15 marca 2001 roku w Stalowej Woli odbyło się spotkanie z Eugeniuszem Łazowskim, polskim lekarzem pracującym od kilkudziesięciu lat w Ameryce. Spotkanie odbywało się z okazji prezentacji jego książki „Prywatna wojna”. Z Łazowskim przybył młody amerykański reżyser filmów dokumentalnych, Ryan Bank, który miał realizować o nim film. Wtedy Bank powiedział, że nakręcił już 24 godziny materiału zdjęciowego. Obiecał wówczas, że premiera jego filmu odbędzie się w Stalowej Woli. Minęło prawie dwadzieścia lat, a filmu nie obejrzeliśmy. Bo takiego Bank zapewne nie zrealizował. Dlaczego?
Kilkanaście lat potem Barbara Necek podjęła się nakręcenia filmu o doktorach Eugeniuszu Łazowskim i Stanisławie Matulewiczu, którzy w czasie okupacji niemieckiej przyczynili się do ogłoszenia stanu epidemii tyfusu, której de facto nie było. Na realizację tego filmu o „Polskim Schindlerze”, jego twórcom Stalowa Wola wyasygnowała nawet kilkanaście tysięcy złotych. Jak dotąd film nie był pokazywany, a według informacji już został zrealizowany i miał być po raz pierwszy pokazany w Rzeszowie, ale prezentacji przeszkodziła epidemia koronawirusa. Jego zasadniczym przesłaniem, gdy miał ten obraz realizować Ryan Bank, była kwestia ratowania Żydów przed zagładą. Wtedy jeszcze w świadomości humanistycznego świata był wciąż obecny obraz Stevena Spielberga „Lista Schindlera” o uratowaniu tysiąca ludzi od pewnej śmierci z rąk niemieckich, i to przez Niemca.
Czy byli ocaleni
Polskim Schindlerem miał był Łazowski. Ale Ryan Bank z Łazowskiego Schindlera nie zrobił. Bo nie mógł zrobić. Schindler, pomijając motywy jego działania, faktycznie ocalił tysiąc Żydów i został uznany Sprawiedliwym wśród Narodów Świata, swoje drzewko w Jerozolimie posadził i cieszy się uznaniem i szacunkiem potomków ocalonych przez niego Żydów. A Łazowski nie uzyskał tego tytułu i nie zasadził drzewka. A przecież Międzynarodowa Fundacja Raoula Wallenberga poszukiwała ocalonych lub ich krewnych, żeby udokumentować tę historię, anonsując w Internecie: „Każda osoba, która zdołała ocaleć dzięki ich pomocy, a także żyjący krewni ocalonych, są proszeni o kontakt z naszą organizacją. Z przyjemnością zbierzemy wasze cenne świadectwa. Prosimy o wiadomości mailowe skierowane na adres Międzynarodowej Fundacji Raoula Wallenberga…”. Odzewu na ogłoszenie, jak mi wiadomo, nie było. Bo być nie mogło. Żydów rozwadowskich uratowanych przez Łazowskiego po prostu nie było. Po pierwsze, na początku października 1939 r. Niemcy wypędzili rozwadowskich Żydów do planowanej strefy sowieckiej po czwartym rozbiorze Polski. Gdy Łazowski zamieszkał w Rozwadowie w sierpniu 1940 roku, niewielka część rozwadowskich Żydów powróciła do Rozwadowa.
Polski Schindler?
O Eugeniuszu Łazowskim rozpisywano się wielokrotnie, przede wszystkim w sprawie sfingowanej epidemii tyfusu, która umożliwiła uratowanie tysięcy ludzi, a zwłaszcza tysięcy Żydów rozwadowskich. Na ogół opierano się na niewiele w tej sprawie mówiącej wspomnieniowej książce Łazowskiego „Prywatna wojna”. Łazowski urósł do miana „polskiego Schindlera”. Przypisywano mu uratowanie ośmiu tysięcy Żydów rozwadowskich, których przecież, nawet gdyby zostali uratowani, żyło w Rozwadowie w dzień wybuchu wojny niecałe 1800. Owszem, część rozwadowskich Żydów uratowała się, ale tych, którzy w październiku 1939 roku zostali wypędzeni do planowanej strefy sowieckiej po pokonanej w wojnie Polsce.
