0.0 / 5
Stalowa Wola 11 czerwca 2025

Nie zamierzałem zostać kucharzem

Rozmowa z JAKUBEM KURONIEM, zawodowym kucharzem, szefem kuchni, od wielu lat prowadzącym szkolenia, warsztaty i pokazy kulinarne, autorem popularnego bloga z tysiącami przepisów, autorem i współautorem wielu książek kulinarnych.

REKLAMA

– Na rozgrzewkę pytanie... sportowe. Legia czy Polonia?
– Górnik. Tata zaszczepił we mnie miłość do klubu z Zabrza, i tak już mi pozostało. A w Warszawie, oczywiście, że Polonia.

– No to teraz wjeżdżamy na kulinarne tory. Dlaczego polska kuchnia jest niedoceniana? Moim zdaniem wciąż pozostaje w cieniu innych europejskich tradycji kulinarnych.
– Według mnie coraz częściej mówi się o polskiej kuchni poza granicami. Pojawia się w najbardziej prestiżowych rankingach - choć mówię od razu, że nie jestem ich fanem - i konsekwentnie buduje swoją pozycję. Weźmy na przykład taki żurek. To jedna z najbardziej unikatowych zup świata. Zawsze jest wysoko oceniany. Tak samo nasze ciasta: mazurki, babki, serniki, karpatka – każde jest inne, każde jest wyjątkowe, zakorzenione w tradycji i przekazywane z pokolenia na pokolenie.

– Skoro jest już tak dobrze, to dlaczego jeżdżąc po Europie nie widać miejsc, gdzie można zasmakować polskich dań.
– Nie sądzę, żeby kiedykolwiek polska kuchnia była w stanie przebić się na arenie międzynarodowej. Ten rynek jest już ukształtowany od wielu lat. Ale pojedyncze dania mogą i robią furorę. Wyjątkowe są polskie zupy. Nie tylko żurek czy kwaśnicę, ale wiele innych. Mamy coraz lepsze sery, wspaniałe wędliny, pieczywo, kiszonki czy miody, które naprawdę zachwycają swoją autentycznością i smakiem. To sę nasze narodowe bestselery, które obronią się wszędzie. Generalnie, ogromny potencjał, żeby podbijać zagraniczne rynki, mają produkty regionalne. W tym alkohole. Polskie wódki rzemieślnicze, nalewki czy piwa to światowy poziom.

– I dlatego najbardziej ulubionymi przez Polaków daniami są… pizza, kebab, sushi i cheesburger?
– Odpowiedź jest prosta. Zrobić pizzę, sushi czy hamburgera, nauczysz się szybko, bo to danie łatwe do przyrządzenia i – co ma ogromne znaczenie w gastronomii – także tanie w produkcji. W polskiej kuchni w wielu daniach, takich jak bigos, pierogi, gołąbki czy rosół, potrzeba nie tylko czasu, ale i dobrej jakości składników. Długie gotowanie, fermentacja, pieczenie, to wszystko wymaga cierpliwości i doświadczenia. Dlatego też polska kuchnia świetnie sprawdza się w domu, na rodzinnych spotkaniach czy w restauracjach serwujących dania premium, ale w gastronomii masowej, gdzie liczy się szybkość, koszt i łatwość przygotowania, może być po prostu nieopłacalna.

– Kiedy miałeś swoją restaurację, to co najlepiej „schodziło”?
– Dania polskie. Prowadziliśmy bistro z kuchnią z różnych stron świata, ale były one traktowane raczej jako ciekawostka, dodatek. Na przykład w każdę niedzielę był rosół, i to był nasz hit. Tak samo jak mielony z buraczkami. Mieliśmy swoją recepturę, ludziom to smakowało, więc gromadnie walili do nas na obiad. Jeżeli robisz jedzenie smacznie i uczciwie, wtedy ludzie będą do ciebie wracać, bo wiedzą, że nie spotka ich zawód.

– Czy kuchnia polska jest twoją ulubioną? Tylko szczerze proszę...
– Tak, ale bardzo też lubię tajską kuchnię. Ostre smaki. Kremowe mleczko kokosowe, intensywny aromat sosu rybnego i słodycz brązowego cukru – to wszystko razem tworzy niesamowicie smakowy rollercoaster. Abstrahując od kuchni europejskiej, po prostu lubię kulinarnie sięgać dalej.

– Kilka dni temu oglądałam na y-tube film nakręcony przez mieszkającego w Chinach Polaka, który rozkoszował się grillowanymi baranimi jądrami. Mnie z deka ciary po plecach przeszły, ale i jego chińska małżonka powiedziała, że w życiu nie wzięłaby tego do ust. A Ty?
– A czemu nie? Próbowałem w życiu różnych rzeczy i pewnie byś się zdziwił, co to było, ale nie jestem fanem dań, których sam nie przyrządzam. Co do których nie mam przekonania. Nie umiem robić nic na siłę. Nie jestem jak politycy, którzy potrafią mówić o czymś, w co sami nie wierzą. Jeżeli nie czuję dania, to go nie robię i nie sprzedaje. I tyle.

