Na meczu półfinałowym baraży o I ligę pomiędzy Stalą Stalowa Wola a Chojniczanką, na trybunach Podkarpackiego Centrum Piłki Nożnej zasiadł legendarny bramkarz „Stalówki” – EUGENIUSZ CEBRAT. Czterokrotny laureat Plebiscytu SZTAFETY na Najpopularniejszego Sportowca Stalowej Woli, zwycięzca za rok 1989.
– Nie było mnie tutaj 32 lata. Wyjechałem ze Stalowej Woli po naszym ostatnim meczu w I lidze. Wróciłem na Śląsk i chociaż przy różnego rodzajach okazjach zapraszano mnie, żebym wpadł do Stalowej Woli, to jakoś nie mogłem się zebrać. Zawsze coś człowiekowi wypadało – mówi sześciokrotny reprezentant Polski, dwukrotny mistrz Polski z Górnikiem Zabrze. – Dlatego cieszę się, że w końcu mogę tu być. „Stalówka” wypiękniała przez te ostatnie trzy dekady. Zmieniła się nie do poznania. Zrobiło się ładnie, kolorowo, no i macie piękny obiekt piłkarski. Najbardziej jednak cieszę się ze spotkania ze starymi kolegami. Z którymi grałem kiedyś w Stali; z Mietkiem Ożogiem, Wojtkiem Nieradką, Sławkiem Adamusem – mówi bramkarz Stali w latach 1988-92.
Lekcje u Anioła i debiut przed „dwudziestką”
Eugeniusz Cebrat urodził się 25 lutego 1955 r. w Wesołej i w tamtejszym Górniku rozpoczął piłkarskie treningi. W 1971 roku został bramkarzem GKS Tychy. Klubu, który powstał w wyniku fuzji: Górnika Wesoła, Polonii Tychy i Górnika Murcki. Była to polityczna decyzja Komitetu Powiatowego PZPR. Marzeniem lokalnej władzy było zbudowanie potężnego, wielosekcyjnego klubu, który będzie odgrywał ważną rolę nie tylko na Śląsku, ale w całej Polsce.
W tym czasie bramkarzem numer 1 w drużynie z Tychów był Stefan Anioł. Młody Gienek miał podpatrywać mistrza i solidnie trenować, by w przyszłość móc go zastąpiąć. Zmiana nastąpiła szybciej niż się ktokolwiek spodziewał.
GKS Tychy, w dwa lata po utworzeniu klubu, awansował do II ligi, a w sezonie 1973/74 został mistrzem grupy południowej i uzyskał promocję do najwyższej klasy rozgrywkowej.
– Biliśmy się z BKS-em Bielsko-Biała – wspomina Eugeniusz Cebrat. – Dwie kolejki przed końcem przegraliśmy w Stalowej Woli. Po pół godzinie Stal wygrywała 3:0 (Napieracz, Motwicki, Hnatio – inf. red.). Skończyło się 4:3 dla Stali (ostatnią bramkę dla „zielono-czarnych” zdobył Żelichowski – red.), ale na nasze szczęście BKS też przegrał, u siebie z Piastem Gliwice. Nie wiem, coby się stało, gdybyśmy nie weszli…? – śmieje się dzisiaj Cebrat, który w roku 1974, mając 19 lat, zadebiutował w I lidze.
Powołane do reprezentacji od trenera Kazimierza Górskiego
Z „tyskich czasów” najbardziej zapadł mu w pamięci występ przeciwko Górnikowi Zabrze, a więc drużynie, której kibicował od dziecka.
– Dla mnie to był ogromny zaszczyt zagrać na Roosevelta. Takie rzeczy, takie mecze pamięta się do końca życia – mówi Eugeniusz Cebrat, który był jednym z najlepszych aktorów wspomnianego piłkarskiego widowiska. Wygrywał pojedynki z Włodzimierzem Lubański i Andrzejem Szarmachem!
Spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem. W sezonie 1975/76 GKS Tychy był największą rewelacja rozgrywek. Wywalczył wicemistrzostwo kraju, a znakomitą jego postawę w bramce docenił legendarny trener, Kazimierz Górski.