W Internecie, w polskiej prasie, nawet na konferencjach naukowych mówiło się o Łazowskim jako „polskim Schindlerze”. Właściwie nikt z piszących nie zadał sobie trudu, aby wyjaśnić sprawę owego „ratunku” Żydów i Polaków z Rozwadowa i pobliskich wsi przed śmiercią, zesłaniem do obozów koncentracyjnych czy na przymusowe roboty. Publikacje niejednokrotnie dziwią niewiedzą o czasach okupacji. Można z trudem przymknąć oko na to, jeśli chodzi o kiepskich i młodych dziennikarzy, ale nie w przypadku doświadczonych żurnalistów czy wręcz naukowców, którzy również podają zupełnie nieprawdziwe, niemające historycznego uzasadnienia informacje.
Autor publikacji w Internecie, mówiąc o „polskim Schindlerze” drze Eugeniuszu Łazowskim, konkluduje: Podczas wojny polski lekarz Eugeniusz Łazowski ocalił życie 8000 Żydów, wstrzykując niegroźną bakterię, która sprawiła, że testy na tyfus wychodziły pozytywnie. Niemcy widząc, że w Stalowej Woli panuje epidemia, trzymali się od miasta z daleka.
Bilet „na rozwałkę”
W sprawie Łazowskiego, na II Ogólnopolskiej Konferencji Naukowej we Wrocławiu, 25 października 2019 r., poświęconej lekarzom i ich bohaterstwu w czasie ostatniej wojny, zabierają głos naukowcy z wysokimi tytułami. Sprawozdawca z tej konferencji donosił: Kiedy profesor (…) opowiadała historię „Doktora Eugeniusza Łazowskiego »immunologiczną wojnę z Niemcami«” (autora książki „Prywatna wojna. Wspomnienia lekarza-żołnierza 1939-1944”), przed oczami słuchaczy rozegrał się film sensacyjny. Dr Łazowski od jesieni 1939 roku pracował w Stalowej Woli i współpracował z ZWZ. Pracował razem z nim kolega, radiolog dr Stanisław Matulewicz. Ten wcześniej odkrył, że krew osób zakażonych niegroźną bakterią Proteus OX19 daje podczas testów wyniki identyczne jak przy zakażeniu tyfusem plamistym. Obaj lekarze zaczęli szczepić swoich pacjentów tą niegroźną bakterią, a próbki wysyłali do niemieckich laboratoriów. Niemcy spanikowali. Okolice Stalowej Woli ogłosili terenem objętym zarazą, zaprzestali tam akcji wywózek. Dr Łazowski fałszował też za pomocą odczynników próbki krwi Żydów, dla których zakażenie tyfusem było biletem „na rozwałkę”. Ten „polski Schindler” uratował przed śmiercią, wywózką do obozów koncentracyjnych i na przymusowe roboty do Rzeszy ok. 8 tys. ludzi.
Rozbieżne relacje
Doktor historii z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w udzielanym wywiadzie streszcza niedokładnie fragmenty książki Łazowskiego „Prywatna wojna” i na koniec powtarza literackie zacięcie Łazowskiego odnoszące się niemieckiej komisji lekarskiej, która miała badać zasadność ogłoszenia epidemii tyfusu: Komisja przyjechała na początku 1944 r. Składała się z lekarzy SS oraz żandarmerii i policji. Polscy lekarze znów uciekli się do podstępu. Wójt miejscowości pod Rozwadowem przyjął niemieckich wysłanników poczęstunkiem i alkoholem, co miało ich w jakimś stopniu „rozmiękczyć”. Gdy komisja wyruszyła na inspekcję, była już lekko podchmielona. W tym momencie rozpoczął się właściwy plan: lekarze wytypowali do skontrolowania przez Niemców najbardziej schorowanych, wycieńczonych i podeszłych wiekiem pacjentów. Najciekawszym przypadkiem, który pokazano członkom komisji był mieszkaniec mający na głowie bańkę, za pomocą której leczono wówczas ból głowy. Nie da się ukryć, że to właśnie zrobiło na Niemcach piorunujące wrażenie. Ta nietrzeźwa komisja chodziła jeszcze potem od domu do domu i to, co zobaczyła wyglądało rzeczywiście nieciekawie: ukazały się jej choroba, strach i nędza. W tym momencie specjaliści wysłani przez okupanta wycofali się, nie badając nawet pacjentów. Poproszono tylko Łazowskiego o pobranie krwi i przesłanie próbek, które oczywiście dały po raz kolejny wynik pozytywny. Ta wojna immunologiczna została zatem przez niego wygrana.
