Rozmowa z LESZKIEM DŁUGOSZEM, artystą rodem z Zaklikowa, mieszkającym na stałe w Krakowie, uhonorowanym tytułem „Ambasadora Gminy Zaklików”.
– Urodził się pan w Zaklikowie, a mieszka w Krakowie. Lubi pan wracać w rodzinne strony?
– Coraz bardziej. Opowiem anegdotę – nie wiem, skąd się wzięło tyle nieporozumień i fałszywych wiadomości, że w oficjalnych biografiach podaję inne miejsce mojego urodzenia. Zarzuty nawet były w Zaklikowie, że się jakby tego wstydzę, wypieram, że jestem z takiej prowincji, jak Zaklików. Absolutna nieprawda. Nigdy takie informacje ode mnie nie wyszły, zawsze byłem bardzo zadowolony z mojego miejsca urodzenia. Mam z tego wiele korzyści. Otrzymałem niedawno wiadomość od jakiejś kobiety, która zapytała mnie: panie Leszku, gdzie się pan w końcu urodził, niech się pan określi, czy w Tarnobrzegu, Stalowej Woli, Lublinie, Zamościu czy w Zaklikowie? Odpowiedziałem, że tam, gdzie zawsze – według wszystkich znaków na niebie i ziemi – urodziłem się w Zaklikowie. No i czytam w odpowiedzi: panie Leszku, o tym, gdzie się kto urodził, nie decydują żadne znaki na niebie i ziemi, tylko metryka. Trzeba się z tym zgodzić. Jestem urodzonym „zaklikowiakiem”, także z metryki. Spędziłem tutaj dzieciństwo i wczesną młodość. Tu ukończyłem podstawówkę i liceum. W wieku lat 18 wyjechałem na polonistykę na UJ do Krakowa.
– Wyjazd nieco się przedłużył…
Wcale nie przewidywałem, że zostanę tam na całe życie, a tak wyszło. Mam dwa miejsca, z którymi czuję się związany. Najsilniej z Krakowem, bo tam się ukształtowało wszystko – moja dorosłość, rodzina, praca i kręgi towarzyskie. Z Zaklikowa natomiast wywiozłem wspaniałe wiano w postaci bardzo dobrej szkoły licealnej, bardzo dobrego dzieciństwa i młodości w przepięknej okolicy, gdzie miałem szansę obserwowania przyrody w całym cyklu rocznym, poznania jej z bliska. Myślę, że to jest wartość bardzo ważna dla artysty. To daje bardzo wiele podpowiedzi, uczy i tego nie zdobędzie się w mieście. Powiedzmy o tym tak: walorów miasta można się nauczyć bardzo szybko, ale miłość do przyrody i jej znajomość to cały proces poznawania, zbliżenia się do niej. I to jest wielka, przydatna jakże wartość dla kogoś, kto np. pisze wiersze. Poza tym w Zaklikowie zdarzyło się coś absolutnie wyjątkowego. I to właśnie już od dzieciństwa. Opieka, w pewnym sensie wychowanie i edukacja, jaką mogłem tam otrzymać od osoby niewiarygodnie oryginalnej i unikalnej. To Anna Nagórska. Właścicielka majątku obok Zaklikowa – Radnej Góry. W młodości nie inaczej, jak podróżująca, kształcąca się np. na Sorbonie, klasyczna Europejka. Po wojnie oddała wszystkie dobra wypędzonym ze Lwowa Siostrom Józefitkom. Żyła jak najbardziej uboga z ubogich, pełna miłości Boga, ale i aktywności, miłości życia. Poetka, patriotka, nauczycielka. Arcybiskup Tokarczuk widzi w niej „kandydatkę na ołtarze”. Po wojnie, zdecydowała się żyć na prowincji w cieniu, jako osoba „przeźroczysta, niewidoczna”, tak z własnego wyboru. Jedna z najbardziej inteligentnych, wykształconych utalentowanych osób, jakie spotkałem w życiu. Tu musiałaby się rozwinąć cała inna opowieść. W każdym bądź razie, to dzięki niej w owym powojennym Zaklikowie, zdarzyło mi się otrzymać edukację w starym najlepszym „europejskim stylu”. I na dawnym poziomie. Od muzyki poczynając, poprzez języki, literaturę i tzw. dobre maniery.
