozycji od SB miała nawet charakter międzynarodowy.
– Gdy zaczęła się podziemna działalność, to nie pchałem się w żadne grupy opozycyjne, poza dobroczynnymi, by w razie jakiejś wsypy, nie wyszło, że to ja nadaję, bo kiedyś coś podpisałem. I trzymałem się twardo tej zasady. Jeszcze raz powtórzę: nie było żadnej współpracy z SB. Jeśli jednak pojawi się taka możliwość, to wystąpię o autolustrację – podkreśla Janusz Kotulski.
Jego biogram w „Encyklopedii Solidarności” opracował Jerzy Kopeczek, znany opozycjonista i działacz związkowy w Stalowej Woli.
– Gdy go przygotowywałem, to nie wiedziałem o tej historii z początku lat 70. Niedawno dotarło to do mnie i przyznam, że byłem zaskoczony. Z drugiej strony skończyło się przecież na tym, że podpisał, ale współpracy nie podjął, i to jest najważniejsze – podsumowuje Jerzy Kopeczek.