Zupełnie inaczej opisuje to świadek tych wydarzeń, ks. Albin Blajer, który słowem nie wspomina o dużym piciu i dużym żarciu dla członków komisji, a o wizycie nielicznej zresztą komisji u jednej kobiety, która zgodziła się udawać chorą na tyfus. Zresztą w tej nielicznej komisji był polski lekarz powiatowy. Doktor w wywiadzie mówi dalej: W pewnym momencie dobra passa Łazowskiego się jednak skończyła, gdyż wyszło na jaw, że współpracuje on z AK. Został wydany nakaz aresztowania. Łazowski uciekł wówczas do Warszawy, gdzie ukrywał się do końca wojny. Dzięki jego pomysłowi z wywołaniem sztucznej epidemii udało się jednak uratować co najmniej 8 tys. Żydów. Aż dziw, że nie otrzymał swojego drzewka w Yad Vashem oraz tytułu Sprawiedliwego wśród Narodów Świata.
Łazowski wcale nie uciekł do Warszawy, do stolicy wrócił, gdy była wolna od Niemców.
Achtung! Fleckfieber
Wiadomości o Łazowskim, „polskim Schindlerze”, podawała również prasa polonijna. Oto fragment tekstu z amerykańskiej gazety polonijnej: W efekcie Niemcy ogłosili okolice Stalowej Woli terenem objętym zarazą, a niemieccy obywatele w pośpiechu ewakuowali się z zagrożonego epidemią obszaru. Dzięki temu zabiegowi ustały sukcesywne wywózki ludności na roboty przymusowe oraz do obozów koncentracyjnych. (…) Eugeniusz Łazowski dzięki swojemu odkryciu umożliwił też przetrwanie trudów wojny społeczności żydowskiej w Stalowej Woli, przez dodawanie do próbek krwi Żydów specjalnych odczynników, które czyniły wynik badania niejasnym. (…) Łazowski często przedostawał się także do stalowowolskiego getta, by leczyć przebywających tam chorych.
Anons w główce innego, tym razem polskiego artykułu, wzorowanego na zachodnich doniesieniach: Doktor Eugeniusz Łazowski w czasie wojny ocalił życie około 8 tysięcy Żydów.
Na początku wojny jego znajomy, dr Stanisław Matulewicz, odkrył, że krew osób zakażonych niegroźną bakterią Proteus OX19 daje podczas testów wyniki identyczne jak przy zakażeniu tyfusem plamistym. Obaj lekarze zaczęli szczepić swoich pacjentów niegroźną bakterią i wysyłać próbki krwi do niemieckich laboratoriów. W efekcie Niemcy ogłosili okolice Stalowej Woli terenem objętym zarazą, a niemieccy obywatele w pośpiechu ewakuowali się z zagrożonego epidemią obszaru. Dzięki temu zabiegowi ustały wywózki ludności na roboty i do obozów koncentracyjnych. (….) Łazowski dzięki swojemu odkryciu umożliwił też przetrwanie wojny społeczności żydowskiej w Stalowej Woli, przez dodawanie do próbek krwi Żydów odczynników, które czyniły wynik badania niejasnym, gdyż jednoznaczne wykrycie tyfusu u Żyda oznaczało dla niego natychmiastową egzekucję. Łazowski często przedostawał się także do stalowowolskiego getta, by leczyć przebywających tam chorych Żydów.
