Na to tylko trzeba było czekać. Że samorządność po dwudziestu i kilku latach jest w odwrocie, zauważył każdy. Szkoda tylko, że największe osiągnięcie pokomunistycznej RP niweczą sami samorządowcy. Samorządowcy przynajmniej z nazwy.
Nigdy bliżej nie przyglądałem się rządom prezydenta w Tarnobrzegu. Nie robi większych błędów, więc jest. Nie mogło jednak ujść – zapewne nie tyko mojej – uwadze, że zwolnił jedno miejsce wiceprezydenta. Że drugie się samo zwolniło, to inna sprawa. Numer nad numery, bo Kiełb wywalił z pracy swojego zastępcę za to, że za szybko załatwiał sprawy. Podobno administracyjnie najszybciej załatwiał swoje sprawy, a wiadomo, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu. I wyleciał. Wyleciał z pracy też jego kolega drugi wiceprezydent. On w zasadzie się sam zwolnił. Gdy wszech obejmuje najniższa i głodowa zapłata, drugi miał dość wiceprezydenckich zarobków. Jaja w kraju niewyjęte, jak śpiewał wieszcz.
W kraju, gdzie ustrój jest maksymalnie spaprany jest jednak samorządność regionalna. To cudo, które charakteryzuje trzecią Rzeczpospolitą i nie ma niczego innego, które by ją lepiej określało. Na owo cudo zamach robi każda partia. Bo to są wykluczające się pojęcia. Partia bierze pieniądze za nicnierobienie, samorząd musi je zarobić. Partia jest zazdrosna o samorząd i stara się go zawłaszczyć. Przykładem właśnie Tarnobrzeg.
Gdy prezydent wywalił swojego zastępcę, przewodniczący samorządu miejskiego Kalinka wysłał esemesa do marszałka województwa. Ze skargą, że prezydent Kiełb zerwał partyjne uzgodnienia. To w takim razie o co chodzi? My wybieramy, a oni nad naszymi czapkami się układają? Tak wyszło. Potem Kalinka się tłumaczył, że marszałek Ortyl jest szefem jego partii i musiał do szefa niepokojącego esemesa wysłać. Przyznał się do podległości partyjnej, a nie obywatelskiej. I gdzie tu samorządność, na której budowane były podwaliny trzeciej RP? Mniejsza o liczebniki rzeczypospolitych, ale wychodzi na to, że jak żeś nie w partii, to nie istniejesz. Jak za komuny.
Eugeniusz Przechera