– Wiosna 2002 r. Do Huty Stalowa Wola przyjeżdża ówczesny wiceminister gospodarki Andrzej Szarawarski i ogłasza: zapomnijcie o produkcji wojskowej, skupcie się na maszynach budowlanych. Jak to wtedy odebrano w HSW? Mieliście jakąkolwiek nadzieję na uratowanie zbrojeniowej części spółki?
– Dobrze, że przypomina pan tę sytuację. Taka zapowiedź wiceministra wprost przewidywała, że HSW okrojona zostanie do segmentu maszyn budowlanych, co przy kulejącej także części metalurgicznej, zwiastowało możliwość upadku całej spółki. Naprawdę, takie dramatyczne były wtedy realia. Spotkanie z Andrzejem Szarawarskim było na dużej stołówce przy bramie Huty, byli tam przedstawiciele załogi, kadry i szefostwa HSW, ja byłem jako wysłannik Z-5, czyli dawnego wojskowego wydziału HSW. Wiceminister powiedział wprost: „Zapomnijcie o produkcji wojskowej w Stalowej Woli. Waszą wizją i misją są maszyny budowlane”.
– I jak te wieści przyjęto na Z-5?
– Wróciłem na zakład, zebrałem kolegów od produkcji dla wojska, było nas jakieś 10 osób. Powtórzyłem słowa wiceministra i mówię, że mamy dwa wyjścia: albo się poddajemy i nomen omen składamy broń, albo walczymy, by produkcję zbrojeniową i nowe projekty w jakiś sposób w HSW podtrzymać. Wiedzieliśmy, że mamy atuty: mamy wiedzę, mamy doświadczenie i spróbujemy ratować Z-5.
Nie ukrywam, że mieliśmy też trochę szczęścia, opatrzność czuwała nad nami. Bo mogliśmy rozwijać się przy minimalnych nakładach finansowych, a z drugiej strony ówczesna ekipa rządząca HSW… nie wiedziała za dokładnie, co my tam na Z-5 robimy.
– W 2004 r. zmienił się prezes HSW. Czy to Wam pomogło?
– Faktycznie, w 2004 r. zmienił się prezes HSW, pojawił się człowiek zupełnie z zewnątrz, jak to się mówiło – spadochroniarz z Warszawy, Mirosław Bryska, i on nam autentycznie pomógł z utrzymaniem produkcji zbrojeniowej. W tamtym czasie, w połowie lat 2000 nastąpiła też prywatyzacja Kuźni Matrycowej i Zakładu Metalurgicznego, i pojawiły się nowe pieniądze. Myśmy mieli wtedy w opracowaniu wieżę do moździerza samobieżnego 120-mm. I prezes Bryska przeznaczył środki na opłacenie tego projektu. A trzeba było sporo zapłacić za wdrożenie tego projektu, godziny nadliczbowe itd. I ten projekt moździerza Rak okazał się spektakularnym sukcesem.
Proszę też pamiętać, jaki to był czas w polskiej gospodarce: setki firm ogłaszały upadłość. Zarówno HSW, jak i Z-5 zatrudniające tysiące pracowników, mierzyły czas od wypłaty do wypłaty, bo trzeba było dać szansę na przetrwanie pracownikom i ich rodzinom, nie regulując równocześnie zobowiązań podatkowych i ZUS-owskich.
To, że HSW, jako spółka skarbu państwa, wtedy nie upadła, jest zasługą wielu osób, które przyczyniły się do jej przetrwania. Zakład Z-5 uratowała decyzja uruchomienia produkcji małych spycharek gąsienicowych TD7, TD8 i TD9 eksportowanych na rynek amerykański. W sumie w latach 1995-2005 w Z-5 wyprodukowano ich ponad 2000.
Całą rozmowę przeczytasz w najnowszym wydaniu Sztafety