– Kiedy przyszło zawiadomienie do klubu, że jestem powołany do reprezentacji Polski, to… zdrętwiałem. Ja? Taki żółtodziób – miałem dopiero 21 lat – ma jechać na zgrupowanie kadry narodowej z piłkarzami, którzy dwa lata wcześniej wywalczyli srebro na mistrzostwach świata? Lato, Szarmach, Gorgoń, Żmuda, Deyna, Gadocha, Marx, Szymanowski i… ja? Nie dowierzałem. Ciary mnie przeszły – śmieje się Eugeniusz Cebrat.
Na zgrupowanie reprezentacji pojechał, ale w meczach towarzyskich z Argentyną i Francją zajął jedynie miejsce na ławce rezerwowych. Bronił nieżyjący już Stanisław Burzyński z Widzewa Łódź.
Transfer do klubu, który od dziecka miał w sercu
Na debiut w trykocie z orzełkiem na piersi musiał Cebrat czekać 9 lat. Był już wtedy bramkarzem Górnika Zabrze. Wcześniej jednak reprezentował Śląsk Wrocław, w którym odbywał służbę wojskową.
– Miałem być w Legii, ale działaczom Górnika udało się jakoś sprawę odkręcić i poszedłem do Śląska, ówczesnego mistrza Polski – wspomina Eugeniusz Cebrat. – Marne tam jednak miałem szanse na bronienie, bo numerem jeden był Zygmunt Kalinowski. Znakomity bramkarz. Bardzo dużo się od niego nauczyłem.
Cebrat wystąpił tylko w 5 meczach ligowych. Kiedy w 1979 roku Śląsk sprowadził kolejnego utalentowanego bramkarza, jego rówieśnika, Zdzisława Kostrzewę, stało się jasne że po odbyciu służby wojskowej, nie będzie dla niego miejsca. Wrócił do Tychów, a po czterech latach wylądował w Zabrzu. Transfer do klubu, który nosił w sercu od dziecka, „załatwili” mu: Aleksander Pamuła i Ryszard Komornicki.
A było to tak. Pierwszy z nich – będący pierwszym bramkarzem Górnika – postanowił w lutym 1983 roku, nie wrócił z Niemiec. Pięć pierwszych w rundzie wiosennej spotkań Górnika zakończyło się porażkami. W bramce na zmianę stali: Józef Machnik i Edward Kula. Stracili 15 bramek. Wtedy do akcji włączył się Ryszard Komornicki, który kilka tygodni wcześniej trafił do Zabrza z GKS Tychy, i polecił działaczom Górnika, Eugeniusza Cebrata. Ten wystąpił w 10. meczach, puścił 9 goli.
Sześć meczów w bluzie z orzełkiem na piersi
Przez następne dwa lata pozycja Cebrata w bramce Górnika była niepodważalna. Znakomite występy w lidze i wywalczenie z Górnikiem mistrzostwa Polski, zaowocowało powołaniem do kadry narodowej. Był rok 1985, a której selekcjonerem reprezentacji był Antoni Piechniczek. Cebart zadebiutował w spotkaniu z Meksykiem na Estadio Corregidora w Querétaro. Wszedł na boisko na ostatni kwadrans.
– Zastąpiłem Jacka Kazimierskiego z Legii, któremu „Meksyki” wpakowały pięć goli. Ja bramki nie puściłem i był to jedyny powód do zadowolenia po tamtym meczu – mówi Cebrat.
Bilans bramkarza Górnika w drużynie narodowej zamknął się na 6 meczach towarzyskich. Po raz ostatni reprezentacyjną bluzę założył w meczu z Czechosłowacją (1:3) w Brnie, natomiast za swój najlepszy występ uważa mecz z Kolumbią – z legendarnym Carlosem Valderramą w środku pola – wygranym przez Polskę w Bogocie 2:1.
Jednak na wyjazd na mistrzostwa świata do Meksyku w 1986 roku, Cebrat się nie załapał. Pojechali: Józef Młynarczyk, Jacek Kazimierski i Józef Wandzik. Ten ostatnie „wygryzł” go nie tylko z reprezentacji, ale także z Górnika.
Wszystko zaczęło się od pamiętnego meczu z Bayernem w Pucharze Europy Mistrzów Klubowych. Zabrzanie ulegli Bawarczykom 1:2. Mecz rozgrywano na Stadionie Śląskim w obecności 60 tys. widzów.