– Kraków ma swój urok. Czy nie jest jednak tęskno za ciszą, spokojem, jaki jest w Zaklikowie?
– Oczywiście w Zaklikowie odnajduję zupełnie inne, czyli tutejsze walory: wyciszenie, spokój, dorodność przyrody. Jest dużo wody, piękne lasy, wszędzie blisko i przyjaźnie, wspomnienia z pierwszej młodości, z dzieciństwa. Ale i pewnego rodzaju smutek. Nieunikniony. W takiej małej skali widać, jakie zmiany niesie czas. Z każdym przyjazdem o kogoś, o jakiegoś kolegę mniej. Tego w większym mieście tak nie widać. Czuje się to w inny sposób, ale nie jest tak widoczne drastycznie. W takich małych miejscowościach to eksponuje się o wiele bardziej.
– Ludzie tutaj pana jeszcze poznają, czy jednak już nie?
– I tak, i nie. Nie znam oczywiście tych najmłodszych, ale tych, których ja pamiętam, jak wyjeżdżałem, jako dzieciaków, cóż – dzisiaj prowadzą swoje pociechy, wnuki niejednokrotnie. To oczywiste i miłe. Myślę, że jeszcze jest pewna ilość znajomych do rozpoznawania się. Ponadto, co też oczywiste, są groby. Chodząc po cmentarzu, czuję się, jak we własnym klubie. Czytam nazwiska na pomnikach. To wszystko podpowiada… Żeby cenić czas, wykorzystywać go lepiej, lepiej spostrzegać ludzi, bo są na tyle, na ile i kiedy są.
– Czyli z jednej strony po powrocie do Zaklikowa towarzyszy nostalgia, ale z drugiej jest też radość.
– Radość zakorzenienia, że jest się skądś. To bardzo ważne. Człowiek ma pod spodem, pod sobą jakiś grunt, dobre dzieciństwo, młodość, przekazane pewne wartości, które go kształtują i które mu pomagają przejść przez życie w sposób bardziej świadomy, pewny. Jeśli uzyskał takie wyposażenie też etyczne, że pewnych rzeczy się nie robi, tak się nie postępuje, bo to jest nieprzyzwoite, „porządni ludzie tak nie robią”, to się tego trzyma. Ma szansę być porządnym człowiekiem. To jest ważne. Siłą młodości jest to, że biegnie za nowością, za ciekawostką, za możliwością zmiany, potem się jednak odcedza to, co jest ważniejsze, najważniejsze. Co nie powinno być zgubione ani odkształcone. Miałem w Zaklikowie fantastyczną grupę kolegów, koleżanek. W takiej małej miejscowości siłą faktu wszyscy się znają, ale też, co nieuniknione, rozpraszają się, wyjeżdżają. Każdy szuka swojej szansy, tam, gdzie ona jest. Dzisiaj jeszcze jest inaczej. Prawdę powiedziawszy sposób życia dziś na prowincji, nawet w największej dziurze, na wsi czy w mieście, nie musi być tak bardzo różny. Dzisiaj jest fantastyczna komunikacja, wszystko się przybliżyło. Jest dostępność samochodów, Internetu. Można żyć takim samym życiem. Kiedyś przepaść między stylem życia ludzi na prowincji, na wsi, a w mieście, była kolosalna. To jest dobra zmiana, jaka zaszła w naszych czasach.
– Jaki dzieciństwo ma wpływ na aktualną twórczość i te wszystkie lata związane z pracą artystyczną?
– Dzieciństwo jest niesłychanie ważnym okresem. Nigdy się go nie pozbędziemy. Dziecko do końca w człowieku siedzi, do końca starości. Ja o tym wiem, że mieszka we mnie tamten mały Leszek i wcale go stamtąd nie wypędzam. Przeciwnie, myślę, że on mi szereg dobrych podpowiedzi daje. Dziecko ma inny odbiór świata – taki niewykalkulowany, spontaniczny. Umie się inaczej zachwycać, umie się dziwić rzeczami, które dorosłego człowieka już nie dziwią. Dla dziecka wszystko jest pierwsze. Ta świeżość odczuć, to jest wartość, której nie trzeba się ani wstydzić, ani wyrzucać. Jakoś dyskretnie ją pielęgnować, oczywiście bez zdziecinnienia.
