Michał Potaczała niżański malarz-amator, z technicznym wykształceniem, ale artystycznym zamiłowaniem. Opowiedział „Sztafecie” o swojej malarskiej pasji, jak to się zaczęło, po kim odziedziczył talent, co go inspiruje.
Urodził się daleko od Podkarpacia, bo w Starogardzie Gdańskim. Z północy Polski do Niska trafił wiele lat temu, gdy jego ojciec, który był wojskowym, dostał przydział do tutejszej jednostki. Tu Michał ukończył szkołę podstawową, a następni uczęszczał do Zasadniczej Szkoły Elektrycznej w Nisku, którą ukończył w 1966 roku.
– Jako uczeń raz omal życia nie straciłem na szkolnych warsztatach, a było to tak. Trwały zajęcia praktyczne, siedziałem na stole, na którym były imadła, wszystko tam było metalowe, nogą oparłem się o kaloryfer, i zamknąłem obwód, uziemiłem cały stół sobą. Zrobiłem to bezwiednie. Sięgnąłem po wiertarkę, która jak się okazało miała przebicie. Tak mi zacisnęło ręce, że nie mogłem ich otworzyć. A dawniej były takie wyłączniki, tak zwane nożowe, że tylko dźwignię trzeba było przełożyć żeby wyłączyć całą instalację. Na szczęście pojawił się nauczyciel Antoni Piędel, który pociągnął za dźwignię. Dobrze, że był tam w tym momencie i zachował trzeźwość umysłu, nie wystraszył się – opowiada Michał Potaczała.
Czuje się też związany ze Stalową Wolą, bowiem po ukończeniu szkoły w Nisku, pracował przez jakiś czas w Hucie Stalowa Wola. Z Huty został oddelegowany do dalszej nauki w Technikum Elektrycznym dla Przodujących Robotników w Rzeszowie, które ukończył w 1969 roku uzyskując tytuł technika elektryka. Powrócił do pracy w Zasadniczej Szkole przy HSW na stanowisko nauczyciela zawodu. Następnie ukończył Kurs Pedagogiczny.
– Ze Stalową Wolą jestem bardzo związany, bo wiadomo Huta wtedy to było coś. A jak nastał stan wojenny wyjechałem do Kanady, a stamtąd do USA – wspomina.
– Malował pan podczas pobytu za granicą? – pytamy.
– Tak. Przez pierwsze miesiące myślałem, że furorę zrobię, a tu się okazało, że lepiej pójść do pracy fizycznej. Malowanie wymaga czasu, nie zawsze to się przekłada na pieniądze – mówi Potaczała.
Po powrocie do kraju w 1987 roku, pracował w niżańskim „elektryku” na stanowisku nauczyciela zawodu do 2000 roku, tj. przejścia na emeryturę. W ramach zajęć praktycznych prowadził dział aparatów i urządzeń elektrycznych. Za pracę był wyróżniany nagrodami dyrektora szkoły,
Utalentowana rodzina
Skąd u niego artystyczne zamiłowania?
– Mój ociec, który był oficerem, malował bardzo dobrze. Brat. malował, ja maluję, córka też maluje. Brat malował częściej portrety, albo fantazyjne wizje, takie jakby ze snu, na przykład jakąś plątaninę korzeni, które przechodzą przez czaszkę, przenikają ją. Dla mnie ciężkie jest w odbiorze to jego malarstwo, także kolorystycznie. Moja córka również tworzy, głównie grafikę – opowiada pan Michał o artystycznych talentach w rodzinie.
Wspomina też o swojej ciotce, którą jako dziecko podziwiał, gdy robiła sztuczne kwiaty.
– Moja ciotka robiła kwiaty z kolorowej bibuły, nieraz nawet gazetę farbowała. Bardzo wiernie oddawała wygląd kwiatów, jak ona odgniatała te płatki, jak potrafiła je uformować, wyglądały jak żywe, tak je wiernie odtwarzała, zwłaszcza polne kwiatki. Pamiętam, że pomagała sobie jakimiś patyczkami, a na koniec zanurzała całość w wosku, żeby usztywnić i utrwalić. Te jej bukiety to się rozchodziły szybko, miały bardzo duże wzięcie, bardzo się podobały, były nadzwyczajne, mam je w głowie, nieraz patrzyłem jak to robi, ciekawiło mnie to – opowiada pan Michał.
Nie tylko kwiaty
Dziecięce zafascynowanie rękodziełem ciotki, znajduje chyba swoje odbicie w malarstwie Michała Potaczały, który często maluje kwiaty. – To ulubiony temat pana obrazów? – pytamy.