– A po trasie, kiedy wpadasz na obiad na jakiś zajazd, czy tak jak teraz, jesteś w Stalowej Woli, to co zamawiasz najchętniej?
– Lubię szukać w karcie dań rzeczy nieoczywistych. Jak widzę na przykład czerninę, flaki czy żołądki zrobione na inny niż znam sposób, zaczyna się robić ciekawie (śmiech). Cenię kuchnię regionalną, opartą na lokalnych produktach i tradycjach, bo one mają swoją tożsamość. Dziś, będąc w Stalowej Woli, zapytałem, gdzie można zjeść dobre proziaki i niestety nie było to takie proste. Podobnie jak kiedyś na Podlasiu – jechałem po kartacze, a przez cały dzień nie udało mi się ich nigdzie kupić. Uwielbiam odkrywać miejsca, które mają w sobie coś charakterystycznego, na przykład własny staw, hodowlę, ogród, wędzarnię czy piec chlebowy.

– Będąc na przykład na Podhalu, jaką masz pewność, że zamówiona baranina pochodzi z owiec górskich, wypasanych na halach, a nie karmionych wyłącznie paszami?
– Mnie trudno jest nabrać. Poza tym dzisiaj w Internecie wszystkiego się dowiesz. Jeśli ktoś ludzi oszukuje, bo dla niego najważniejszy jest zarobek, to daleko nie zajedzie. Weryfikacja będzie okrutna. Druga sprawa to umiejętność przyrządzania takich dań. Jeśli ktoś tego nie potrafi, nie zna się na tym i nie ma odpowiedniej kadry, to strzela sobie w stopę.

– I wtedy szuka pomocy u Magdy Gessler?
– Czasami zdarza się, że ją otrzymuje.

– Czy oglądasz „Kuchenne Rewolucje” albo inne programy kulinarne? Ja mam wrażenie, że są one już wszędzie, chyba tylko na kanałach sportowych jeszcze nic nie gotują. Albo już zaczęli, tylko ja przegapiłem.
– Nie jestem fanem tych produkcji. W tych programach coraz mniej chodzi o samo gotowanie. Bardziej liczy się promowanie produktów i sprzętu oraz kreacja, opowiadanie historii, emocje, ten cały storytelling. Chcą wzruszyć widza, wciągnąć go w jakąś opowieść. Tylko że mnie to nie interesuje. Mogę współczuć tym ludziom, ale mnie interesuje gotowanie. Im więcej gotowania w programie o gotowaniu, tym lepiej.

– Ani jednego telewizyjnego kuchennego celebryty nie pochwalisz?
– Cenię za sposób w jaki to robi, Roberta Makłowicza. Ma swój styl, własną historię, ale u niego jedzenie i kuchnia zawsze są na pierwszym planie. Wszystko ładnie się u niego spina. Pewnie dlatego, że potrafi zgrabnie połączyć swoją opowieść z tym, co jest w garnku lub na patelni.

– A ja się spotkałem z opiniami, że pan Makłowicz, owszem, ma gadane, ale z gotowaniem jest dużo gorzej...
– Widać, że technicznie nie jest zbyt perfekcyjny. Czasem coś zrobi nie po kolei, cebula zamiast pierwsza, wyląduje na patelni jako trzecia, zdarzają się inne drobne potknięcia, ale to buduje jego autentyczność. On się tym nie przejmuje, robi swoje z uśmiechem i to sprawia, że jego przekaz jest lekkostrawny. Mnie to odpowiada. Natomiast chcę powiedzieć, że w Internecie jest wielu ciekawych blogerów, którzy naprawdę fajnie gotują i od których można się nauczyć czegoś nowego.

– Nie masz wrażenia, że ostatnio modne zrobiło się otwieranie knajp przez ludzi, którzy liczą na sukces, a jedyne co potrafią to włączyć palnik w kuchence gazowej?
– To prawda. Coraz więcej restauracji otwieranych jest przez zajawkowiczów - tak nazywam ludzi, którzy kompletnie nie mają nic wspólnego z techniką gotowania, ze smakiem, z organizacją pracy w kuchni, etc. Oczywiście, nielicznym udaje się osiągnąć sukces. W Gliwicach trafiłem na parę, która robi genialne tacosy. Zaczynali totalnie od zera, bez żadnego doświadczenia w kuchni. Ale wkręcili się w temat, nauczyli się techniki, mają świetne wyczucie smaku i serducho do tego, co robią. I teraz z tego żyją.

– Twój tata, Maciej Kuroń, nie od razu był znanym kucharzem. Dość późno wkroczył na kulinarną drogę, a ty kiedy odkryłeś w sobie kuchenne powołanie?
– Tak, mój tata w kuchenny świat wszedł dopiero po ukończeniu Culinary Institute of America. Miał wtedy dwadzieścia kilka lat. Ja, mimo że od dziecka mnóstwo czasu spędzałem w kuchni - z bratem będąc dziećmi, pomagaliśmy ojcu w przygotowywaniu dań nieraz dla 200-300 osób - to wcale nie zamierzałem zostać kucharzem.

