Porto w marcu. Wydawałoby się, że w marcu w Portugalii będzie już słonecznie i cieplutko. Otóż moja wizja Porto, nieco się rozjechała z rzeczywistością. Owszem mrozów tam nie ma, klimat jest bardzo umiarkowany, ale w marcu temperatura kręci się w okolicach 14–17 stopni Celsjusza. Dodatkowo można się spodziewać dosyć silnych wiatrów i deszczu.
Przy małej kostce brukowej, która jest w większości starszych części miasta, nie jest trudno o wywinięcie przysłowiowego „orła”. Natomiast to by było na tyle jeśli chodzi o minusy. Wzmianki o Porto pochodzą już z V w. Historia tego pięknego miasta, jak w przypadku wielu ważnych punktów żeglugowych, była bardzo burzliwa. Pierwotnie osada założona przez Celtów lub Rzymian, przechodziła pod panowanie Swebów (lud germański), którzy przebyli długą drogę, żeby podbić i osiąść na północnych ziemiach półwyspu iberyjskiego. Następnie przejmowali te tereny Wizygoci i Maurowie. Dopiero w IX w. teren ten przypadł Portugalczykom.
Rozkwit tego niezwykłego miasta przypadł na XVII i XVIII w. i był związany z odkryciem zalet wina, jakie było tu produkowane przez Anglików. Dla samego faktu spróbowania tutejszych win z doliny Douro warto wybrać się do Porto. W tej słynnej dolinie znajduje się nawet kilka tysięcy plantatorów winorośli. Nie byle jakich winorośli, bo podobno wino produkowano tu już za cesarstwa rzymskiego. Dlatego cały ten region jest wpisany na listę UNESCO.
Widoki, jakie oferuje to miejsce, są bajkowe, jak kadry filmowe. Spokojnie można by tu nakręcić dalsze części Hobbita czy Harry’ego Pottera. Rzeką Douro popłynęłam w rejs, na którym miałam okazję nie tylko podziwiać te cudne pejzaże, ale również spróbować lokalnych smakowitości. Następnie zwiedzanie kolejnych trzech winnic, próbowanie win i poznawanie tajników ich historii i produkcji. Wycieczka zakończona pyszną kolacją, przyrządzoną przez rodzinę z jednej z winnic i oczywiście więcej wina. Będzie to moim jednym z najprzyjemniejszych doświadczeń podczas zwiedzania Portugalii. Nie tylko z powodu porto czy aquaradente (portugalska tradycyjna wódka). Zapach kilkusetletnich beczek i wina z Quinta Do Beijo, rodzinnej winnicy, pozostanie ze mną na długo.
W Porto też można nabyć lokalne wina i inne specjały na targu Mercado do Bolhao, którego historia sięga pierwszej połowy XIX w. Sprzedawcy dwoją się i troją, żeby przyciągnąć klientów, wszystkiego można spróbować i kupić w niewielkich ilościach. Nie można przejść obok zielonego wina (Vinho Verde) i nie dowiedzieć się, o co jest tyle szumu. Sardynki, kolejny flagowiec do degustacji, jeśli nie pod tradycyjną postacią, to chociaż w wersji czekoladowej.
Jak już zmęczymy się tym kalejdoskopem, to możemy odpocząć w jednym z muzeów. W samym centrum Porto znajduje się Portugalskie Centrum Fotografii. Budynek pełnił funkcję sądu i więzienia w jednym od XVIII w. Działał do lat 70. XX w., kiedy to obalono dyktatora Antonio de Oliveira Salazara. Muzeum to skupia ogromną kolekcję aparatów fotograficznych, począwszy od pierwszych sprzętów wykorzystywanych w ósmej dziedzinie sztuki, po dzisiejsze. Centro Português de Fotografia to obecnie przestrzeń z dwiema stałymi wystawami, do których można bezpłatnie wejść, podzielonymi pomiędzy Sala da Memória (Pokój Pamięci) i Núcleo Museológico António Pedro Vicente (Centrum Muzealne António Pedro Vicente).
Sala da Memória (sala pamięci) znajduje się na drugim piętrze, w dawnej Sali das Mulheres (Pokoju Kobiet), gdzie omawiane są tematy o charakterze ogólnym (takie jak lokalizacja budynku i organizacja byłego więzienia, notatki biograficzne osób, które były tu więzione, oraz rola fotografii w systemie sądowniczym). Natomiast Centrum Muzealne António Pedro Vicente można zwiedzać na trzecim piętrze – tutaj znajdziemy wystawę aparatów fotograficznych i sprzętu fotograficznego (niektóre z nich mają ponadstuletnią historię!) i możemy się zagubić wśród szczegółów.
Mnie udało się również zobaczyć wystawę czasową „SUPRAWORLD” Renee Chabot oraz Koldo Chamorro „Jezus Chrystus Iberyjski”. Odwiedziłam również Muzeum Sztuki Współczesnej z przepiękną willą Casa De Serralves, zbudowaną w stylu Art Déco i wspaniałym parkiem, gdzie można zobaczyć wystawę „Joan Miro/Alexander Calder: Przestrzeń w Ruchu”. No i jak już zaspokoiliśmy naszą potrzebę obcowania ze sztuką, to możemy się udać na starówkę (która również jest na liście UNESCO) i podziwiać dalej, tym razem jednak architekturę.
A ta zachwyca. Mamy stare kamienice, z różnych okresów, z fasadami obłożonymi kolorowymi płytkami o tradycyjnych wzorach. Mamy urocze nabrzeże z widokiem na mosty i rzekę Douro płynącą do Oceanu Atlantyckiego, z promenadą usianą butikami i restauracjami. Mamy też architekturę nowoczesną, np. w samym centrum jest zrewitalizowany plac ze strukturą, która czerpie z naturalnego krajobrazu Portugalii i wzbogaca miejską przestrzeń o trzy poziomy, z trzecim, porośniętym trawą i pełniącego funkcję tarasu i dachu jednocześnie. Jest też oczywiście gwiazda nowoczesnej architektury, czyli Casa Da Musica o kształcie nieregularnego graniastosłupa, budynek rzeźba, przemycająca jednak portugalskie tradycje, jak chociażby w azulejos, czyli tradycyjną ceramikę, którą wyłożono wybrane przestrzenie.
Na koniec trzeba koniecznie usiąść w jednej z licznych restauracyjek i zamówić francesinhe (mała francuska), czyli ogromną kanapkę z różnymi lokalnymi wędlinami i stekiem, „oblaną serem” i podawaną w sosie winno-pomidorowym. Kto nie zawalczył z tym przysmakiem, ten nie skosztował Porto.
Wojażerka, stała czytelniczka Sztafety