Fryderyk Topolski vel Toperman mianowany we wrześniu 1944 roku przez PKWN kierownikiem wydziału przemysłu w nowo utworzonym Urzędzie Wojewódzkim w Rzeszowie zapoznał się z zakładami przemysłowymi a więc m.in. w Rzeszowie, Mielcu, Krośnie, Stalowej Woli. Jego zadaniem był uruchomić jak najprędzej produkcję dla potrzeb wojsk sowieckich.
Zakłady na ogół były zdewastowane a także ograbione zarówno przez Niemców, jak i wojska sowieckie i polskie, które brały z nich co było im potrzebne. W sprawozdaniu dla PKWN w Lublinie stwierdził, że najszybciej można uruchomić produkcję w Zakładach Południowych w Stalowej Woli. Został więc skierowany na stanowisko ich dyrektora.
Nowy i stary
1 grudnia 1944 roku Fryderyk Topolski został dyrektorem Zakładów Południowych. Gdy przyjechał do Stalowej Woli zatrzymał się u Jana Depaka, jednego z organizatorów PPR w mieście. Depak był wówczas kierownikiem działu personalnego w Zakładach. W swoich wspomnieniach Topolski napisał: Przy Zakładach mieszkał – we własnym domu – stary inżynier Chudzyński, który budował i uruchamiał Zakłady przed wojną. W czasie wojny odmówił wszelkiej współpracy z Niemcami. Przeprowadziłem z inż. Chudzyńskim dwie długie rozmowy, po których zgłosił się do pracy w charakterze mojego zastępcy.
Po uruchomieniu Zakładów na początku stycznia 1945 roku, Topolski przez ówczesne władze uznawany był za sprawnego organizatora produkcji. Miał do pomocy Chudzyńskiego, który znał zakład jak własną kieszeń. Udało się wkrótce uruchomić, co prawda w wąskim zakresie, stalownię.
Topolski miał doskonałe układy z lubelskim rządem, był człowiekiem Hilarego Minca, ówczesnego ministra przemysłu. Gdy zakończyła się okupacja Śląska, w lutym 1945 w Katowicach Topolski już rozliczał się ze swojej misji w Stalowej Woli. Jeździł często na Śląsk, bo tam miał za zadanie uruchamiać przemysł węglowy. W tym czasie zastępował go Chudzyński. Ostatecznie Topolski odszedł ze Stalowej Woli w marcu 1945 roku na stanowisko dyrektora Centralnego Zarządu Przemysłu Węglowego, a jego miejsce na fotelu dyrektora naczelnego 1 kwietnia 1945 r. oficjalnie zajął Bronisław Chudzyński.
Bronisław Chudzyński był znaną postacią w Stalowej Woli jeszcze przed wojną. Był najważniejszą osobą przy budowie Zakładów Południowych. Uchodził za ich budowniczego.
Bronisław Chudzyński
Syn Feliksa i Felicji z d. Podczaska ur. 8 sierpnia 1880 w majątku ziemskim Zalesie w pow. Grójeckim. W 1900 r. ukończył gimnazjum w Warszawie. Podjął studia na politechnice w Rydze, w rosyjskiej uczelni z językiem wykładowym niemieckim. W czasie studiów należał założonej przez polskich studentów Korporacji „Arkonia”, która miała ich chronić przed rusyfikacją i germanizacją.
Po uzyskaniu dyplomu inżyniera technologa podjął pracę konstruktora w Biurze Technicznym do budowy i przebudowy kolei żelaznej w Kramatorsku (gubernia Charków). Pracował tam do 1911 roku, w tym czasie zachorował na tyfus i wyjechał do Polski, gdzie przez pół roku pracował w Zakładach Ostrowieckich jako laborant. Wrócił do Kramatorska, gdzie pracował przez rok na dawnym stanowisku. W 1912 roku przeszedłszy do Ogólnego Towarzystwa Elektryczności dokończył montaż elektrowni w Petersburgu. W 1914 roku jako specjalista Powszechnego Towarzystwa Elektrycznego w Nikołajewie (gubernia Chersoń) montował turbozespoły w nowo budowanych pancernikach floty czarnomorskiej. Po czterech latach wrócił do Petersburga, gdzie zaangażował go Związek Polskich Kupców i Przemysłowców. Razem ze Stanisławem Surzyckim uczestniczył w redagowaniu dzieła statystycznego „O surowcach technicznych w Rosji”.
