Siedemdziesiąt lat temu 2 lutego 1944 roku nim wstał dzień zaczęła się niemiecka akcja pacyfikacyjna, jakiej jeszcze okupant nie przeprowadził w tym regionie i w całej Polsce. Oddziały niemieckiej żandarmerii, Wehrmacht, SS i Ukraińców współpracujących z Niemcami liczące około trzech tysięcy żołnierzy zacisnęły kordonem Borów, Wólkę Szczecką, Szczecyn, Łążek Chwałowski, Łążek Zaklikowski i Karasiówkę. Do akcji włączono artylerię, pojazdy pancerne, a także zwiadowcze samoloty.
Pacyfikacja trwała do wieczora 3 lutego. Napastnicy mordowali bez różnicy wieku czy płci. Ludzie ponosili śmierć od wybuchów artyleryjskich, od kul, bagnetów, od dymu i ognia. Szczególnie okrutni byli Ukraińcy mordujący nieraz w wyrafinowany sposób. Pierwsze zostały zaatakowane Szczecyn i Łążek Zaklikowski. Potem pacyfikowano następne wsie. Kto nie zdołał zbiec zwykle tracił życie. Sygnałem do pacyfikacji stała się kanonada artylerii umieszczonej na tzw. Kamiennej Górze. Wkraczając do wsi SS-mani przeprowadzali rewizje domów, ludzi wyprowadzali na zewnątrz i rozstrzeliwali, zabudowania palili. Wiele osób spłonęło żywcem. Zdarzało się, że ludzi spędzano do domów, do których przez okna napastnicy wrzucali granaty. Część ludności popędzono do Gościeradowa, część uwięziono w Lublinie lub w obozie na Majdanku.
Różnie określano liczbę pomordowanych, od ponad ośmiuset do tysiąca trzystu dwudziestu. W czasie pacyfikacji zginęli również mieszkańcy innych wsi, którzy czasowo przebywali w Borowie czy Szczecynie. Jak ustaliła Okręgowa Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie, w czasie pacyfikacji zginęło 1250 osób. Ludzie ponieśli śmierć od wybuchów artyleryjskich, od kul, bagnetów, od dymu i ognia. Zabijano wszystkich bez względu na płeć i wiek.
Relacja świadka
Parę lat temu przeprowadziłem rozmowy z osobami, które przeżyły pacyfikację. Teraz świadków tamtych czasów żyje niewielu. Ich relacje nacechowane emocjami, niejednokrotnie przekazywane przez łzy obrazują okrucieństwo tych dwóch dni – 2 i 3 lutego 1944 roku. Oto jedna z tych relacji.
Mówi Pelagia Kopieniak, w czasie pacyfikacji liczyła niespełna szesnaście lat: Drugiego lutego byłam z rodzicami na mszy świętej w kościele. Pod koniec nabożeństwa liturgia została przerwana nagłą wiadomością przekazaną przez księdza administratora parafii Władysława Stańczaka. Niemcy zbliżają się do Borowa i trzeba uciekać i szukać schronienia, bo Łążek Chwałowski, Szczecyn i Wólka Szczecka już się palą. Ks. Stańczak zawrócił z drogi do Łążka, gdzie w kaplicy miał odprawiać mszę św. Wtedy Łążek już płonął. Woźnica szybko zawrócił furmankę z księdzem i pojechał do Borowa.
Wszyscy przebywający w kościele z wielkim przerażeniem, w popłochu opuszczali kościół i uciekali do swoich domów. Ja razem ze swoją mamą Emilią przez chwilę zatrzymałyśmy się przy kościele i widzieliśmy jak ksiądz Stańczak i kościelny Franciszek Grot przekonywali księdza proboszcza Stanisława Skulimowskiego, aby się ukrył z nimi w schronie w pobliżu plebanii. Ksiądz proboszcz jednak oznajmił, że nie będzie uciekał ani się chował, jego miejsce jest tu, przy swoich owieczkach.
