Podobała mi się niedziela w Miejskim Domu Kultury. Tym, którzy nie byli napomknę, że odbywała się tam pozamszalna część obchodów 80. rocznicy Centralnego Okręgu Przemysłowego. Komuś przyszedł do głowy genialny pomysł przypomnienia decydujących nie tylko dla Stalowej Woli dni na podstawie archiwalnego numeru Ilustrowanego Kuriera Codziennego. IKac to była potęga, do której dzisiejszej GW nawet daleko. To były jednak czasy, gdy gazeta informowała, a nie politykowała. Wspólnie sobie poczytaliśmy, trochę rozrzewniliśmy się i wróciliśmy do domów.
Natchniony wspomnieniem narodowego zrywu z końca lat 30., w domowym zaciszu włączyłem telewizor. Rocznicowy czar prysł. Z Kolumbii wrócił Wałęsa. I zaczęło się. On nic nie podpisywał, on gdyby chciał, to Breżniewa by załatwił, a jak dalej będziemy grzebać w jego papierach, to jeszcze będziemy go przepraszać. Nic nowego. Tak jest co rok, albo co kilka od kilkunastu przynajmniej lat. Kręcimy się wokół Bolka, a świat nam ucieka. Po co? W to, że Wałęsa jest nieskalany wierzy tylko on. Kiedyś mi imponował. Dzisiaj mi go nawet szkoda w jego dziele konsternowania. Jeszcze bardziej szkoda mi straconych lat.
Grafologiem nie jestem, ale za świadka historii mogę się uważać. Pamiętam głupowaty list z 1982 r. przewodniczącego Wałęsy do Jaruzelskiego. Nadawca podpisał się “kapral Wałęsa” i omalże nie podzielił “Solidarności”, która wtedy wykrwawiała się w podziemiu. Przed oczyma stają mi późniejsze obrazki z Magdalenki AD 1989, kiedy to komuniści sprzedawali władzę. No właśnie, komu sprzedawali? Teraz wychodzi, że innym komunistom. Wałęsa jak na końskim targu transakcję przypieczętował kielichem wypitym z Kiszczakiem. I pamiętam jeszcze sprawę kpt. Hodysza. Był z wykształcenia matematykiem, po studich trafił do kontrwywiadu, a stamtąd do gdańskiej SB. W esbecji był wtyką najpierw antysocjalistycznej opozycji, a po 13 grudnia 1981 solidarnościowego podziemia. Wpadł i kilka lat za to odsiedział. Został chodzącą legendą, a po 1990 r. został szefem UOP. Z Urzędu wyleciał po interwencji prezydenta Wałęsy. “Zdrada jest czasami dobra i trzeba nawet order dać, ale jak ktoś raz zdradził, to zawsze będzie zdradzał” – wyjaśniał swój krok Wałesa, o którego esbeckim pseudonimie jeszcze wtedy niewielu wiedziało. Hodysz był tym jednym z niewielu.
Wspominam bagno sięgające dnem do PRL, bo chcę wrócić do niedzielnej 80. rocznicy. Przez wszystkie przypadki podczas uroczystości była odmieniana stalowa wola. Ktoś z dopuszczonych do mikrofonu zauważył nawet, że zabrakło jej przy okrągłym stole i dlatego mamy, co mamy. Pozwolę sobie mieć inne zdanie. Siedzący przy meblu bez kantów jak najbardziej mieli stalową wolę. Nachapania się. I dlatego zmarnowanych zostało wiele z dwudziestu i kilku późniejszych lat, podczas gdy Stalowa Wola została zbudowana w nieco ponad dwadzieścia miesięcy. Wspominając dzieło Kwiatkowskiego, warto i z tego zdać sobie sprawę.
Eugeniusz Przechera