Do Polski wrócił w 1919 roku, przez krótki czas kierował wydziałem statystycznym Polsko-Amerykańskiego Komitetu Pomocy Dzieciom. Później przeszedł do Starachowickich Zakładów Górniczych i kierował technicznym biurem budowy fabryki broni, amunicji i przebudowy huty. W 1922 roku był kierownikiem wydziału technicznego i mechanicznego w zakładach Towarzystwa „Schlösser-Wolski” w Ozorkowie. W końcu lat 20. był kierownikiem ruchu działu maszynowego w hucie „Katarzyna” w Sosnowcu. Później był dyrektorem technicznym w fabryce budowy maszyn i kotłów parowych „T. Eberhardt” w Bydgoszczy i hucie „Ferrum” w Zawodziu koło Katowic (dziś Katowice). Dla tej firmy opracował kilka nowych asortymentów do produkcji. W czasie kryzysu przez półtora roku był bez pracy. Po okresie bezrobocia został kierownikiem działu technicznego w hucie „Pokój” w Rudzie Śląskiej. Już w 1936 roku rozpoczął prace nad koncepcją Zakładów Południowych. W spółce Zakłady Południowe zaczął prace niemal od początku jej istnienia 1 lutego 1937 r. Najpierw razem z inż. Romanem Juszkiewiczem kierował biurem technicznym Zakładów mieszczącym się na terenie huty Baildon, a potem wyjechał do Pława i kierował budową Zakładów Południowych. Był jednym z pierwszych mieszkańców powstającego osiedla Stalowa Wola. Jemu w dużej mierze przypisywano sukces w sprawnej i szybkiej zrealizowaniu tej wielkiej na owe czasy inwestycji. Przed wojną w Stalowej Woli przewodniczył Komitetowi Budowy Kościoła.
Po przejęciu przez niemieckiego okupanta Zakładów Południowych krotko w nich pracował. Pod koniec 1941 roku przeniósł się do Mińska Mazowieckiego i podjął pracę w firmie „K. Rudzki”. Parę miesięcy po wejściu Sowietów do Polski pod koniec 1944 roku wrócił do Stalowej Woli. Został dyrektorem technicznym Zakładów Południowych, a potem od 1 kwietnia 1945 dyrektorem naczelnym. Zmarł nagle 31 lipca 1946 roku w Stalowej Woli i tu został pochowany. Rodziny nie założył. W Stalowej Woli jest patronem jednej z ulic. Był nie tylko znakomitym inżynierem, ale także utalentowanym malarzem. Stworzył kilkadziesiąt akwareli tematycznie związanych ze Stalową Wolą, część z nich znajduje się w stalowowolskim Muzeum Regionalnym. Chudzyński w czasie swojej dyrektury nie miał łatwego życia, ale powoli Zakłady dochodziły do stanu przedwojennego. Nie był również łatwy dla ówczesnych władz. Domagał się wzmocnienia ochrony Zakładów zarówno od Sowietów, jak i od polskich władz. Protestował przeciwko wysysaniu wykwalifikowanych fachowców ze Stalowej Woli do innych zakładów. Wystąpił również do władz o zwolnienie inżynierów z Zakładów, aresztowanych przez NKWD w listopadzie 1944 roku. Pismo o zwolnienie aresztowanych fachowców przez NKWD nie było w smak ani ówczesnym władzom polskim ani Sowietom. Stalowowolscy inżynierowie wtedy znajdowali się w łagrach w Rosji. Chudzyńskiemu zapewne to zapamiętano, choć u będącego w łaskach rządu lubelskiego swego poprzednika Topolskiego cieszył się uznaniem. We wrześniu 1945 roku Centralny Zarząd Przemysłu Hutniczego odwołał go ze stanowiska, na jego miejsce desygnował inż. Mikołaja Kowalewskiego.