Na placu przykościelnym pod krzyżem, dziś nieistniejącym, wraz z księdzem pozostała grupka wiernych parafian, głównie kobiet i dzieci i odbywali błagalne modlitwy do Boga w obawie przed grożącym niebezpieczeństwem. W grupie tej znajdowała się też żona organisty z czwórką swoich dzieci. Mąż jej organista wraz z Janem Dubrowskim schronili się na strychu w kościele. Z wieży kościelnej obserwowali wszystko, co się działo. Ja z mamusią opuściłyśmy plac kościelny i udałyśmy się za plebanią przez krzaki, bo drogę zagrodzili nam Niemcy, którzy dosłownie przed chwilą nadciągnęli do Borowa. Od strony Kosina i Janiszowa coraz częściej słychać było strzały armatnie. Przebywający przy kościele modlący się ludzie wraz z księdzem zostali zapędzeni do dzwonnicy. Wszyscy będący tam ludzie wraz z żoną organisty i jej dziećmi zostali zastrzeleni, a dzwonnica została podpalona. Księdza zabili na drodze przy domu organisty. W dzwonnicy zostali zidentyfikowani dyrektor szkoły w Borowie Praczyński wraz z małżonką, nauczyciele i nauczycielki ze szkoły oraz pani Miałkowska z córką. Oprócz nich było tam jeszcze kilku innych mieszkańców Borowa. Przy krzyżu misyjnym obok dzwonnicy zostały zastrzelone i spalone pani Janina Sękalowa z dorosłą córką.
Ciągły odgłos strzałów armatnich, świst kul, ogień z płonących budynków, krzyk i płacz ludzi płonących ludzi, ryk zwierząt i rżenie koni przepełniały wieś. W powietrzu gęste kłęby dymu i ognia, woń zgorzałych ciał ludzkich i zwierząt jeszcze przez kilka dni unosił nad spaloną wioską.
Wśród Niemców byli również Ukraińcy, odznaczający się największym okrucieństwem. Oni swoją „robotę” zbrodniczą rozpoczęli od dzielnicy Borowa – Rakówka. Tam w domu Wójcików została zamordowana w bestialski sposób sześcioosobowa rodzina wraz z liczną grupą sąsiadów. Wszystkich zabito i spalono. Tam było około piętnastu osób.
Mój ojciec z synem Henrykiem i ja z mamusią Emilią uciekliśmy w krzaki i tam na kępach, przemoczeni siedzieliśmy do rana. Rzeka Sanna, wtedy nieuregulowana, rozlewała się szeroko po olszynowych zaroślach i to stanowiło dla nas schronienie. Niemcy wiedzieli, że tam jesteśmy i strzelali do nas z broni maszynowej. Próbowali do nas podchodzić, ale teren był podmokły i grząski, więc stanowił dla nich trudną przeszkodę do przebycia. Nasze budynki i sąsiedzkie zostały spalone. W budynkach zostali zamordowani ich mieszkańcy. Tuż przed pacyfikacją Borowa odbywało się wesele Edwarda Wójcika z Olsztówną, na które przyjechali nasi kuzyni z Suchodołów: Franciszek Wilkosz z żoną Antoniną oraz Teofil Kamiński z żoną. Po weselu zatrzymali się u nas, a potem po odwiedzinach odjechali furmanką do domu w Suchodołach. Przejeżdżając przez Karasiówkę wpadli w ręce Niemców i zostali zapędzeni wraz z innymi mieszkańcami tej wsi do stodoły i żywcem spaleni.
Podczas ostrzeliwania kościoła zostały podziurawione obrazy drogi krzyżowej, powybijane okna, ale cudem kościół ocalał. Obraz Matki Bożej Szkaplerznej, który jest w naszym kościele, ocalił nasz kościół od spalenia. Po pacyfikacji jeszcze przez dłuższy czas Niemcy nas nachodzili, musieliśmy wtedy uciekać, bo groziła nam śmierć.
Dlaczego doszło do pacyfikacji?
O przyczynach pacyfikacji mówi się różnie. Jedni twierdzą, że mordy spowodowało stacjonowanie w Borowie partyzantki Narodowych Sił Zbrojnych dowodzonych przez Leonarda Zub-Zdanowicza, inni znowu obwiniają członków Armii Ludowej, którzy mieli przekazać gestapo listę członków NSZ z Borowa i innych wsi potem pacyfikowanych.
Julian Bekiesz, dowódca plutonu AK w Zbydniowie, raportował o swoich ustaleniach w meldunku z 6 lutego 1944 r.: Jeśli chodzi o winę, kto spowodował represje władz niemieckich, to należy bezsprzecznie przypisać lekkomyślności poszczególnych dowódców stacjonujących tam oddziałów wojsk polskich, którzy zaniedbali środków ostrożności konspiracyjnej oraz werbowaniu członków organizacji. Między innymi wywiadem ustaliłem, że w organizacji „Szaniec” znajdowało się dwóch osobników narodowości ukraińskiej, którzy w przeddzień masakry oddalili się z obozu i udali się do władz niemieckich w Zaklikowie, gdzie złożyli obszerne zeznania dotyczące szczegółów obławy w Borowie. Ludność okoliczna też częściowo ponosi winę, gdyż nie było powściągliwości od gadulstwa i w rezultacie ułatwiała wywiad władz niemieckich na tym terenie.