– Serio?
– Tak. Gotować umiałem, ale z gotowaniem nie wiązałem przyszłości. Po maturze poszedłem na socjologię. Im jednak dłużej studiowałem, tym coraz częściej zadawałem sobie pytanie: co ja tutaj robię? Dlaczego nie zajmuję się tym, na czym się znam, co umiem, co zawsze sprawiało mi radość? Brakowało mi też kontaktu z ludźmi. Po I roku rzuciłem studia.

– Czy pamiętasz, kiedy po raz pierwszy tata pochwalił cię? Powiedział: synek, super jedzonko przygotowałeś. Chodzi mi o taki moment, że poczułeś, że naprawdę docenił to co ugotowałeś?
– Nie pamiętam jednej konkretnej pochwały, ale pamiętam coś innego, taki pierwszy moment, kiedy poczułem, że dałem radę. Rodzice wyjechali z domu na parę dni. Zostaliśmy z bratem. Przez te kilka dni niezły sie w domu burdel zrobił i wtedy postanowiliśmy zaskoczyć rodziców. Zrobić im niespodziankę. Nie tylko ogarniemy ten bajzel, posprzątamy na błysk, ale też ugotujemy obiad. Nic wielkiego, jakiś prosty, domowy zestaw. I kiedy wrócili, byli zadowoleni. Popatrzyłem na tatę, ale on nic nie mówił i nie musiał. Czułem, że docenił to, co zrobiłem. Nie pamiętam, ile wtedy miałem lat, 13 może 14.

– Pytanie z kategorii: ryby. Bardzo je lubię, szczególnie morskie, ale przy tych cenach, to dla mnie luksus. Zostaje więc... karp.
– I bardzo dobrze. Ludzie mają do karpia uprzedzenia, bo kojarzy się z ościami i świętami Bożego Narodzenia, ale jak się go dobrze przyrządzi to każdego potrafi zaskoczyć. Tylko, jak mówię, trzeba go umieć odpowiednio potraktować w kuchni.

– Taaaaa... Muł i ości...
– Co ty gadasz? Karp to naprawdę świetna ryba. Najpierw porządnie się go nacina, od kręgosłupa wzdłuż, wydłubuje te większe ości, a te małe się wysmażą albo znikną podczas gotowania. Na Roztoczu mam rodzinę, tam wiedzą, jak dobrze zrobić karpia. W Woli Różanieckiej. Trzy stawy, natura, cisza, raj. Zamów sobie panierowanego w bułce, albo faworki z makiem i wtedy pogadamy. To co Agnieszka robi z karpiem, to mistrzostwo świata! Zawsze jest rewelacyjny! Pojedź tam kiedyś, zamów, spróbuj. A jak ci nie będzie smakować, to dzwoń do mnie i zwyzywaj (śmiech).

– Gdybyś został zamknięty w kuchni na miesiąc i mógłbyś ze sobą zabrać tylko 10 składników do gotowania, to jakie wybrałbyś?
– Mąka, jajka, sos sojowy, dobra wołowina, olej tłoczony na zimno, masło, świeża kolendra, pomidory i ser cheddar - mamy już w Polsce dobre odmiany tego sera.

– To dziewięć, a gdzie kartofle?
– Ziemniaki, nie kartofle. Zapomniałem o nich i bardzo je przepraszam (śmiech).

– 14 czerwca będziesz gościem Letniego Spotkania w „Zieleniaku” w Stalowej Woli - Targach Smaków i Rękodzieła i będziesz odpowiadal za dania z rusztu.
– Tak, już jestem myślami w Stalówce. To będzie kulinarne święto w centrum miasta, na które serdecznie zapraszam. Zabierzcie rodzinę i znajomych. Nikt głodny do domu nie wróci (śmiech).

Oceń artykuł: 
Aktualna ocena:  0.0

Udostępnij artykuł:

Oceń artykuł: 
Aktualna ocena:  0.0

Komentarze

Brak komentarzy

Dodaj komentarz

Wpisz nazwę użytkownika
Wpisz treść wiadomości
REKLAMA
logo logo

Sztafeta w nowej odsłonie – szybkie newsy, lokalne historie i wszystko, czym żyje Stalowa. Zawsze na bieżąco, zawsze po sąsiedzku.

Mieięcznik Sztafeta

Dołącz do stałych czytelników

Kliknij i dowiedz się jak możesz zamówić stałą prenumeratę naszej gazety!

Zamów prenumeratę

Wydawnictwo Sztafeta Sp. z o.o.

Al. Jana Pawła II 25A/1010
37-450 Stalowa Wola

15 810 94 00 (Redakcja)

redakcja@sztafeta.pl

Twój koszyk

{{ formatPrice(item.price) }} zł
Suma: {{cart.total}} {{cart.currency=='PLN'?'zł':''}}
Realizuj zamówienie
Nie masz żadnych produktów w koszyku. Przejdź do sklepu