– Od początku byłem jakiś taki nieswój – mówi Cebrat. – Pierwszy gol dla Niemców padł po dośrodkowaniu z rogu, a drugi po dobitce. Nie utrzymałem piłki w rękach po uderzeniu z kilkunastu metrów, doskoczył do niej Dieter Hoeneß i wcisnął mi ją za linię.
W rewanżu w Monachium Bayern wygrał 4:1. Trener Górnika, były znakomity reprezentacyjny bramkarz, Hubert Kostka uznał, że to odpowiedni moment, żeby postawić na młodszego Wandzika.
Do Stalowej Woli „Hetmanem” przez Zwierzyniec
– Wiedziałem, że wcześniej czy później dojdzie do takiej sytuacji. Nie po to trener Kostka zagiął parol na Józka, kiedy ten był w Ruchu Chorzów, żeby grzał u niego ławę – mówi Eugeniusz Cebrat. – Skończyłem 30 lat, więc mogłem w myśl ówczesnych przepisów, wyjechać legalnie na Zachód, ale też nie chciałem za darmo oddawać Wandzikowi miejsca w bramce, tym bardziej, że miałem udany sezon, zdobyłem mistrzostwo, zagrałem w reprezentacji. Nie paliłem się do wyjazdu, ale w końcu musiałem podjąć decyzję i wyjechałem za chlebem do trzeciej ligi niemieckiej, do klubu Gütersloh.
Przez trzy lata zarabiał Cebrat w markach i mógł podpisać z klubem umowę na kolejny rok, ale dowiedział się, że bramkarza potrzebuje spadkowicz z I ligi – Stal Stalowa Wola.
– Do Katowic przyjechał pan Edward Kawalec, którego serdecznie pozdrawiam, bo to był prawdziwy działacz, człowiek niezwykle oddany sprawom klubu i do tego bardzo skuteczny. Po jednej rozmowie zdecydowałem się na „Stalówkę”. Nie wszystkim to przypadło do gustu. Ogromny żal do mnie mieli działacze Górnika Knurów. Mieli do mnie pretensje, że nie powiedziałem im, że chce wrócić do Polski. Pierwszy raz pojechałem do Stalowej Woli „Hetmanem”. Tak nazywał się pociąg z Katowic do Zamościa. Stalową przespałem (śmiech). Konduktor doradził mi, że najlepsze połączenie będę miał jak wysiądę w Zwierzyńcu i dosłownie za chwilę będę miał „Hetmana” w drugą stronę. Tak też zrobiłem, ale już oka nie zmrużyłem.
Cebrat zadebiutował w Stali w sierpniu 1988 r. W 2. kolejce II ligi „zielono-czarni” pokonali na wyjeździe… Górnika Knurów 2:1.
Stal zakończyła pierwszy sezon po spadku z I ligi na 4. miejscu. W następnym była trzecia, a w roku 1991 wygrała II ligę i po raz drugi w swojej historii awansowała do najwyższej w tamtym czasie w Polsce klasy rozgrywkowej. Wyprzedziła o punkt Widzew i Jagiellonię, a o dwa Miedź. Na dalszych pozycjach znalazły się m.in. Raków, Korona, Pogoń, Lechia. Stal w 34. meczach straciła 24 bramki, najmniej z wszystkich 20 drużyn.
Wszyscy byli ze Stalowej Woli albo z okolic
– To była naprawdę mocna II liga. Chętnych do awansu nie brakowało i to takich dużo mocniejszych od Stali. Ale to piłkarze „Stalówki” mieli wtedy największe jaja – śmieje się Eugeniusz Cebrat. – Naprawdę, bardzo dobrze wspominam tamte lata, tamtą drużynę. Większość chłopaków była albo wychowankami, albo pochodziła z okolicznych, wiejskich klubów. Ożóg, Mścisz, Rybak, Nieradka, Sajdak, Kopeć, Bzdyra, Szafran, Tworek, Michalak, a później doszli kolejni wychowankowie; Kasiak, Wieprzęć.
Cebrat cieszył się wśród swoich kolegów, a także kibiców ogromnym szacunkiem. Do dzisiaj byli piłkarze Stali, kiedy wspominają tamte czasy, to żartują, że był dla nich jak ojciec, a szczególnie dla Mieczysława Ożoga, który przy nim zdobywał ligowe szlify, by później przez kilkanaście lat być ostoją i głównym filarem stalowowolskiej drużyny.
