Na Śnieżkę bez żadnego wysiłku? Można. Z powrotem tak samo łatwo i przyjemnie? Też można. Ale tylko od czeskiej strony. Od polskiej, ta majestatyczna Królowa Sudetów, w letnim sezonie wymaga od turystycznych leniuchów przede wszystkim… wytrwałości w staniu w długiej kolejce do kolejki, która wyniesie ich z Karpacza na Kopę. A z Kopy droga na Śnieżkę to już taka… górska autostrada.
Przy tatrzańskich skalistych 2-tysięcznikach, te 1603 metry n.p.m. (szczytem biegnie polsko-czeska granica) pewnie nie robi wrażenia. Kopulasta góra z kamienistymi rumowiskami i z charakterystycznymi trzema dyskami obserwatorium meteorologicznego. Po licznych medialnych doniesieniach, że w tym roku Karpacz przeżywa niespotykane dotąd oblężenie, a turyści wręcz zadeptują Śnieżkę, „Sztafeta”… także wybrała się na Dolny Śląsk, by do tego zadeptywania dorzucić swoją parę nóg.
Gondole płyną pod górę
„Atak szczytowy” przeprowadziliśmy z czeskiej miejscowości Pec, a dokładnie Pec pod Sněžkou – z Karpacza, przez liczne serpentyny i widowiskową przełęcz Okraj jeżdżą tu busy, czas dotarcia to ok. 1 godzina.
Na Śnieżkę kursuje z Peca kolejka gondolowa (zbudowana w 2014 r., w 14 minut pokonuje różnicę wzniesień wynoszącą 760 metrów, cena za wjazd dla osoby dorosłej i bez ulg to 380 koron, czyli około 65 zł). Do gondoli, latem zawsze są tu kolejki (po czesku fronty), ale – jak się mogliśmy naocznie przekonać – nie tak ogromne, jak „fronty” do kolejki z Karpacza na wspomnianą Kopę.
Na Śnieżkę docieramy kilka minut po godz. 11 i dołączamy do wielkiego zadeptywania szczytu przez setki turystów: widać wiele zorganizowanych grup wycieczkowych, rodzin z małymi dziećmi, pociechy w wózkach i nosidełkach, seniorów, niepełnosprawnych. Jak podaje w swojej ulotce Karkonoski Park Narodowy, w letnim sezonie na Śnieżce bywa do 5 tys. osób dziennie, ale zdarzają się dni, gdy jest ich nawet 10 tys.! (być może trafiliśmy na jeden z takich). Są także psy, bo można tu wprowadzać czworonogi.
– Czy przeżyje przyroda na Śnieżce? – dramatycznie pyta w tejże ulotce Park.
Królowa rekordowych wiatrów
Wokół atmosfera wielobarwnego pikniku na, nomen omen, całkiem wysokim poziomie. Tym bardziej, że widoczność tego dnia jest znakomita, a wiatr, to przekleństwo Śnieżki, praktycznie nie wieje. A trzeba wiedzieć, że wśród gór na świecie z działającą stacją meteo, jest to jedna z najbardziej wietrznych – wichury szaleją tu zwykle przez 7 miesięcy w roku.
W styczniu br. wiało na Śnieżce z prędkością 202 km/h, a rekord wynosi 234 km/h – najsilniejszy wiatr w historii Polski zmierzono tu 21 lutego 2004 r. (niektóre źródła podają, że 9 marca 1990 r. wiało tu z niewyobrażalną, morderczą wręcz prędkością 345 km/h!).
Bez widoku na toalety
Z polskiej strony świetnie widzimy m.in. Karpacz i Jelenią Górę (potwierdzony rekord widoczności ze Śnieżki to 200 km!). Widać też osoby wchodzące na szczyt tzw. zakosami (w lecie obowiązuje tu tylko ruch jednostronny, w górę). Na łańcuchach wyznaczających obszar poruszania się po kamienistej kopule Śnieżki, rzuca się w oczy zakaz używania dronów.
Niestety, restauracja działająca w dolnym dysku obserwatorium meteorologicznego, od 5 lat jest nieczynna, co oznacza, że po polskiej stronie na szczycie nie ma także ogólnodostępnej czynnej toalety.
Rynna śmierci i łamane zakazy
Schodzimy ze Śnieżki na polską stronę, do schroniska Dom Śląski, wygodną Drogą Jubileuszową – blisko 1,8-km szlakiem z kamiennej kostki, zbudowanym jeszcze przez Niemców w 1905 r.
Z Drogi, na północnym stoku Śnieżki dobrze widać sławetną tzw. rynnę śmierci, którą 30 stycznia br. ze szczytu zsunęło się do Kotła Łomniczki (czyli 900 metrów w pionie), dwóch polskich turystów. Obaj zginęli. Wtedy zbocze góry było tak zaśnieżone i zalodzone, że obaj przetoczyli się przez oporowy murek zbudowany wzdłuż Drogi Jubileuszowej. Gdy schodzimy, w kilku miejscach trwają akurat jego naprawy.
