Minęło 75 lat od wielkiej fali aresztowań, jakie przeprowadzili Niemcy w Stalowej Woli w marcu 1944 r. Ich następstwem były egzekucje, jakich dokonano na stalowowolskich konspiratorach. Do dziś nie została ostatecznie wyjaśniona sprawa wsypy. Nie wiadomo również, jaka była prawdziwa przyczyna odwołania akcji odbicia komendanta obwodu Armii Krajowej Kazimierza Pilata.
Ostatni dzień lutego 1944 roku. W domu inżyniera Romana Jaśkiewicza trwały ostatnie przygotowania do imienin. Lada moment, zaraz po południu, mieli przybyć goście. Imieniny nie mogły trwać do późnej nocy, obowiązywała wówczas godzina policyjna od 21. Gościem miał być znany w stalowowolskich Zakładach inżynier Romuald Wołk-Łaniewski.
Aresztowanie „Moskala”
Imieniny już się rozpoczęły, a oczekiwanego gościa wciąż nie ma. Nagle ktoś przynosi wieść: aresztowano Wołka-Łaniewskiego „Moskala”. Niemcy wzięli go z Zakładów. Do komendy obwodu Armii Krajowej, wtedy funkcjonującej w Stalowej Woli, informacja ta dotarła bardzo szybko. Nad stalowowolską AK zawisło ogromne niebezpieczeństwo. Wołk-Łaniewski wiedział dużo, zwłaszcza o konspiracji w Zakładach. Był zastępcą komendanta obwodu obejmującego przedwojenny powiat niżański i Rozwadów z Charzewicami. Do AK wszedł w kwietniu 1942 roku, gdy doszło do scalenia z Armią Krajową konspiracyjnej Polski Niepodległej, do której należał od 1941 r.
Wołka-Łaniewskiego zawieziono do siedziby gestapo mieszczącej się przy ówczesnej Bismarckstrasse (dziś ul ks. Skoczyńskiego). Konspiratorzy spodziewali się, że więzień zostanie przetransportowany pociągiem do Radomia. Zapadła decyzja o odbiciu Wołka-Łaniewskiego na stacji kolejowej w Rozwadowie. Czym prędzej zwołano grupę dywersyjną, obstawiono dworzec i oczekiwano przybycia gestapowców z Wołkiem-Łaniewskim. Ale Niemcy okazali się chytrzy. Gestapowcy zawieźli Wołka-Łaniewskiego samochodem do Radomia. Tam przekazano go komórce specjalizującej się w zwalczaniu konspiracji. Jej szefem był sicherhauptsturmführer Paul Fuchs, uchodzący za najlepszego znawcę i tropiciela podziemnych organizacji.
Przyczyna wpadki
Wielokroć zadawano sobie pytanie, dlaczego wpadł Wołk-Łaniewski „Moskal”? Istnieją na ten temat dwie hipotezy. Pierwszą przedstawili mi nieżyjący już Jan Orzeł „Kmicic” (dowódca oddziału partyzanckiego AK, składającego się głównie z dekonspirowanych żołnierzy AK ze Stalowej Woli) oraz Władysław Piłat „Niwiński”, zajmujący się w 1944 roku sekretariatem komendy obwodu. Według nich, w ręce Niemców wpadły fotografie z częściami dział artyleryjskich wytwarzanych w Stalowej Woli. Fuchs, będąc bardzo dobrym specjalistą, ustalił, że na zdjęciach widać fragmenty biura, w którym znajdowały się fotografowane elementy dział. Był to pokój biurowy w hali stalowowolskiego Zakładu Mechanicznego, przy tzw. wydziale armatnim (Geschützbau).
Drugą wersję przekazała Krystyna Hefnerowa, wdowa po inżynierze Romanie Jaśkiewiczu. Jeszcze w 1945 roku Wołk-Łaniewski opowiedział jej, jak doszło do wsypy. Otóż Wołk-Łaniewski przekazał inżynierowi Witoldowi Sznukowi odręczny meldunek na temat produkcji wojennej w stalowowolskich Zakładach. Ten miał go przepisać na maszynie i podać łącznikowi, jadącemu do Warszawy. Ale, zdaniem Wołka-Łaniewskiego, Sznuk meldunku nie przepisał i gdy łącznik wpadł w ręce gestapo, Niemcy podążyli tropem i trafili na Wołka-Łaniewskiego. Wołk-Łaniewski do końca życia utrzymywał, że Sznuk zaniedbał sprawę. Rozpatrując obie wersje, trafia się wciąż na słabe punkty. Jedno jest pewne, że był łącznik i że Niemcy go aresztowali. Ale skąd wiedzieli, kto jest łącznikiem? Niepodważalny jest również związek aresztowania Łaniewskiego z informacją o produkcji zbrojeniowej Zakładów.