Inny autor pomija już sprawę ratowania Żydów, ale ratuje tysiące mieszkańców „okolicznych miasteczek” od zsyłki do obozów pracy. Tymi okolicznymi miasteczkami był Rozwadów liczący 3 tysiące mieszkańców. Razem z Matulewiczem, Łazowski zaczął szczepić mieszkańców okolic Stalowej Woli bakteriami Proteus vulgaris. Wybierał tych, którzy przejawiali jakiekolwiek objawy chorobowe, by uwiarygodnić swój fortel. Bojąc się dekonspiracji, nie poinformował o swoich zamiarach nawet samych pacjentów! Dodatkowo, by uniknąć zbyt dużej uwagi ze strony okupantów, działający w ukryciu medycy przypisywali część szczepionych osób innym okolicznym lekarzom. Wyniki testu Weila-Felixa, zgodnie z oczekiwaniami, wykazały reakcję charakterystyczną dla zarażonych bakteriami Rickettsia. Łazowski wysłał próbki do laboratorium pod kontrolą Niemców, by ci mogli na własne oczy ujrzeć rozmiar „epidemii”. Dzięki temu zabiegowi, około 8000 osób z 12 okolicznych miasteczek zostało objętych kwarantanną, unikając zesłania do obozów pracy.
Inny autor mówi o epidemii w okolicy Stalowej Woli, która uchroniła jej 8 tysięcy żydowskich mieszkańców od śmierci. Na początku wojny jego znajomy, dr Stanisław Matulewicz, odkrył, że krew osób zakażonych niegroźną bakterią Proteus OX19 podczas testów daje wyniki identyczne jak przy zakażeniu tyfusem plamistym. Obaj lekarze zaczęli „szczepić” swoich pacjentów niegroźną bakterią i wysyłać próbki krwi do niemieckich laboratoriów. W efekcie Niemcy ogłosili okolice Stalowej Woli terenem objętym zarazą, a niemieccy obywatele w pośpiechu ewakuowali się z zagrożonego epidemią obszaru. Jednocześnie podjęto decyzję, aby wstrzymać wywózki miejscowej ludności na przymusowe roboty oraz do obozów koncentracyjnych. Dodatkowo w przypadku próbek krwi Żydów Łazowski dodawał odczynniki, które czyniły wynik badania niejasnym, gdyż jednoznaczne wykrycie tyfusu u Żyda oznaczało dla niego natychmiastową egzekucję przez gestapo. To, w powiązaniu z decyzją o wstrzymaniu wszelkich wywózek, uchroniło przed śmiercią około 8 tys. Żydów zamieszkujących Stalową Wolę i najbliższe okolice.
Jeden ze znanych dziennikarzy pisał w poważanym piśmie tak: W okupowanym Rozwadowie dr Stanisław Matulewicz dokonał światowego odkrycia, a Eugeniusz Łazowski wykorzystał je w praktyce. Dzięki jednemu zastrzykowi tysiące Polaków i polskich Żydów uniknęło wywózki, a nawet śmierci. Niemcy omijali okoliczne wsie i miasteczka w obawie przed zarazą.
Według innego dziennikarza: Policja i żandarmeria przestała zapuszczać się w okolice Rozwadowa, teren kilku gmin objęto kwarantanną, na granicznych słupach i drzewach zawisły ostrzeżenia: „Achtung! Fleckfieber”. Okupant obawiał się tej choroby. Zwłaszcza epidemii w armii, dlatego za wszelką cenę Niemcy unikali kontaktu z chorymi. Po badaniach krwi mieszkańców Rozwadowa i okolic ogłosili epidemię i zakazali wjazdu do tego miasteczka. Łazowski i Matulewicz odnieśli sukces, bo brak odwiedzin Niemców oznaczał brak wywózek na roboty przymusowe, a także odroczenie likwidacji getta żydowskiego.