– Można powiedzieć, że tu w Zaklikowie, w porównaniu do Krakowa, czas trochę zwalnia?
– Oczywiście tak. Jestem tutaj autentycznie bliżej natury, przyrody. Ona jest za moimi plecami. Mam to, co bardzo lubię, do czego jestem przywiązany – wspaniałą wodę, rzekę, las. Kilka zaprzyjaźnionych, serdecznych adresów. Dla mnie, gościa już tylko tutaj, życie jest tu jakby prostsze, łagodne. I jeszcze ten walor – moja pamięć jest stąd.
– Czy cały czas można powiedzieć, że tutaj jest jak w domu?
– Nie, nie jest jak w domu. Nie okłamujmy się, mojego rodzinnego domu akurat nie ma. Mam jakiś dystans do tego, ale to, w co wchodzę, z kim się zadaję, wydaje mi się, swojskie i serdeczne. Dobrze jest takie uczucia odnajdować.
– Zaklików jako sam z siebie zmienia się?
– Ogromnie się zmienił. Zawsze to była dla mnie „serdeczna dziura”. Serdeczna, serdeczna! Powiedziałbym, że Zaklików ogromnie poszedł do przodu, ucywilizował się. Żyje się tu bardzo przyjemnie, wygodnie. Prawie jak w mieście. A zachowuje swoje wszystkie walory przez swoją małą skalę, niespapranie. Nic tu na szczęście się nie pobudowało, co smrodzi, co zanieczyszcza. To jest zaleta. Moim zdaniem Zaklików miał zawsze fantastyczne walory miejscowości wypoczynkowej i ma je jeszcze w dalszym ciągu. Myślę, że mało się w tym kierunku robi. Nie wiem, czy mogę się przyznać do tego, ale chciałbym, żeby tak pozostało, żeby nie został jakimś większym ośrodkiem wczasowym, bo to sprowadza zmiany. Niech on będzie taki, jaki jest, ale porządnie gospodarowany, zadbany. Zaopatrzony jest świetnie. Wychodzimy z żoną i mówimy: tu jest lepiej niż w Krakowie, wszystko jest pod ręką. Cokolwiek potrzebujesz, wszystko jest do nabycia.
– Czy Zaklików to cały czas dla pana miejsce do inspiracji?
– No choćby… spojrzałem w niebo i uświadomiłem sobie, że za parę dni będą w sposób nieodwołalny odlatywać bociany? Zacząłem właśnie pisać na ten temat swoje uwagi, czyli wiersz pt. „Odlatują bociany”. Nie sądzę, żebym to spostrzegł i zauważył w Krakowie, bo tam chyba ciężko byłoby dostrzec odlot bocianów.
– Rozmawiamy po koncercie na zamku w Zaklikowie. Jednak ciekawsze wrażenia sprawia występ w miejscu kameralnym, czy w sali koncertowej?
– Zależy jeszcze jaka sala koncertowa. Jak jest naprawdę salą koncertową, to ma swoje rygory i swoją atmosferę. Sala kameralna, zamkowa, ma inny nastrój, inne podpowiedzi, ale ja bardzo lubię koncerty raczej kameralne. Ja wolę, określmy to tak – raczej spotkania, niż koncerty. Ludziom, którzy przyszli na taki występ coś podpowiadam, rozmawiam, wspominam. Nawet mogę usłyszeć jakieś prośby czy uwagi. To jest zupełnie inny kontakt. W moim przypadku, niekoniecznie tylko dla artysty, ale też autora, który przedstawia swój materiał autorski i od razu konfrontuje go z publicznością, z kimś z naprzeciwka. Lubię taką pojemność sali, kiedy mogę mieć kontakt emocjonalno-wzrokowy z ludźmi w ostatnim rzędzie. Kiedy gram, śpiewam nie do jakiejś masy ludzkiej, tylko do indywidualności, do konkretnych twarzy. Oczywiście bardzo ubolewam, że w Zaklikowie do tej pory nie ma dobrego instrumentu z klasą, czyli fortepianu koncertowego. Publicznie wezwałem burmistrza, jak już zostałem ambasadorem Zaklikowa, żeby przyłożył starań, aby jednak gmina zdobyła się na kupno fortepianu, ponieważ można bardzo rozszerzyć ofertę muzyczną. Ale do pewnego, bardziej ambitnego gatunku muzyki fortepian jest konieczny. Bez fortepianu, to nie może przejść. Padło publiczne zobowiązanie, że będziemy czynić starania i padła moja publiczna deklaracja, że jak już ten fortepian będzie, to przyjadę go ochrzcić.
