Byłem, a jakże by inaczej, na pl. Piłsudskiego w szczęsny dzień dwu jedenastek. W wieczór owiany tajemnicą dowiedziałem się, że jest w Stalowej Woli komitet powołany do obchodów wieku niepodległości. Na jego czele stanęła Pani Senator, przed którą chylę czoło. I w zasadzie tyle zapamiętałem z rocznicowej wieczornicy, bo wszystko inne było już w latach poprzednich.
Jakimś cudem i do mnie wcześniej dotarło zapewnienie młodego włodarza miasta nad dolnym Sanem, że plac noszący imię najsłynniejszego u nas marszałka doczeka się rekonstrukcji w 2018 roku. To oczywiście rok wyborów samorządowych i cuda w nim się będą działy, ale nie o cudach za nasze pieniądze tutaj chciałbym. Jakimś innym cudem skonfrontowałem dwa fakty, które na razie mają tylko wymiar medialny. Odnowienie placu z marszałkiem w nazwie i zapowiedź PiS-u stu pomników na sto lat niepodległości. Nawet mi się to podoba, bo kiedyś było „tysiąc szkół na tysiąclecie” i choć hasło to rzuciła najbardziej znienawidzona formacja, to zawołanie przyniosło efekty. Mam nadzieję, że teraz też się tak stanie.
O tym, że jeden ze stu pomników w Stalowej Woli zostanie wzniesiony, jestem również w stu procentach przekonany. Pomnik naprzeciw Miejskiego Domu Kultury aż się marzy. Cichutko jednak zapytuję, czy na dawnym pl. Gagarina – bo tak się zwał centralny plac Stalowej Woli – musi na cokole stanąć Józef Piłsudski? Siłami historycznej natury do Stalowej Woli wciągnięty został Rozwadów. Może nie w linii wprost, ale związany z nim jest gen. Tadeusz Jordan Rozwadowski. Przypomniało mi się tu zdjęcie, na którym dziennikarze sprzątający panteon na lwowskim Łyczakowie, ogarniali też rodzinną mogiłę Rozwadowskich. Słynny obrońca Lwowa był pochowany na wzgórzu Orląt. Tuż przed wkroczeniem sowietów, jego trumna została wykopana przez rodaków i przeniesiona w miejsce do dzisiaj nieznane. Wcześniej jednak generał po słynnej austriackiej szkole opracował plan obrony Warszawy w 1920 r. W zamian, lat niewiele później, został aresztowany i prawdopodobnie po pobycie w celi na wileńskim Antokolu zmarł. Niedługo przed, odwiedził go – a jakże – sam marszałek Piłsudski. – Ale jakby co, bitwę warszawską to ja wygrałem – rzekł wódz konającemu prawie strategowi. A gen. Rozwadowski odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju. Honor nie pozwolił mu nic powiedzieć.
Honor nas zobowiązuje. Jeżeli Stalowej Woli zapragnęło się Rozwadowa, to przypomnijmy też dzieło gen. T.J. Rozwadowskiego. Gdzież indziej, jak po Lwowie i Warszawie powinna się znaleźć choćby tablica wotywna. Zostawmy plac przed MDK-iem Marszałkowi, ale Rozwadów Rozwadowskiemu coś jest winien. Sto na sto?
Eugeniusz Przechera