„Nazywam się Kazimierz Kuchno, mieszkam w Wólce Turebskiej w gminie Zaleszany. Wraz z rodziną znalazłem się w bardzo trudnej sytuacji, sam nie dam rady tego ogarnąć, proszę o pilny kontakt” – e-mail takiej treści wpłynął do naszej redakcyjnej skrzynki i nie mogliśmy pozostawić sprawy bez reakcji.
Pan Kazimierz czekał na nasz przyjazd przy furtce na posesję. Po podwórku biegał okazały amstaf, trawa przystrzyżona, na klombie kolorowe astry. Pozornie wszystko wygląda normalnie, ale takie właśnie bywają pozory, że często mylą prawdziwy obraz rzeczy.
List do prezydenta
Wnętrze niewielkiego domu jest ciasne, ale schludne i pachnie czystością. Dziwi tylko półmrok, nie palą się żarówki choć aura pochmurna i małe okna nie wpuszczają wystarczającej ilości światła. Siadam, by wysłuchać niełatwej, jak się spodziewam, historii.
– Obecnie sprawy mają się tak, że cały nasz majątek jest zajęty przez komornika i chyba tylko to, że napisałem list do prezydenta Dudy chroni nas przed egzekucją tego długu – zaczyna swoją opowieść pan Kazimierz. Jaki dług? Co odpisał prezydent? Czy na tym właśnie polegają kłopoty, z którymi nie dają sobie rady?
– Największym naszym zmartwieniem jest zdrowie. Tak jak tu mieszkamy we trójkę, to wszyscy jesteśmy schorowani. Teściowa jest starszą osobą, choruje i wymaga opieki, ja nie funkcjonuję samodzielnie, a żona, choć sama nie jest w pełni sił, opiekuje się nami i nie może pracować – odpowiada pan Kazimierz.
– To co możliwe to robię w obejściu, uprawiamy też małe poletko na własne potrzeby. Pracowałam, jak mogłam, przy zbiorze jabłek za Sandomierzem. Teraz mam niesprawną rękę i nie jestem w stanie dźwigać ciężkich wiader z owocami – dodaje żona Dorota.
Dopytuję jeszcze o ten list do prezydenta. Odpowiedź przyszła z kancelarii, ale tylko taka, że dziękują za korespondencję, że list został odnotowany. Pan Kazimierz wierzy, że to właśnie interwencja ze strony prezydenta powstrzymuje komornika, który jak dotąd ich omija.
Dług powstał w sposób banalny, kupili używany samochód na kredyt. 8 tys. złotych w 1998 roku, dziś dług wynosi ponad 20 tys. – Samochód był nam potrzebny, mieszkamy prawie na końcu wsi. Płaciłem raty tak długo, jak mogłem. Pracowałem wtedy w oczyszczalni w Stalowej Woli, często na drugą zmianę. Zachorowałem i 70 dni zwolnienia wystarczyło żeby mnie zwolnić z tej pracy. Pracowałem później u różnych prywaciarzy, nie zawsze płacili, ale jeszcze nie było tragedii. Prawdziwy kryzys przyszedł w 2003 roku – opowiada Kazimierz Kuchno.
Kryzys
– Z tamtych dni pamiętam niewiele, wróciłem do domu i żona poprosiła żebym przywiózł jej wody do podlania grządek. Załadowałem zbiornik z wodą na taczkę i wtedy pojawił się ten potężny ból głowy i zacząłem telepać się z zimna – pan Kazimierz milknie, resztę dopowiada pani Dorota: – Mąż był bardzo słaby i miał wysoką gorączkę. Natychmiast pojechaliśmy na pogotowie. Poprawna diagnoza padła dopiero w ósmym dniu pobytu męża w szpitalu. Pierwszy lekarz stwierdził, że to zapalenie zatok. Kolejnego dnia mąż przestał widzieć i trafił na okulistykę. Kiedy wykluczono problem po stronie oczu, ktoś posłuchał pojawiającej się już wcześniej wersji o zapaleniu opon mózgowych. Wynik punkcji potwierdził zapalenie opon. Było już jednak zbyt późno na leczenie w Stalowej Woli, bo choroba weszła w zaawansowane stadium. Mąż został przewieziony aż do Mielca, tam szczęśliwie go odratowano – kończy pani Dorota.