Stali nie udało się utrzymać w gronie najlepszych. Po roku spadła do II ligi. Do utrzymania zabrakło 3 punktów. W przedostatniej kolejce Eugeniusz Cebrat dwoił się i troił w… Zabrzu. Po pierwszej połowie „zielono-czarni” prowadzili 1:0 (Dariusz Sajdak) i utrzymali je do 78. minuty. Wtedy Cebrata pokonał Ryszard Kraus. Pięć minut przed końcem ten sam piłkarz raz jeszcze umieścił piłkę w bramce Stali i zapewnił Górnikowi zwycięstwo. Wygrana w ostatniej kolejce z Igloopolem nic już „Stalówce” nie dała. Wraz z Motorem, Zagłębiem Sosnowiec i jedenastką z Dębicy, opuściła szeregi obecnej Ekstraklasy, a Cebrat pożegnał się ze Stalową Wolą.
Po degradacji ze Stalą zakończył profesjonalną karierę. Grał jeszcze w Polonii Hamburg, Alwernii i Carbo Gliwice, ale było to już typowa „amatorka”. Na piłkarską emeryturę przeszedł w 1996 roku.
Pozdrawiam kibiców „Stalówki”. Oni zawsze robili dobrą robotę
– Od niedawna jestem na „normalnej” emeryturze. Myślałem, że przejdę na nią w wieku 60 lat, ale ZUS nie uznał mi lat pracy w Stalowej Woli. Usłyszałem, że nie ma takiego zawodu jak ślusarz-piłkarz. Grając w Tychach i Zabrzu byłem zatrudniony w kopalni i te lata wliczono mi do stażu pracy. Myślałem, że podobnie będzie z zatrudnieniem w Hucie Stalowa Wola. Nie przeszło – uśmiecha się Eugeniusz Cebrat.
Zanim Cebrat przeszedł na emeryturę, pracował na własny rachunek, świadczył usługi transportowe. Dorabiał jako taksówkarz.
Stalowowolskie „spotkanie pokoleń” rozpoczął Cebrat od wspólnego obiadu ze starymi kumplami ze Stali. Później cała „ferajna” przeniosła się na stadion, żeby zobaczyć swoich młodszych kolegów w walce o I ligę z Chojniczanką. Szkoda, że spiker zawodów nie poinformował, że na widowni zasiadł legendarny bramkarz Stali…
– Dzisiaj to jest piękny stadion. Wspaniałe warunki do trenowania. Baza godna pozazdroszczenia. Nic tylko zasuwać i grać. Jest jednak jedna rzecz, która mnie zaskoczyła, zasmuciła. Że moi koledzy nie chodzą na mecze Stali, że nie mają wejściówek i że nie ma czegoś takiego jak loża, w której zasiadają byli zasłużeni sportowcy. Trochę to smutne, bo uważam, że kto jak kto, ale to oni w pierwszej kolejności, powinni mieć miejsca w loży VIP. Tak jest w innych klubach. Na przykład w Tychach i Zabrzu, gdzie goszczę na meczach. Tutaj piłkarze, którzy pozostawili coś po sobie, są traktowani tak, jak należy. Może kiedyś i Stalowa Wola to zrozumie, że warto pamiętać i szanować swoich ludzi. Życzę Stali jak najlepiej w rozgrywkach I ligi. Zostawiłem tu cztery lata swojego życia i zawsze dobrze wspominam ten czas. Pozdrawiam serdecznie wszystkich kibiców „Stalówki”. Oni zawsze robili dobrą robotę.
O Cebracie, koledzy i trener:
Mieczysław Ożóg (piłkarz Stali w latach 1986-94, 1996-99, 2001-03, 2005-07)
Nigdy nie rżnął wielkiego piłkarza
– Swój chłop (śmiech), ale pamiętam jak wszedł po raz pierwszy do szatni, to jakby makiem zasiał. Taka się cisza zrobiła. Inaczej być nie mogło. Wszedł reprezentant Polski. Gość, który grał z największymi polskimi piłkarzami. Mający olbrzymią ilość rozegranych spotkań w I lidze. Chyba nigdy wcześniej nie było w Stalowej Woli takiej gwiazdy, ale Gienek nie gwiazdorzył. Zawsze był sobą. Nigdy nie rżnął wielkiego piłkarza, a przecież nim był.