Aresztowanie wyglądało tak: w czasie drugiej zmiany w „Geschützbau” zjawił się Morick w towarzystwie Nowaka, kilku Ukraińców z Werkschutzu w Stalowej Woli, i jacyś nieznani Niemcy. Wołk-Łaniewski, jako inżynier miał wówczas dyżur i znajdował się w pomieszczeniu, gdzie na długim stole leżały obsady zamka, kliny i inne części działa Flak 8,8. Niemcy porównywali, co zauważyła sekretarka, zdjęcie z fragmentem stołu. Widać zgadzało się wszystko, bo Łaniewskiego wyprowadzono i już go w Stalowej Woli nie widziano.
Aresztowania – dlaczego?
Czy aresztowania, jakie nastąpiły z początkiem marca, były wynikiem przesłuchania „Moskala”? W sprawozdaniach, jakie sporządzała komenda obwodu, tak twierdził Władysław Piłat „Niwiński”, który przepisywał je na maszynie, nie było mowy o tym, że sypie Wołk-Łaniewski. Jan Orzeł „Kmicic”, jeden z czołowych konspiratorów w Stalowej Woli, również nie uważał aresztowań za wynik niepełnej odporności Łaniewskiego na gestapowskie tortury. Wdowa po Pilacie otrzymała informacje od jednego z ważniejszych konspiratorów, że jednak Łaaniewski się załamał i sypnął.
Wołk-Łaniewski wydostał się z niemieckiego więzienia w Radomiu. Stało się to prawdopodobnie za sprawą usilnych starań krakowskiego metropolity arcybiskupa Sapiehy, z którym Łaniewskiego łączyły rodzinne koligacje. W lipcu 1944 roku Łaniewski był już w Warszawie, tuż przed wybuchem powstania. Wojnę przeżył. Obwiniany przez niego Sznuk również nie zginął w czasie wojny, zmarł w latach 80. w Katowicach.
Scenariusz aresztowań rozpoczętych przez gestapo w Stalowej Woli 4 marca 1944 roku był prosty. Gestapowcy razem z werkschutzami (strażnikami zakładowymi) przychodzili do wydziałów Zakładów i bezpośrednio ze stanowisk pracy zabierali podejrzanych. Tylko nielicznych wzięto z domu. Dziś już nie sposób ustalić, ilu ludzi dostało się w niemieckie ręce. Ksiądz Józef Skoczyński w swoich wspomnieniach wymienia liczbę czterdziestu konspiratorów. Na niemieckim obwieszczeniu znajdują się 33 nazwiska osób, które skazano na śmierć za zbrodnie wykroczenia przeciwko par. 1 i 2 rozporządzenia o zwalczaniu napadów na dzieło niemieckiej odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie i za przynależenie do nielegalnej organizacji. Ale na afiszu śmierci są tylko 24 osoby ze Stalowej Woli, bądź z Zakładów. Kogo zwolniono? Czy wśród nich był ktoś, kto podał kilka nazwisk?
Nie wszyscy wymienieni na liście aresztowania, wpadli w ręce gestapo. W marcu zagrożeni ratowali się ucieczką ze Stalowej Woli. Od grudnia 1943 r., czyli od pierwszej wsypy w Stalowej Woli, do końca marca 1944, pracę w Zakładach porzuciło siedemset osób. Niemieckie kierownictwo Zakładów, zaniepokojone ucieczkami, obiecywało swego rodzaju amnestię dla porzucających pracę. Uznawało widać, że duża część ucieczek powodowana była nieuzasadnionym strachem przed aresztowaniem.
Akcja, do której nie doszło
9 marca 1944 roku aresztowano Kazimierza Pilata „Zarembę”, komendanta obwodu. Rudolf Opyrchał „Marek”, po latach powiedział tak: Któryś z maltretowanych przez gestapo sypnął mojego szwagra – Wacława Grzędzińskiego i Pilata. Bo aresztowano ich tego samego dnia – 9 marca. Pilata ostrzeżono jeszcze rano, ale on poszedł do biura. Mówię do niego, żeby uciekał, a on na to, że jeszcze godzinę, dwie, musi być w Zakładzie, to znaczy w biurze technicznym w dyrekcji naczelnej. Po godzinie zastępca Schulte-Mimberga (szefa Abwehry przy Zakładach – przyp. DG) z pistoletem w ręku przyszedł do biura i kazał Pilatowi ubierać się i iść za nim.