Na terenie całego Karkonoskiego Parku Narodowego obowiązuje oczywiście zakaz poruszania się poza szlakami, ale chętnych by go złamać, np. dla zrobienia sobie efektownego zdjęcia, nie brakuje. Jeszcze pod kopułą Śnieżki widzimy, jak do grupy takich osób podjeżdża terenowym samochodem pracownik Parku i nakazując powrót na szlak, mówi, że jak tak dalej będą się zachowywać, to w przyszłym sezonie w Karkonoszach zagrodzone zostaną kolejne pobocza szlaków.
Jak Turcy na Kamieniec Podolski
Pierwszy przystanek po zejściu to Dom Śląski – malowniczo położone schronisko-gigant (blisko 60 miejsc noclegowych i 250 konsumpcyjnych). Śnieżka z tej perspektywy prezentuje się nad wyraz okazale, jak na Królową Sudetów przystało.
A patrząc na te liczne sznury ludzi wijące się w drodze na szczyt, szczególnie zakosami, przypominają się sceny z… filmu „Pan Wołodyjowski” Jerzego Hoffmana, i tysiące Turków nacierających na twierdzę Kamieniec Podolski. Naprawdę, takie nasunęło się nam skojarzenie.
Kierunek schroniska dwa
Co dalej? Prosty powrót do Karpacza na kanapie kolejki „Zbyszek” z odległej od Domu Śląskiego o 20 minut marszu Kopy?
Dosłownie wprost przeciwnie – z Przełęczy pod Śnieżką ruszamy w kierunku dwóch schronisk: Strzechy Akademickiej i Samotni. Ta pierwsza to turystyczny „kombinat” przypominający Dom Śląski. Gwarny, w sezonie pełen odwiedzających. Można stąd zejść żółtym szlakiem do Karpacza. My ruszamy jednak w przeciwną stronę, niebieskim szlakiem, wyraźnie w dół, do innego, owianego legendą schroniska.
Czarna „chmura” nad Samotnią
I oto jest! Samotnia – urokliwe miejsce nad Małym Stawem, w sercu Karkonoszy. A przynajmniej takie było, bo gdy po 57 latach odprawiono zarządzającą nim rodzinę Siemaszków, a schronisko zaczęła prowadzić pewna spółka z Zakopanego, to – jak ubolewa w sieci wielu internautów – wprowadzono tu „kicz i góralszczyznę spod Giewontu” oraz „meble z IKEI” (choć są i głosy pochwalne). Samo położenie i otoczenie Samotni dalej jest oczywiście urokliwe, ale…
Gdy tak podziwialiśmy bajkowy Kocioł Małego Stawu, z komina schroniska buchnął nagle gęsty, gryzący zapachem czarny dym, zasnuwając niebo nad Samotnią. Wyglądało to zupełnie niebajkowo.
– Czy oni zwariowali? Palą olejem po frytkach z trzeciego smażenia? – ironizował jeden z biesiadników, siedzący w konsumpcyjnym ogródku schroniska.
Wspomnienie tragicznej lawiny
To wyraźne pogorszenie „atmosfery” przyspieszyło nasz powrót do Strzechy Akademickiej (krótkie, ale bardzo uciążliwe podejście po głazach i kamieniach), a stąd żółtym szlakiem ruszyliśmy do Kotła Białego Jaru, trawersując w dół jego trawiaste zbocze.
To także urokliwe miejsce, ale naznaczone najtragiczniejszą w skutkach w Polsce lawiną. Zeszła tu 20 marca 1968 r., grzebiąc 19 osób. Dziś o tym dramacie przypomina kolejna granitowa tablica, umieszczona w sierpniu 2018 r. (poprzednie upamiętnienie w 1974 r. zniszczyła, a jakże, lawina).
Ostatnie podejście i znowu kolejka
Z Kotła Białego Jaru (1225 metrów n.p.m.) zaczęła się już ciągła wspinaczka na Kopę (1377 metrów n.p.m.), do górnej stacji wspomnianej kolejki „Zbyszek”.
Pod koniec drogi masyw Śnieżki zaczął się wyłaniać po prawej stronie podejścia. Tak zamknęliśmy naszą 8-kilometrową pętlę. Pozostało tylko… cierpliwe oczekiwanie w kolejce do kolejki „Zbyszek”, która zwiozła nas do Karpacza Górnego. A „fronta” była naprawdę długa.
Nie siadać na obserwatorium!
Leniuchy absolutne mogą zdobyć Śnieżkę w… leżących 10 kilometrów od Karpacza Kowarach, w tamtejszym Parku Miniatur Zabytków Dolnego Śląska.
Wśród nich jest też bowiem makieta kopuły szczytowej Śnieżki z obowiązkowymi, rzecz jasna, dyskami obserwatorium. Można stanąć tuż obok nich i… patrzeć na Śnieżkę z góry. Stosowna tabliczka umieszczona przed dyskami poucza tylko: Proszę nie siadać!