W sobotę Klub Sportowy Podwolina świętował 70 lat istnienia. Z tej okazji 7 września na stadionie w Podwolinie odbył się wielki piknik. Swój potencjał zaprezentowali młodzi piłkarze. Na murawie nie zabrakło oldboyów. Był to też czas sentymentalnych spotkań i wspomnień.
Klub powstał w 1954 roku. Założyli go nieżyjący już Bronisław Dubiel i Stanisław Środoń. Przetrwał zaledwie rok.
– Klub reaktywowali: nauczycielka z Podwoliny pani Maziarczyk, Józef Kulczyk i Maria Dubiel. Wtedy grali wszyscy chłopcy z Podwoliny. To była klasa W, bo taka kiedyś istniała. Trzeba było pograć trochę w klasie W żeby awansować do klasy C – wspomina Andrzej Bąk, były prezes, zawodnik i trener klubu urodzony w 1957 roku.
Andrzej Bąk mając niespełna trzynaście lat grał już w klasie C. Pierwszy mecz zagrał z Orłem Rudnik II. Miał starszego o kilka lat brata. To właśnie z nim i z jego kolegami występował na boisku.
– Trochę mnie lżej traktowali czyli nie kopali bo byłem od nich mniejszy – dodaje z uśmiechem Andrzej Bąk, który w wieku czternastu lat był już podstawowym zawodnikiem klubu.
Kapitanem drużyny był wówczas jego stryjeczny brat Szczepan Bąk. Boisko wyglądało jak zagony w polu. W takich warunkach trzeba było jednak grać mecze, w tym ten o awans do B klasy. Udało się w 1972 roku.
W wieku szesnastu lat Andrzej Bąk rozpoczął piłkarską karierę w Stalowej Woli. Grał w młodszych, a potem w juniorach starszych. To był czas bardzo wyczerpujący. Wówczas uczeń szkoły „pod basenem” pociągiem z Podwoliny na lekcje wyruszał o godz. 5.40. O godz. 15 wracał do domu, by za chwilę znów wsiąść w pociąg i jechać na trening. Jak mówi, na obiad nie było czasu. No, może na kanapkę. Na szczęście trenerzy pozwalali mu przyjeżdżać tylko dwa lub trzy razy w tygodniu, chociaż treningi były częściej. – W Stali trenował mnie pan Karol Siekierski, Józef Leś i pan Maciej Hejn – wspomina.
Andrzej Bąk grał w drugiej drużynie Stali w okręgówce kiedy dopadła go kontuzja. Wrócił do macierzystego klubu, który wówczas występował w A klasie. Został grającym trenerem, który po meczu w Osieku wprowadził ekipę z Podwoliny po raz pierwszy do okręgówki.
– Miałem wspaniałych zawodników wtedy. Jeden z nich to nieżyjący już Andrzej Kowal – wspomina ze smutkiem Andrzej Bąk.
W roku 1990 zakończył karierę, ale z klubem się nie rozstał. Został działaczem.
– Obecne boisko jest trzecim na Podwolinie. Zaczęliśmy od dwóch autobusów, w których się przebierali zawodnicy. Jeden był dla gospodarzy, a drugi dla gości jeśli chcieli. Jeśli nie przebierali się w swoim. Dzięki działaczom i prywatnemu sponsorowi własnym sumptem wybudowaliśmy budynek. Później gmina zafundowała piękny obiekt. Jego przekazanie odbyło się w 2015 roku. Dawniej wszyscy ganiali za piłką. Nawet ci co nic nie umieli to się szybko uczyli. Dzisiaj młodzież, niestety, nie garnie się do sportu. W gminie Nisko był LZS Podwolina, LZS Zarzecze, LZS Barce, LZS Moskale, LZS Racławice, LZS Nowa Wieś, LZS Wolina. Dziś zostały dwa kluby w Zarzeczu i Podwolinie. Gdzieniegdzie boiska zostały, a gdzie indziej zaorali. Wtedy żeby grać zawodnicy musieli się składać na stroje i na sędziego. Albo jak działacze byli dobrzy, to organizowali festyny i z tego były pieniądze. Nam się to udało. Nasz klub finansowo stał bardzo dobrze. Ludzie się lubili. Mieliśmy wspaniały jeden rok. Weszliśmy do finału Pucharu Polski na szczeblu podokręgu. Pokonaliśmy Orła Rudnik 2:1, Sokół Nisko 3:0. Sam strzeliłem dwie bramki. W półfinale wygraliśmy ze Stalą II Stalowa Wola 1:0. Śp. Lucjan Trela przyjechał poobserwować rezerwy jak grają z nami. W ogóle jak grałem w Stalowej Woli to pięściarze też kopali w piłkę. Lucek był przewspaniały. Bramy strzelał jak nie wiem co. Wspomnienia mam wspaniałe i z Podwoliny i ze Stalowej Woli – opowiada Bąk.
Krzysztof Mierzwa dołączył do drużyny w wieku dwunastu lat. Najpierw jako kilkulatek przychodził na mecze z rodziną. Podwolina grała w klasie B.
– Później był awans. Prawdopodobnie w 1979 lub 1980 roku do klasy wyższej A. Zacząłem grać w seniorach. Od klasy C przez rok awans do klasy A. To było coś na tamte czasy. Ludzie przyjeżdżali na mecze z miejscowości oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów. Boisko było mniejsze i były pagórki. Jak deszcz padał to woda stała w dolinkach. Z takich kolegów, którzy grali wówczas ze mną pamiętam jeszcze kilka nazwisk: Janusz Szewczyk, Wiesław Guzicki – bardzo dobry bramkarz. Była to dla społeczności fajna sprawa – wspomina Mierzwa.
Marcin Madej to już nowe pokolenie klubu z Podwoliny. Kiedyś zawodnik, prezes dziś graący trener. To jego historia: – Kiedyś to było takie można powiedzieć pastwisko. Wszystko co było przez ludzi tworzone to było w czynie społecznym. Miałem dwanaście lat. Wtedy było troszkę inaczej. Każdy chciał się wyrwać z domu, bo nie było komputerów, telefonów. Było nas na trzy drużyny. Miałem krótki epizod w czwartej lidze w niżańskim klubie, ale chyba tu się czuję najlepiej. Taka zabawna sytuacja, to uciekłem z poprawin po swoim ślubie, bo mecz był ważniejszy. To znaczy nie wiem czy zabawna dla żony i gości, ale ja się dobrze bawiłem, bo akurat wygraliśmy i bramkę strzeliłem z tego co pamiętam. Teraz trenuję i gram dalej.
Obecnie w klubie jest cztery grupy młodzieżowe i seniorzy. To prawie sto osób. Prezesem jest Bartłomiej Bąk. – Od dziecka tata przyprowadzał mnie na stadion. Zacząłem grać od trampkarza i trafiłem do drużyny seniorów – mówi prezes.
Z przyczyn zdrowotnych przestał grać, więc został prezesem, także z powodu tradycji rodzinnych. – Z ojca na syna przeszło prowadzenie klubu. To moja pasja. Moim największym marzeniem jest to żeby w drużynie grali sami wychowankowie z Podwoliny – mówi Bartłomiej Bąk.