Nieżyjący dziś Wacław Górski „Żmuda”, przed laty w czasie rozmowy o konspiracji powiedział mi, że Niemcy znali pseudonim „Zaremba” i wiedzieli, że pod nim kryje się komendant konspiracji w Stalowej Woli. Wsypał go człowiek, który jest mi znany i żyje. Teraz nazwisko jest nieważne… Wieczorem w przeddzień aresztowania spotkałem Pilata, spacerował ze swoim synkiem, zamieniliśmy kilka zdań, a rano już go aresztowano w Zakładach. Pilat zorientował się, że idą do niego, podjął ucieczkę i zdołał sforsować ogrodzenie, ale Ukrainiec zdążył go chwycić za płaszcz i zatrzymać. Górski jednak nie ujawnił mi nazwiska.
Komendant Pilat był okrutnie bity i torturowany, ale, jak stwierdziła Maria Gajdzińska „Tessa”, komendantka Wojskowej Służby Kobiet AK, nikogo nie wydał, bo ze sztabu komendy obwodu nikogo nie aresztowano.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem 9 marca informacja o aresztowaniu komendanta obwodu „Niwa” dotarła do inspektoratu w Tarnobrzegu, a także do komendy Podokręgu „Woda” w Rzeszowie. Inspektor tarnobrzeski, major Stefan Łuczyński „Boryna”, zadecydował o podjęciu akcji odbicia „Zaremby” i uwięzionych żołnierzy AK. W piwnicach stalowowolskiego gestapo więziono wówczas około czterdziestu akowców, ale zatrzymanie „Zaremby” było najgroźniejsze, ponieważ wskutek tortur Niemcy mogli uzyskać wiele informacji prowadzących w rezultacie do rozbicia organizacji. W komendzie Podokręgu w Rzeszowie uznano, że uwolnienie więźniów z siedziby gestapo przy Bismarckstrasse należy powierzyć oficerowi dywersji „Wody” Zenonowi Sobocie „Świda”, który miał już za sobą niezwykle udaną akcję opanowania więzienia w Jaśle i uwolnienia żołnierzy podziemia.
10 marca „Świda”, będąc w Mielcu rozpoczął dowodzenie, wydając pierwsze rozkazy przez łączników. Tego dnia powierzył pełnienie obowiązków komendanta obwodu (do odwołania) „Bystremu” (Ryszard Śliżyński). Następnego dnia przybył do Rozwadowa skąd dowodził akcją odbicia. Zmobilizował wszystkie sąsiednie placówki, zwłaszcza pion dywersji. W akcji, która uzyskała kryptonim „31” mieli wziąć udział żołnierze z obwodu tarnobrzeskiego i niżańskiego, „Świda” sprowadził także swoich ludzi z Kedywu rzeszowskiego. Do Stalowej Woli i Rozwadowa zjechało kilkudziesięciu bojowców z Rzeszowa, Mielca, Tarnobrzega, Rudnika, a nawet Krakowa.
15 marca o godzinie 15.00 „Świda” raportował do komendy Podokręgu gotowość do przeprowadzenia akcji odbicia, którą zaplanował na 16 marca, początek 21.30. Meldował: Pozostająca w mej dyspozycji broń: a) 2 ckm, b) 12 rkm, c) 4 m.pi., d) 80 granatów ręcznych, e) 24 kb, f) krótka broń dla wszystkich żołnierzy.
Czwartek, 16 marca. Więźniowie znajdowali się wciąż w areszcie gestapo, ponieważ przyjęto dla nich obiady i polecono rodzinom przygotować na jutro brzytwy do golenia. Stanisław Bełżyński „Kret” donosił „Świdzie”, że żadnych ruchów wojska i żandarmerii nie stwierdzono, a więc Niemcy nie spodziewają się uderzenia. Ale tego dnia na odprawie dowódców grup odwołano akcję, przesuwając jej rozpoczęcie na piątek.