Przy okazji rozpatrywania przyczyn pacyfikacji niektórzy świadkowie tamtych czasów mówią o penetracji partyzantów NSZ przez szpiegów nasłanych przez żandarmerię niemiecką. Bolesław Foltarz w swoich niepublikowanych wspomnieniach podaje, że żandarmeria miała informacje od szpiegów, którzy weszli do organizacji. Dla przykładu dwóch lekarzy – najprawdopodobniej szpiedzy – mieszkało u Delekty, bo w przeddzień akcji obaj ulotnili się.
Historyk Marek Chodakiewicz zaś ustalił, że kraśnickie gestapo wysłało czterech Ormian z Ostlegionen na teren gminy Kosin, których jako dezerterów przyjęto do partyzantki NSZ w Borowie. Potem ich informacje pomogły Niemcom w zorganizowaniu pacyfikacji 2 i 3 lutego 1944 r. Dopatrywano się przyczyn pacyfikacji jako kary za zwłokę w dostawie kontyngentu, czyszczenia przedpola frontu, reakcji na akty dywersji, donosie komunistów…
Mówiąc o przyczynach pacyfikacji Borowa przede wszystkim podnoszono jawną wręcz obecność partyzantki Narodowych Sił Zbrojnych dowodzonych przez Leonarda Zub-Zdanowicza. Wspomniany Chmielowiec, świadek tamtych czasów, pisze:: Nie da się ukryć, że o przebywaniu partyzantów NSZ w Borowie wiedziało wiele – może za wiele ludzi. Ale nie da się też zaprzeczyć, że wiedzieli o tym także komuniści żądni zemsty za – sprowokowany przez siebie – tzw. „mord pod Borowem”.
Związek Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych na swojej stronie internetowej oskarża partyzantkę NSZ o spowodowanie pacyfikacji: NSZ-towcy nie kryli się przed okupantem, oficjalnie w mundurach, w zwartych szeregach, chodzili w dzień do kościoła. To oni sprowokowali, że Niemcy i własowcy 2 lutego 1944 r. otoczyli kordonem Borów, Karasiówkę, Szczecyn, Wólkę Szczecką, Łążek Zaklikowski i Łążek Chwałowicki. Otworzyli do uciekającej ludności ogień z broni maszynowej, a ich domy stanęły w płomieniach. (…) Ofiarą ówczesnej bestialskiej masakry padło 1300 osób.
Zub-Zdanowicz „Ząb” dowodzący oddziałem NSZ stacjonującym w Borowie, nie stawił czoła napastnikom. Wedle różnych relacji oddział „Zęba” liczył wówczas od 50 do stu żołnierzy. Bez strat wycofał się do lasów lipskich. Niektórzy świadkowie tamtych czasów posądzają „Zęba” o zmowę z Niemcami, czego dowodem było wycofanie oddziału z Borowa bez walki i przeszkód stawianych przez wojska pacyfikacyjne.
W 1947 r. Leonard Zub-Zdanowicz stanął w Anglii przed Polowym Sadem przy Polskim Korpusie Przysposobienia i Rozmieszczenia i został oskarżony o to, że nie wyczerpawszy stojących do jego dyspozycji środków obrony, opuścił wieś…. Sprawę jednak umorzono, bowiem stwierdzono oczywistą dysproporcję sił polskich i niemieckich.
O tej najokrutniejszej i największej pacyfikacji na terenach okupowanej Polski przez wiele lat niewiele lub wcale nie mówiono, a także nie upamiętniano ofiar zbrodni. Dopiero po latach, gdy nastąpił przełom polityczno-gospodarczy upamiętniono ofiary pacyfikacji. Teraz miejsca upamiętnienia ofiar mordu znajdują się w Łążku Zaklikowskim, Łążku Chwałowskim, Szczecynie i w Borowie. Na pamiątkowym monumencie na cmentarzu w Borowie, gdzie spoczywają szczątki 806 ofiar mordu, na tablicy znajduje się taki napis: Pamięci mieszkańców Borowa, Wólki Szczeckiej, Łążka Zaklikowskiego, Łążka Chwałowskiego oraz Szczecyna pomordowanym przez zbrodniarzy hitlerowskich w dniu 2 II 1944. Społeczeństwo Borowa 1988.