Tajemniczy dyrektor
Niezwyczajną postacią wśród dyrektorów był Aleksander Rudny. W marcu 1951 r. zainstalowano go na stanowisku dyrektora Huty, w czasie, gdy zajmował je jeszcze Marian Jagodziński. De facto Hutą zarządzał Jagodziński. Aleksander Rudny był dyrektorem naczelnym w Hucie, formalnie od 15 marca 1951 roku do 13 sierpnia tego samego roku. Panowała swego rodzaju dwuwładza, ponieważ dyrektorem był w tym czasie Marian Jagodziński od 1 marca 1950 r. Dyr. Jagodziński de facto zarządzał Hutą, Rudny choć otrzymał nominację był tylko papierowym dyrektorem, zresztą na pracy tak dużego zakładu, w dodatku w rozbudowie, zupełnie się nie znał. Do Stalowej Woli został przerzucony z niewielkiej Bielskiej Fabryki Wyrobów Śrubowych „Bispol”. Z jakiej racji, trudno orzec. Na to stanowisko skierował go Centralny Zarząd Przemysłu Urządzeń Mechanicznych. Dyr. Jagodziński, już po zatrudnieniu Rudnego zarządził 19 marca 1951 r.: Niniejszym polecam z upoważnienia CZPUM wprowadzić na listę płac z dniem 15 III 1951 r. ob. dyrektora Rudnego Aleksandra na warunkach uposażenia jak moje. Jak wspominał były kierownik działu organizacji Huty, Rudny okazywał niewiele zainteresowania funkcjonowaniem zakładu, ale często chodził po wydziałach produkcyjnych i z ukrycia obserwował pracę.
Dlaczego Rudny znalazł się w Hucie? Dział personalny Huty Stalowa Wola zwracał się do bielskiego „Bispolu” o dokumenty osobowe i opinię dotyczącą A. Rudnego. Bispol odmówił, tłumacząc, że te dokumenty ma zachować fabryka. Czy Rudny był wysłannikiem ówczesnych władz bezpieczeństwa? Wtedy Huta wchodziła w produkcję sprzętu artyleryjskiego, co stanowiło wielką tajemnicę. Huty strzegła jednostka KBW, którą w 1952 roku umieszczono w specjalnie zbudowanym budynku do dziś określanym jako koszary. Wejścia do Zakładu Mechanicznego i wydziałów produkujących sprzęt wojskowy strzegli wartownicy z karabinami. Do tych obiektów mogli wchodzić pracownicy posiadający przepustki ze specjalnymi symbolami.
Gdy ostatecznie dyrektor Marian Jagodziński odszedł ze Stalowej Woli w końcu czerwca 1951 roku, Rudny został już sam, jednak nie na długo, ówczesne władze zarządzające przemysłem, zreflektowały się, że taki stan nie może trwać, zwłaszcza że trzeba było rozwijać produkcję wojskową a także nadzorować przebieg inwestycji realizowanych w Hucie już na dużą skalę. Gdzie odszedł Rudny, jakie były jego dalsze losy, trudno ustalić. W dziejach stalowowolskiej Huty jest postacią prawie nieznaną, zresztą jego portretu w poczcie dyrektorów na ścianie w reprezentacyjnej sali konferencyjnej w dyrekcji Huty nie ma.
W poczcie dyrektorów brakuje nie tylko Aleksandra Rudnego, Fryderyka Opolskiego, ale również Stanisława Kawińskiego, o którym pisałem wcześniej. Za to jest tygodniowy prezes Andrzej Skarbek.
