Mieszkańcy jednego z bloków stalowowolskiego „zatorza” czują się sterroryzowani przez sąsiada z parteru. Nocami nie mogą spać, w dzień boją się wychodzić z mieszkań. Wrzaski, uderzanie przedmiotami w rury, tłuczenie w barierki, dewastacje, groźby, trzaskanie drzwiami, a nawet bieganie po podwórku z pracującą piłą łańcuchową – to wszystko przypomina napady szału, wielogodzinne ataki furii. – Tyle lat to trwa, słowa nie oddadzą tego, co przez ten czas przeżyliśmy. Tu nie chodzi tylko o nas, ale także o tego młodego człowieka, bo jak się okazało zagrażał także sobie – opowiadają dzień po zdarzeniu, które niemalże zakończyło się tragedią.
– Szkoda chłopaka, pamiętam go jako takie grzeczne dzieciątko – z rodzicami chodził do kościoła, ładny chłopczyk, kręcone blond włosy. W pewnym momencie, w bardzo krótkim czasie przybrał mocno na masie, z wątłego chłopca stał się osiłkiem o szerokim karku. Potem wyjechał na jakiś czas do pracy za granicę. Po powrocie był już innym człowiekiem, wtedy to się zaczęło, te awantury i dziwne zachowania – wspomina sąsiadka chłopaka, który dziś dobiega trzydziestki.
Jak zgodnie relacjonują mieszkańcy bloku, incydenty zakłócania spokoju nasiliły się we wrześniu 2017 roku. „Podczas awantur dochodzi do bardzo głośnych zachowań, które budzą i niepokoją wszystkich mieszkańców klatki. Między innymi są to: trzaskanie drzwiami, rzucanie ciężkimi przedmiotami, tłuczenie szkła, dewastowanie elementów wspólnego mienia (wyrwane klamki), bieganie i skakanie po klatce schodowej z równoczesnym uderzaniem o barierki, stukanie w rury centralnego ogrzewania i inne. Oprócz tego słyszalne są liczne wulgaryzmy, wyzwiska i groźby kierowane pod naszym adresem. Zachowania te przypominają napady szału i furii i z każdym incydentem są bardziej agresywne. Groźby kierowane pod naszym adresem dotyczą pozbawienia nas życia. Słowa nie oddają rzeczywistej dramaturgii wydarzeń. Awantury rozpoczynają się o różnych porach nocy, trwają kilka godzin i mają różny przebieg. Po ostatnim takim zdarzeniu w skrzynkach pocztowych znaleźliśmy woreczki foliowe z białym proszkiem niewiadomego składu i pochodzenia” – czytamy w piśmie, jaki mieszkańcy skierowali do zarządcy bloku w styczniu 2018 roku.
Chcieliśmy, żeby służby zwróciły na to uwagę
Mieszkańcy szukali wsparcia oczywiście nie tylko u zarządcy nieruchomości. W trakcie awantur wzywali często policję, licząc na doraźne uspokojenie uciążliwego sąsiada. – Z dziesięć razy dzwoniliśmy już na policję. Teraz widzę, że to było stanowczo za mało, ale za każdym razem jego rodzice mieli do nas pretensje, że po co było wzywać policję. Że to tylko takie ataki, że mu to przejdzie, że minie. Mijał czas, kilka lat przeleciało, a te ataki nie skończyły się – opowiadają.
Interwencje policji niewiele też pomagały, z czasem awanturujący się mężczyzna po prostu przestał otwierać policjantom drzwi do mieszkania. – Ktoś go nauczył, że jak przyjeżdża policja, to wystarczy się wyciszyć, nie otwierać i nic nie można mu zrobić – przypuszczają sterroryzowani mieszkańcy.
Dwa razy policja zabrała go na 24 godziny. Za groźby sprawa trafiła też kilka razy do sądu. Zgadzał się na dobrowolne poddanie się karze, rodzice płacili za niego grzywnę.
– To nie chodziło o to, żeby go ukarać, zrobić na złość, wsadzić do więzienia, bo to są tylko wykroczenia. Chcieliśmy zrobić coś, żeby służby zwróciły na to uwagę, nawet ze względu na jego schorowanych rodziców. Nie wiedzieliśmy co się dzieje w tym mieszkaniu, wrzaski były tak okropne, że wyobraźnia podpowiadała najgorsze scenariusze – opowiadają lokatorzy.
– Uważaliśmy, że ktoś powinien porozmawiać z tymi rodzicami. Jeżeli oni sami nie rozumieją, że coś złego dzieje się z ich synem, to trzeba im to uświadomić. Nas nie chcieli słuchać – tłumaczą sąsiedzi chłopaka, którzy zwrócili się do naszej redakcji w poczuciu bezsilności wobec ich sytuacji. Żalą się, że nikt z rodziny i znajomych nie chce ich odwiedzać z obawy przed agresywnym sąsiadem. Ktoś wspomina, że próbował sprzedać mieszkanie, by zamieszkać w innej części miasta, ale nie udało się, bo sława tych awantur jest już tak mocna, że kupiec się nie znalazł.
Sytuacja znana jest oczywiście stalowowolskiej policji chociażby z powodu licznych wezwań i interwencji. – Ten mężczyzna ma prowadzone w naszej komendzie kilka postępowań związanych z zakłócaniem spokoju i porządku publicznego, w tym jedno związane z faktem, że był pod wpływem alkoholu. Prowadzone jest także wobec niego postępowanie związane z artykułem 66 Kodeksu wykroczeń, tj. bezpodstawna interwencja. Wezwał policję bez uzasadnienia, wprowadzając nas w błąd. Wiem też, że dzielnicowy rozmawiał z tym człowiekiem, ale trudno jest w tego typu przypadkach oczekiwać na bardzo szybką poprawę, kiedy mamy do czynienia z człowiekiem, który ma tendencje do wywoływani awantur i zakłócania porządku. – informuje „Sztafetę” Andrzej Walczyna, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Stalowej Woli…
To jedynie część artykułu. Całość przeczytasz w aktualnym papierowym wydaniu SZTAFETY. Zachęcamy do odwiedzenia punktów sprzedaży lub do zakupu e-wydania.
One Comment
Nnn
Osoba, która podała tak fałszywe informację, powinna być poddana jakiemuś specjalnemu leczeniu. Osoba ta od lat nęka tą rodzinę wymyślając różnego rodzaju sytuację, a że ma spore znajomości każdy wieży w jej bajki. Chłopak szarpnął się przez nią na swoje życie bo ciągle wymyślała jak mu życie uprzykrzyć i z byle pierdołami dzwoniła na policję. Redaktor, który napisał ten artykuł powinniśmy najpierw zaczerpnąć informacji wśród otoczenia sąsiadów a nie bajki wypisywać. Każde zdanie w tym artykule to kłamstwo. Dziwię się że tak szanowana gazeta taki stek bzdur i kłamstwa napisała. Ciekawi mnie tylko ile ta osoba zapłaciła wam żeby siebie wybielić i i ile ucisku miał też w tym pan radny.