Miał olbrzymi posłuch w drużynie.Na początku trudno było go trochę zrozumieć, bo gadał tą swoją śląską gwarą i wtedy rozdziawialiśmy japy, ale cokolwiek by nie powiedział, to każdy przytakiwał głową (śmiech). Wszyscy liczyliśmy się z jego zdaniem. Nie podskoczył mu nikt. Tylko by spróbował…(śmiech).
Mieszkaliśmy po sąsiedzku w hotelu „Metalowiec” – na jednym piętrze były mieszkania dla piłkarzy – i nie ukrywam, że bardzo zżyliśmy się. Gienek przywiózł z Niemiec ogromny telewizor i urządzał dla nas w wolnym czasie seanse filmowe. Nieraz dziesięciu chłopa mieściło się w jego małym pokoju. Do czasu, kiedy razu pewnego drzwi otworzył Mariusz Stelmach. Otwarte było okno i zrobił się taki przeciąg, że zdmuchnęło telewizor i „Kino Miś” zakończyło swoją działalność. Stal powinna być dumna, że grał dla niej tej klasy piłkarz, co Gienek Cebrat.
Wojciech Nieradka (piłkarz Stali w latach 1984-93)
Nie każdy mógł się pochwalić, że strzelił mu gola
– Charyzmatyczny bramkarz i dobry człowiek. Wielki autorytet, który cieszył się ogromnym szacunkiem i zaufaniem. Wszyscy byliśmy zaskoczeni, kiedy dowiedzieliśmy się, że do Stali przychodzi bramkarz z takim piłkarskim CV. Może swoje najlepsze lata miał już za sobą, ale to wciąż był wybitny piłkarz, jeden z najlepszych w Polsce bramkarzy. I udowodnił to grając w Stalowej Woli. Bardzo sumiennie podchodził do swoich obowiązków. Nie stał na baczność w bramce. Nie było cicho pod jego bramką. Wychodził i pomagał nam w ustawieniu się, a jak trzeba było to tak wrzasnął, że umarłego postawiłby na nogi (śmiech). Po prostu żył przez cały mecz tym, co działao się na boisku, świetnie dyrygując całym blokiem defensywnym. Umiał też załagodzić sytuację. Jak któryś na treningu za ostro potraktował kolegę i „koguty” zaczęły do siebie skakać, to wskakiwał między nich, jedną ręką odepchnął jednego, drugą drugiego i było po temacie (śmiech).
Gienek nie puszczał dużo bramek, więc mogę się pochwalić, że ja byłem jednym z tych, którzy dostąpili tego zaszczytu, że strzelili Cebratowi gola. Było to w meczu z Avią. Poszedłem wślizgiem na piłkę, chcąc ją wybić na 16 metrze i ta wpadła „po krótkim” do naszej bramki. Całe szczęście, że doprowadziliśmy do remisu. Teraz w Stalowej Woli Gienek zapytał się mnie, czy pamiętam tego „swojaka”. Na całe życie – odpowiedziałem (śmiech)
Sławomir Adamus (piłkarz Stali w latach 1988-93, 98-99, 2001)
Każdy obrońca chciałby mieć za plecami takiego bramkarza
– Przed rozpoczęciem sezonu na obozie w Straszęcinie szykowany do gry w Stali był Andrzej Woźniak. Trenował z nami, grał w sparingach, ale w ostatniej chwili „dał nogę” do Bełchatowa. I wtedy działacze klubu szybko załatwili Cebrata. Zrobiło to na nas wrażenie, bo przychodził legendarny, znakomity z najwyższej półki bramkarz. Była to bardzo dobra decyzja. Bramkarz z taką charyzmą i doświadczeniem miał bardzo pozytywny wpływ na całą drużynę. Ja sam po sobie wiem, ile dało mi te kilka lat grania przed nim na środku obrony. Cały czas podpowiadał, jak się ustawić, kto ma do kogo doskoczyć, gdzie przeciąć, komu pomóc i to było naprawdę bardzo pomocne. A jak nie usłyszałeś za pierwszym razem, to jak powtórzył tym swoim barytonem, to człowiek nie 100 lecz 200 procent z siebie dawał. Do dzisiaj słyszę ten jego charakterystyczny tembr głosu (śmiech).