Siedmiodniowy prezes
Gdy w 2001 roku SLD wygrał wybory, jak to w zakorzenionym niedobrym zwyczaju, w spółkach skarbu państwa osadzał „swoich ludzi”. Swoim człowiekiem był Andrzej Skarbek, prezes rzeszowskiego Instalu, związany mocno z SLD. On też został rekomendowany na prezesa Huty Stalowa Wola zatrudniającej wówczas 10 tysięcy ludzi. Co prawda płk Janusz Chłodziński, przedstawiciel Ministerstwa Gospodarki uważał, ze Kardasz, wtedy jeszcze prezes Huty, jest dobry i był brany pod uwagę na stanowisko prezesa, ale Hucie potrzebne są nowe impulsy – stwierdził. I dlatego kandydatem na prezesa jest Andrzej Skarbek, który miał opinię dobrego menedżera, dobrze prowadzącego rzeszowską firmę „Instal”, znacznie mniejszą od Huty. Na Skarbka wskazał szef rzeszowskiego SLD Wiesław Ciesielski, wtedy już piastujący tekę wiceministra w eseldowskim rządzie.
Andrzej Skarbek urodził się w 1945 roku, uzyskał dyplom inżyniera na Politechnice Gdańskiej, na której został potem zatrudniony jako asystent. Ale młodemu naukowcowi praca na uczelni, zresztą niezbyt dobrze płatna, nie odpowiadała. W 1971 roku został głównym specjalistą w rzeszowskiej firmie budowlano-instalacyjnej „Instal”. Po pięciu latach odszedł z Instalu na budowę Huty Katowice, w której został dyrektorem rozruchu walcowni. Po dwóch latach wrócił do Rzeszowa, właśnie do Instalu, ale już na stanowisko zastępcy dyrektora. Dyrektorem naczelnym firmy został już w stanie wojennym w 1982 roku. W 1985 roku ukończył studia podyplomowe na krakowskiej Akademii Ekonomicznej a po trzech latach studia w zakresie zarządzania dużymi organizacjami gospodarczymi na Akademii Gospodarki Narodowej przy Radzie Ministrów Związku Radzieckiego w Moskwie. Dyrektorem był do 1990 roku. Po przełomie ustrojowym stracił stanowisko i przez trzy lata był dyrektorem rzeszowskiego oddziału Fundacji Pomocy Niewidomym. Do przemysłu wrócił w 1994 roku na stanowisko prezesa cukrowni w Ropczycach. Na tym stanowisku trwał do 2000 roku, potem wrócił do „Instaluj” na prezesa spółki. W tym czasie zdarzył mu się epizod z Hutą Stalowa Wola.
Walne zgromadzenie akcjonariuszy spółki akcyjnej Huta Stalowa Wola pod nieobecność A. Skarbka, wybrało go prezesem 27 czerwca 2002 roku. Na drugi dzień Skarbek przybył do Huty, dłuższy czas rozmawiał z ustępującym prezesem R. Kardaszem na temat Huty. Potem powołał zarząd spółki, w którym znaleźli się Ryszard Kardasz, Lidia Kołodziejska i Jan Kiszka. Skarbek był wyraźnie niezadowolony z przewidywanej gaży – sześciokrotnej średniej pensji w gospodarce narodowej. Wyjechał do Warszawy do Ministerstwa Gospodarki z żądaniem wyższego wynagrodzenia. Wrócił niezadowolony, bo wyższej pensji nie uzyskał. Skarbek miał zamiar prezesować zarówno Hucie jak i Instalowi. Zresztą był prezesem obu firm. Na konferencji prasowej, jaką zwołał 4 lipca 2002 roku zamiast przedstawienia zamierzeń związanych z Hutą, ku wielkiemu zaskoczeniu zebranych ogłosił swoją rezygnację, usprawiedliwiając ją niemożnością prowadzenia dwóch firm Huty i Instalu, którą akurat w tym czasie restrukturyzował. O pieniądzach nie wspomniał. I tak skończyła się prezesura Skarbka. Jego nazwiska jako prezesa Huty próżno szukać w księgach Krajowego Rejestru Sądowego. Stosownego zawiadomienia do KRS Huta nie wysłała. Skarbek wrócił do Instalu, ale w następnym roku prezesem tej firmy już nie był.