Jakie emocje towarzyszyły Ci podczas piątkowego koncertu w Stalowej Woli?
Koncerty w Stalowej Woli są dla mnie jednymi z najbardziej satysfakcjonujących, ale i najbardziej emocjonujących. To moje rodzinne miasto, miejsce, od którego wszystko się zaczęło. Publiczność przyjęła nas bardzo ciepło. Czasem aż trudno mi uwierzyć, że jestem w tym miejscu. To efekt wielu lat pracy, które dają mi teraz ogromną satysfakcję.
Jak wyglądały Twoje muzyczne początki w Stalowej Woli?
Uczyłam się w szkole muzycznej w Stalowej Woli w klasie pani Magdaleny Płóciennik. Byłam dzieckiem, które naprawdę lubiło grać i ćwiczyć. Od poniedziałku do piątku łączyłam szkołę ogólną z muzyczną, a w soboty rodzice wozili mnie na lekcje do Rzeszowa. Wakacje spędzałam na kursach mistrzowskich.

Czy wiolonczela była od początku Twoim marzeniem?
Nie, to był przypadek. Na egzaminach zaproponowano mi wiolonczelę, bo na fortepian i skrzypce było wielu chętnych, a na wiolonczelę nieco mniej. I tak się zaczęło. Dziś gram na wyjątkowej wiolonczeli, która należała do pana Grzegorza Rubachy, nauczyciela ze stalowowolskiej szkoły muzycznej. Ma ponad 150 lat i przepiękne brzmienie.
A wokal? Kiedy stał się dla Ciebie ważny?
Śpiew był zawsze ze mną. Bardzo chciałam śpiewać, ale w szkole muzycznej w Stalowej Woli nie było klasy wokalu. Śpiewałam więc dla siebie. Później trafiłam do sekcji piosenki w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych im. Fryderyka Chopina w Warszawie, znanym potocznie jako „Bednarska”. To jedna z najlepszych szkół muzycznych w Polsce, słynąca m.in. z doskonałego kształcenia wokalistów i instrumentalistów.

Jak wspominasz czas szkoły średniej i studiów?
To był intensywny i wymagający okres. Mieszkałam w bursie, łączyłam liceum z muzyczną szkołą średnią i lekcjami u znakomitych profesorów. Dostałam się na studia zarówno do Bydgoszczy, jak i do Warszawy. Wybrałam Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina w Warszawie, gdzie studiowałam początkowo u profesora Andrzeja Bauera, a następnie w klasie profesora Andrzeja Wróbla.
Czy były momenty zwątpienia?
Tak, oczywiście. I nadal się zdarzają. To naturalne. Każdy taki moment buduje mnie na nowo.
Dlaczego odstawiłaś wiolonczelę na dziesięć lat?
Myślę, że się wypaliłam. To było wypalenie zawodowe. Wiolonczela stała w domu, czasem ją otwierałam, żeby zagrać Bacha, ale myślałam, że to już zamknięty rozdział. I ja, i wszyscy moi znajomi byli przekonani, że już nigdy nie wrócę do grania zawodowego.
Co sprawiło, że wróciłaś?
Grzech Piotrowski. Dowiedział się, że mam wiolonczelę, że grałam, że skończyłam studia – i nie odpuścił. Namówił mnie do powrotu. Jest producentem i menedżerem naszego zespołu i moim przewodnikiem. Drugim takim przewodnikiem był dla mnie Dominik Połoński. Nauczył mnie najwięcej o tym, jak muzykę filtrować przez siebie, jak najpierw ją w sobie usłyszeć, a dopiero później przełożyć na instrument. To była lekcja na całe życie.

Jak zaczęła się wasza współpraca z Grzechem?
Pięć lat temu zgłosiłam się do jego Big Bandu. Dziś Big Band już nie istnieje, ale wspólnie tworzymy Tamara Behler Band.
Grzech mówi o tobie, że jesteś „rakietą” i że wszystko przed tobą.
To dla mnie ogromny komplement, ale naprawdę czuję, ile jeszcze przede mną pracy i jak wiele muszę się nauczyć. Podchodzę do tego z pokorą i wdzięcznością.
Co jest dla Ciebie najważniejsze na scenie?
Naturalność i autentyczność. To dla mnie ogromnie ważna „waluta”. Nie chcę zakładać żadnej maski. Każdy próbuje kogoś naśladować, a ja chcę być sobą. I to chcę dawać publiczności.
Jak wygląda Twój dzień pracy?
Codziennie muszę ćwiczyć wokal, muszę ćwiczyć wiolonczelę, a także łączyć jedno z drugim. Chcę dojść do perfekcji i móc równocześnie grać i śpiewać solówki, co jest niezwykle trudne, zwłaszcza w przypadku instrumentów bez progów i klawiszy, takich jak wiolonczela. Oprócz tego dbam o ciało i duszę – fitness i medytacja towarzyszą mi każdego dnia.
Na jakim etapie jest twoja płyta?
Płyta jest już nagrana, zmiksowana i teraz wprowadzamy ostatnie poprawki. Już niebawem się pojawi i na pewno będę o tym informować na moich mediach społecznościowych, szczególnie na Instagramie: @tamara.behler. To będzie opowieść o mojej drodze, o emocjach, o tym, jak na nowo odnalazłam siebie w muzyce.

A jak lubisz odpoczywać? Jakiej muzyki słuchasz dla przyjemności?
Na co dzień w pracy jestem wśród ludzi – próby, koncerty, podróże, a do tego mieszkam w centrum Warszawy, gdzie jest tłoczno i głośno. Dlatego najbardziej lubię odpoczywać w ciszy, w samotności – choć niekoniecznie zupełnie sama. Najchętniej blisko natury, przy wodzie. Uwielbiam patrzeć, jak woda płynie, słuchać, jak szumi. To mnie uspokaja i pozwala naprawdę się zresetować. Jeśli chodzi o muzykę, to wtedy wybieram ciszę albo coś bardzo subtelnego, co nie narzuca się swoją obecnością.
Co powiedziałabyś młodym ludziom, którzy myślą o porzuceniu instrumentu?
Słuchaj siebie. Słuchaj swojej intuicji. Jeśli masz dość – daj sobie prawo do odpoczynku.
Czy Stalowa Wola to wciąż twoje miejsce?
Tak. Zawsze wracam tu z sentymentem, odwiedzam stare miejsca, patrzę, jak miasto się zmienia. To mój dom.
Tamara Behler to artystka, dla której najważniejsze są autentyczność, uważność i odwaga, by w każdej chwili słuchać samej siebie – zarówno na scenie, jak i poza nią.
Komentarze