Po epizodzie z zapaleniem opon pan Kazimierz nie wrócił już do pełni sił. Przyznano mu rentę, ale na 16 miesięcy, potem jeszcze na pół roku i pobyt w sanatorium. Teraz świadczenia rentowe już mu nie przysługują, jest zbyt zdrowy według orzeczeń, ale nie może także pracować, bo zalecenia lekarskie mówią o przeciwskazaniach do pracy fizycznej, do pracy w słońcu itp. Pan Kazimierz z zawodu jest elektro-mechanikiem i choć niekoniecznie jest to praca ciężka, to żadna firma nie zaryzykuje zatrudnienia osoby z przeciwskazaniami od lekarzy.
Rachunki
Utrzymują się teraz z emerytury mamy pani Doroty, ale to 900 zł. na wiele nie wystarcza. – Na razie nie głodujemy, ale brakuje na rachunki. Przeżyliśmy już miesiące bez prądu, bez światła czy lodówki. Teraz pilnujemy tych opłat za prąd szczególnie, ale nie wiadomo skąd rachunki są wysokie. Raz przyszło nawet 800 zł. Nie używam żadnych elektrycznych narzędzi – tłumaczy pan Kazimierz. – Piłę do drzewa mam spalinową, kosiarkę do trawników też na benzynę, a w stodole zamiast żarówki dałem diody LED. W domu także oszczędzamy prąd, nie świeci się bez powodu, pracuje tylko lodówka.
Szczęśliwie mogą liczyć na wsparcie z pomocy społecznej – otrzymują 270 zł miesięcznie jako zwrot za rachunki za lekarstwa. Za wszystkie leki płacą jednak więcej. – Próbowałam na jakiś czas odstawić lekarstwa, żeby oszczędzić na inne potrzeby, ale okazało się, że bez leków nie mogę funkcjonować. Niektóre lekarstwa mają swoje tańsze zamienniki, ale akurat te najważniejsze, na depresję i na nerwicę są drogie – żali się pani Dorota.
Depresja
Depresję i nerwicę mają oboje, to wynik wieloletniego stresu, jaki zafundowało im życie. – Zaczęło się od choroby młodszego syna. Przez 12 lat walczyliśmy o jego życie z nerczycą. Ciągłe wędrówki po różnych szpitalach, oczekiwania na poprawę, na kolejne wyniki badań, efekty nowych kuracji. Szczęśliwie dziecko udało się wyleczyć. Teraz syn jest już pełnoletni, niedawno wyjechał za granicę, bo nie miał tu pracy, pomaga nam jak może, ale ma swoje potrzeby, dopiero się urządza – mówi pan Kazimierz. – Bardzo pomagał nam starszy syn, wszystko potrafił zrobić w domu i na podwórku, znał się na samochodach, komputerach, miał smykałkę do każdej roboty – obydwoje milkną, powstrzymują łzy. Nie pytam, tę historie znam, słyszałem już w redakcji. Starszy syn zginął w wypadku samochodowym 2 lata temu. Trudno im się z tą stratą pogodzić do dzisiaj.
Prośba o pomoc
Dopytuję, jaka pomoc jest im teraz najbardziej potrzebna? Każda. Wiadomo, każda złotówka to odrobina ulgi w stresie z niezapłaconych rachunków. Potrzeb jest bez liku: okna w starym, 100-letnim już domu wymagają naprawy, przydałyby się nowe okulary, bo w starych nie ma już co sklejać, ale najważniejsze to przetrwać zimę.
– Najważniejsze żeby był opał na zimę, bez opału będzie ciężko – zauważa mama pani Doroty. – Jest jeszcze kilka bzów do ścięcia na podwórku i sad orzechowy – Pani Dorota uspokaja staruszkę. To śmiech przez łzy, w zeszłym roku wzięli kredyt na kupno opału, teraz nie mogą sobie pozwolić na pożyczkę. Poza tym ich kaflowy piec rozsypał się ze starości i praktycznie nie można go używać. Potrzebny jest inny, może już nie kaflowy, bo gdzie znaleźć zduna i czym mu zapłacić.
Najważniejszy jest więc opał na zimę i jakiś piec, ale każda pomoc jest mile widziana i potrzebna.
Każdy z nas może pomóc panu Kazimierzowi i jego rodzinie. Dowolne datki można wpłacać na konto.
Numer konta bankowego Stowarzyszenia „Dobro Powraca”
60 2030 0045 1110 0000 0237 0190
Bank BGŻ S.A. Oddział operacyjny w Stalowej Woli
Koniecznie z dopiskiem: dla Pana Kazimierz
TEKST UKAZAŁ SIĘ W PAPIEROWYM WYDANIU SZTAFETY – NR 41/2016