Nie tylko my korzystaliśmy na jego doświadczeniu. Także trenerzy. Pełnił rolę łącznika między drużyną a trenerem i zarządem. Trzeba było się wstawić za kimś, to on to załatwiał, był jakiś problem, to do prezesa maszerował Cebrat.
Generalnie bardzo pozytywna postać i cieszę się, że miałem możliwość nie tylko grania z nim w jednej drużynie, ale też z tego, że spędziliśmy wspólnie wiele niezapomnianych, pięknych chwil.
Paweł Rybak (piłkarz Stali w latach 1986-2003)
Na Łazienkowskiej z Legią wyczyniał cuda
– Bardzo dobry bramkarz, któremu trudno było strzelić gola, i super kumpel. Równy gość. Pamiętam jak na trening przyjechał mercedesem. To nie był jakiś najnowszy super model, ale „mesio” w czasach, kiedy większość, jeżeli w ogóle miała jakiś samochód, to jeździła maluchami, dużymi fiatami czy zastawami. Ale nie znaczyło to wcale, że gwiazdorzył. Nic z tych rzeczy, a przecież tak naprawdę był w naszej drużynie gwiazdą. Był magnesem dla kibiców. Lubili go i szanowali. Wszyscy wiedzieliśmy, z kim grał, w jakich klubach i to budziło ogromny szacunek.
Pamiętam co wyprawiał na Łazienkowskiej. Pojechaliśmy na mecz z Legią, która wygrała wcześniej pod rząd siedem meczów. Nikt nam nie dawał szans. Ale mieliśmy w bramce Gienka. Cuda w niej wyprawiał! To, co on tam wybronił przechodziło ludzkie pojęcie. I my tam wygraliśmy 2:1. Dwie bramki zdobył „Zgutek” (Dariusz Zgutczyński – red.), a gdyby Darek Jaskulski wykorzystał karnego to zwycięstwo byłoby jeszcze bardziej okazałe. Ale to w głównej mierze dzięki fenomenalnej postawie Cebrata ograliśmy wtedy Legię.
Młodzież go podziwiała. Byli wpatrzeni w niego jak w święty obrazek. Miał zawsze dużo do powiedzenia, ale nigdy się nie wywyższał. Był sobą, chłopakiem ze Śląska, z Wesołej, który na kilka lat trafił do Stalowej Woli.
Marian Geszke (trener Stali w latach 1991-92)
Ogromne chłopisko, głos jak dzwon, ale człowiek bardzo wrażliwy
– Byłem trenerem przez 44 lata, głównie pracowałem w klubach na Pomorzu, ale Stalową Wolę noszę w sercu do dzisiaj i złego słowa na Stal nigdy nie powiem. Spotkałem w Stalowej Woli fantastyczną grupę ludzi, na czele z Edkiem Kawalcem, dla którego nie było rzeczy niemożliwych do zrobienia i śp. Krystkiem Muskałą. Złoty człowiek. Trafiłem też na fajnych i naprawdę dobrych piłkarzy. Proszę mi wierzyć, że nas się w Polsce bali. Głośno w Warszawie, czy na Śląsku nikt tego głośno nie powiedział, bo nie wypadało, ale tak było. Wiedzieli wszędzie, że Stal to taka drużyna, która nie odpuści nikomu i żeby z nią wygrać, trzeba się mocno napocić. Gienek Cebrat znakomicie wkomponował się w Stal. Hanys, ale taki do rany przyłóż. Owszem, był typem takiego wodza, no ale już sam jego wygląd mu na to pozwalał. Ogromne chłopisko, głos jak dzwon (śmiech), ale tak naprawdę to jest bardzo wrażliwy człowiek. Nigdy się na nim nie zawiodłem. Był bardzo obowiązkowy, nie lubił fuszerki na treningach, a każdy mecz ligowy był dla niego meczem o mistrzostwo. Dużo czasu spędzaliśmy razem. Swoim doświadczeniem, wiedzą, którą zdobywał przez lata, pomagał mi w pracy trenerskiej. Korzystałem z jego uwag. Cała nasza drużyna korzystała. I doceniałem to zawsze, i cieszyłem się po prostu, że piłkarz takiego formatu trafił do beniaminka I ligi. Dawał drużynie spokój i pewność, a jak się coś złego działo, to pierwszy był do pomocy.