– Jest jakaś specjalna forma ochrzczenia fortepianu?
– Pierwszy koncert.
– Nie rozbija się butelki?
– Nie, nie. Na fortepianie nie wolno nic stawiać. Nic się nie może splamić, ani zalać. Można wymyśleć jakieś imię dla fortepianu. Mam już pewien pomysł, ale nie wychodźmy aż tak daleko. Byłoby to wspaniałe, tym bardziej, że mając świetne znajomości wśród środowiska muzycznego, z pewnością bym mógł zaprosić, sprowadzić swoich przyjaciół, wybitnych muzyków polskich. Myślę, że na moje zaproszenie by tutaj przyjechali. Mogliby i zahaczyć o Stalową Wolę.
– Po tylu latach występy na scenie jeszcze sprawiają radość?
– Oczywiście, nie jest to występ niepewnego debiutanta, który musi się bić o wszystko, przede wszystkim o uznanie publiczności i musi walczyć sam z sobą. Czy jest w stanie sprostać, zrealizować założenia, panować nad sytuacją czasami nieznaną, trudną, bo podczas koncertu może zdarzyć się wiele rzeczy. Jestem już starym wygą pod tym względem, ale to jest trochę podobne do sportu. Za każdym razem mecz jest pewnego rodzaju nieznaną: jak się potoczy, jak się go rozegra, co się zdarzy? Chociaż się „wszystko umie i wie” jest ta ciekawość i są emocje. Ale ta za każdym razem „świeżość sytuacji” pozwala, że nie jest to tylko mechaniczne odtwarzanie jakiegoś repertuaru. Lecz zdarza się jakby poczucie pewnej wspólnoty i to jest piękne, i cenne.
– Niedawno był koncert w Zaklikowie, kiedy kolejny? To są wydarzenia cykliczne?
– Myślę, że chyba nie. Jeżeli, to w następnym roku.
– Czyli raz do roku?
– Tak mogłoby być.
– Co jest najważniejsze w pana karierze artystycznej: muzyka, czy jednak poezja? Czy też nie ma takiej hierarchii?
– Nie ma. Jestem dwuskrzydłowy. Potrzebne mi jest słowo i dźwięk. Nie umiałbym zrezygnować z jednego czy z drugiego. Muzyka jest elementem o wiele bardziej emocjonalnym. Ona wyraża lepiej uczucia – radość, wściekłość, smutek, pewnego rodzaju nadzieję. O tym wszystkim muzyka może pięknie opowiadać bez słów. Słowa natomiast są pewnym procesem intelektualnym, słowa wyrażają myśli. Myśl wyraża moje opinie, osądy, czy doprecyzowanie moich relacji z kimś drugim, ze światem. To też mi jest potrzebne. Taki się udałem, dwuskrzydłowy.
– Czy koncert w Zaklikowie, który zna się z dzieciństwa, wywołuje dodatkowe emocje?
– Dodatkowe emocje, dodatkowe wzruszenia trudne do przekazania, ale też świadomość, jak już powiedziałem na wstępie, trudno jest we własnym gnieździe. Nie wiem czy słusznie, ale wydaje mi się, że jest się przyjmowany krytycznie, podejrzliwie, na zasadzie: czy on naprawdę jest dobry?
– To czuć w trakcie koncertu?
– Nie, ale coś takiego przed koncertem może być. Są tacy sceptycy wszędzie, ale we własnej mieścinie może nawet więcej. Więc tym bardziej cieszy taka serdeczna, wiarygodna reakcja publiczności. Pełna ciepła, życzliwości, a nawet entuzjazmu?
– Mimo tylu lat przebywania w Krakowie, Zaklików zawsze jest w sercu, w duszy?
– To się po prostu nie może zmienić. Za dużo stąd otrzymałem i pamiętam. I to mi dobrze służy.