Piątek, 17 marca. Grupy bojowe wychodzą o zmierzchu na stanowiska. Dodatkowo dołączają jeszcze przybyłe zza Sanu oddziały „Tygrysa” (Mikołaj Turczyn) i „Kmicica” (Jan Orzeł). Wszystko gotowe; Patrole akowskie obstawiły całą dzielnicę niemiecką, grupa bojowa zajęła stanowiska w pobliżu budynku gimnazjum, gdzie stacjonowała kompania Wehrmachtu. Ale sygnału do rozpoczęcia akcji nie ma. Łącznicy zawiadamiali grupy szturmowe oczekujące na rozpoczęcie akcji przesunięciu uderzenia na drugi dzień. Żołnierze niezadowoleni opuszczali stanowiska. Sprawozdanie placówki „Wilcze Łyko” (Rozwadów) mówi, że ze względu na ostre pogotowie zarządzone przez wroga terminy wykonania akcji przesuwa się na dzień następny.18 marca, w sobotę, znów pełna mobilizacja, wszyscy na stanowiskach. „Świda” wyjechał do Krakowa, wezwany do natychmiastowego stawienia się w komendzie Okręgu. Przed rozpoczęciem akcji odbyła się odprawa, na której inspektor tarnobrzeski AK „Boryna” (Stefan Łuczyński) zakomunikował, że Kazimierz Pilat nie żyje. Richard Herbold, niemiecki lekarz, w rozmowie prywatnej przekazał tę informację. Łącznicy znów udali się w teren zawiadamiać, że osiemnastego również nie dojdzie do akcji. Niektóre grupy nie chciały z początku podporządkować się decyzji dowódcy akcji. Zniechęcenie było powszechne, lecz rozkaz był jednoznaczny i wszyscy opuścili stanowiska.
W Stalowej Woli pozostał oficer dywersji Stanisław Sołtys „Wójt” z grupą jedenastu członków Kedywu, z zadaniem zleconym przez „Świdę” – odbicia więźniów w czasie transportu. Oddział oczekiwał na taką okazję do 23 marca, bez skutku. Pilat nie żył, nawet nie wiadomo, gdzie go pogrzebano, a pomysł odbicia więźniów w trakcie transportu nie do realizacji, jako że nie był znany ani termin wyjazdu, ani trasa przejazdu.
Dlaczego nie doszło do akcji? W cytowanym wcześniej sprawozdaniu placówki „Wilcze Łyko” znajduje się stwierdzenie, że ze względu na ostre pogotowie i wymarsz piechoty wroga na ćwiczenia nocne, akcja (mowa o 18 marca – przyp. autora) została przerwana. Być może, iż przy podejmowaniu decyzji o wycofaniu się z zamiaru odbicia więźniów uznano za zbyt ryzykowne podjęcie akcji. Może też przeważyła informacja o śmierci Pilata. Jan Orzeł „Kmicic” stwierdził natomiast: Byliśmy po prostu za słabo uzbrojeni, starcie mogło nas kosztować zbyt wiele ofiar, a ponadto ludność byłaby narażona na represje.
Egzekucje
27 marca 1944 roku rozplakatowano niemieckie obwieszczenie z wykazem osób skazanych na śmierć. Na owym ogłoszeniu znalazły się dwadzieścia cztery nazwiska stalowowolskich akowców. Wszystkich skazano na śmierć „za należenie do nielegalnej organizacji”.
Rozstrzelano ich 5 kwietnia 1944 roku. Zginęli wtedy: Augustyn Karbarz, Wacław Grzędziński, Czesław Juda, Stanisław Jarawka, Mieczysław Serwatka, Lucjan Barglik, Władysław Gruca, Jan Jankowski, Piotr Wojtasik, Julian Darmas, Jan Sadurski, Zenon Kołodziejczyk, Zygmunt Stręciwilk, Rudolf Bisztyga, Bronisław Danielewicz, Mieczysław Latosiński, Aleksander Smalec, Czesław Łukasik, Kazimierz Stendiuch, Wiktor Łukasiewicz, Stanisław Bajak, Jan Jaśkiewicz, Tadeusz Przybyłek, Bolesław Kowalski.
Pilatową z synem, w obawie przed aresztowaniem albo zsyłką do obozu, przechowywano w domu Rudolfa Golika w Charzewicach. Później Golik zorganizował przerzut Pilatowej z trzyletnim synem do Zakopanego. Żonę Wołka-Łaniewskiego, w ciąży, z dzieckiem wyrzucono z mieszkania w Stalowej Woli. Szukała schronienia w Warszawie. Tam też doczekała się męża.