– Zacząłem malować już w przedszkolu, wszystko wtedy malowałem. Jak dorosłem pomyślałem, że to może nie za bardzo, że za dużo tych tematów, wśród malarzy też jest przecież specjalizacja. Niektórzy malują konie, albo nawet same łby końskie, albo marynistykę. Każdy jakoś wybiera. Ja zacząłem od pejzażu. Dużo go malowałem. A kwiaty… to tak naprawdę późno w nie wszedłem, nawet trochę mnie to zaskoczyło – wyjaśnia. – To ludzie, odbiorcy, podpowiadają mi, co chcieliby żebym malował. Gdy widzę co się podoba, to jest to motywacją dla mnie, i przez to częściej w kwiatach „siedzę”, one mają wzięcie.
Był samoukiem. Gdy zaczął uczestniczyć w wystawach, to poczuł potrzebę doskonalenia warsztatu, trzeba było „przysiąść”, jak sam to określa.
Kilka dekad temu popularne były różne kluby i stowarzyszenia, w których można było rozwijać swoje talenty. Michał Potaczała w latach 60. ub. w. działał w Klubie Twórcy Amatora przy NCK „Sokół”. – Działo się – wspomina tamte lata – modna była na przykład korzenioplastyka. Kto ją dziś pamięta? Trzeba było naturalny korzeń oczyścić z kory, a potem zalakierować (śmiech), ale to wszystko minęło. W malarstwie też są mody, pojawiają się nowe narzędzia, farby. Ja zaczynałem kredką, potem były farby-akwarele. Wtedy akwarelki to były takie pastylki, wyglądały jak dropsy naklejone na kartonik. Obecnie maluję farbami olejnymi.
Natura najlepszą inspiracją
Podziwia przyrodę, uważa ją za najlepszą inspirację. Jego artystycznymi wzorcami są malarze rosyjscy: Ajwazowski, Szyszkin, Lewitan. Dopytujemy jak powstaja obrazy, czy najpier szkicuje zarysy, czy może posiłkuje się zdjęciami?
– Wszystko trzymam w głowie. Podpatruję przyrodę będąc na rybach, czy w lesie, gdy na przykład mgły osiadają, a wyżej mgieł czubki jodełek widać, wschód słońca. W lesie to nieraz stanę przy drzewie, bo jest takie ciekawe – korona, gałęzie, pokręcone. Na rybach to ja nie patrzę tylko na spławik, ja widzę wkoło siebie wszystko i to o każdej porze dnia, to się ciągle zmienia, światło innaczej pada, a tu jeszcze ptak zaśpiewa, chociaż teraz to z nimi coraz gorzej, częściej chyba w mieście śpiewają.
Moja prywatna galeria
Pan Michał oprowadza nas po swoim domu, na każdej ścianie wisi po kilka obrazów, do tego kilkadziesiąt stoi w rogach pokoi, na podłodze. Pytamy ile obrazów rocznie maluje.
– Zaczynam to podsumowywać, tak średnio 80. Maluję zwłaszcza zimą, bo teraz latem to ogród, ryby, inne zajęcia mam. Moje obrazy wiszą w Muzeum Etnograficznym w Krakowie, zakupili je po jednej z wystaw; są po całym świecie, kupują je przeważnie na prezenty, w Ameryce jest ich multum, wożą je do Chorwacji, ostatnio do Chin.
Na koniec odwiedzamy pracownię. Pachnie olejami, przy dłuższej ścianie stoi szeroki stół, wszędzie rozłożone blejtramy, miseczki z farbami, w słoikach pędzle, na półkach obrazy. Wśród nich kilka o nietypowej dla pana Michała tematyce – wzburzone morze, latarnie morskie.
– Teraz wziąłem się za tematy morskie – wyjaśnia szybko artysta. – 80 prac olejnych rocznie przemnożyłem przez lata malowania i wyszło mi 3 tysiące prac. I to jest w świecie, prawie wszystko. Czas na nowe tematy.
Plener
Michał Potczała uczestniczył w tegorocznym plenerze organizowanym cyklicznie przez Starostwo Powiatowe w Stalowej Woli. Tematem pleneru była architektura. Zaproszeni artyści mieli do wyboru Zaklików, Rozwadów i Radomyśl nad Sanem. Każdy uczestnik mógł wybrać sobie miejsce. Michał Potaczała wybrał dwór w Charzewicach i malował też w Zaklikowie – pejzaż i zalew w Zaklikowie.
– W plenerze uczestniczyło 14 osób, połowa z nas malowała akrylem, a połowa olejnymi. W Muzeum Regionalnym będzie wystawa poplenerowa, prawdopodobnie pod koniec września. Na niej oprócz dwóch obrazów, które każdy malujący oddawał organizatorowi pleneru, to jeszcze dwa dodatkowe mamy dostarczyć. Zapraszam na tę wystawę już dzisiaj – mówi artysta.