Pracę w Hucie Stalowa Wola zaczął dwa lata wcześniej niż Zdzisław Malicki, wiosną 1951 r., potem jakiś czas pracowali razem na wydziale M-5. Przyszły Dyrektor Naczelny HSW był wtedy początkującym technologiem, później kierownikiem, a on, przyszły Główny Mechanik OBRMZiT, kierował utrzymaniem ruchu na M-5. – Był dobrym szefem i organizatorem – tak wspomina Malickiego blisko 96-letni Kazimierz Osak, nestor Oddziału Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Mechaników Polskich w Stalowej Woli.
Siedzimy przy stole w jego domu przy ul. Tuwima: pan Kazimierz opowiada o dzieciństwie, czasach okupacji, szkole, pracy i o tym, w jakich okolicznościach na zawsze związał się zawodowo z Hutą Stalowa Wola.
Żona, pani Jadwiga, także emerytowany pracownik HSW, która sama o sobie mówi per „gadająca jestem”, przysłuchuje się opowieści męża i dorzuca co jakiś czas swoje wspomnienia albo jakąś poprawkę. – Oboje jesteśmy z krwi i kości „hutasy”, nawet poznaliśmy się w pracy w Hucie – mówi z uśmiechem.
Zimowa kąpiel w stawie
Niewielka wieś Bobrowa k. Dębicy. To tutaj, 28 lutego 1928 r. urodził się Kazimierz Osak (jest więc o blisko dwa miesiące starszy od Zdzisława Malickiego). Miał cztery siostry, był przedostatnim dzieckiem Michała i Marii. Rodzice prowadzili niewielkie gospodarstwo.
Jakieś ważne wspomnienie z dzieciństwa? – Zima, miałem może 8-10 lat, ze stawu obok naszego domu wycięto grubą taflę lodu, a ja nieszczęśliwie wpadłem do tej przerębli. Na szczęście jakoś udało mi się uratować i wygramolić na brzeg, ale jak w takim stanie pokazać się w domu? Akurat mielono ziarno w żarnach, więc ochoczo wziąłem się do tej roboty, ku zaskoczeniu najbliższych. Zaskoczeni byli też moim widokiem: cały byłem mokry i drżący z zimna – opowiada Kazimierz Osak.
Droga wzdłuż obozu śmierci
Takie dojmujące wspomnienie z czasów okupacji to trasa, jaką regularnie pokonywał obok obozu jenieckiego i pracy przymusowej w Pustkowie k. Dębicy, gdzie życie straciło ok. 15 tys. Żydów, Rosjan i Polaków. Obóz, gdzie na zboczu Królowej Góry działało krematorium, zlikwidowano w lipcu 1944 roku. Od 1964 r. stoi w tym miejscu pomnik ofiar, skądinąd identyczny jak ten obok urzędu gminy w Jarocinie w powiecie niżańskim.
– Kwaterowałem wtedy, trochę uczyłem się i pracowałem w Ropczycach. I co jakiś czas, udając się raz-dwa razy w miesiącu z Brzeźnicy, gdzie mieszkały starsze siostry, z powrotem do Ropczyc, przechodziłem po ciemku jakieś trzy kilometry, całkiem blisko drutów tego obozu i wieży strażniczych. A potem dalej, wzdłuż rzeczki Wielopolanki. Wcześniej przeprawiałem się łódką przez Wisłokę, a woda bywała bardzo wysoka. Było trochę strachu, ale przewoźnik, starszy już pan, radził sobie – wspomina Kazimierz Osak.
Jak to się jednak stało, że trafił do Ropczyc? Ojciec, chcąc uchronić syna przed wywózką na roboty przymusowe, umieścił go w szkole zawodowej w Ropczycach, gdzie pracował w warsztatach. Pamięta drogę z Bobrowej do Dębicy wozem konnym, a potem 15-kilometrową wyprawę piechotą do Ropczyc, z walizką w ręku.
Było ich ok. 20. Na „dzień dobry” ostrzygli ich na zero, zakwaterowali w obecnym starostwie powiatowym, a potem w ochronce, i zaczął się okupacyjny kierat: praca (np. szlifowanie cegłą czy kamieniem jakichś stalowych elementów) – nauka, nauka – praca (także w gospodarstwie ogrodniczym i przy robotach polowych).
Budował Nową Hutę
Późną wiosną 1944 r. słychać było już front. Warsztaty przygotowywano do ewakuacji, wyrywali maszyny z betonowego podłoża, a 16-letni Kazik przemyśliwał o ucieczce. Bronia, znajoma kucharka wyrzuciła mu przez okno walizkę do ogrodu, a on czmychnął dalej 3 kilometry przez pola, do stacji kolejowej w Ropczycach. W drodze do domu, w Dębicy zgarnęli go Ukraińcy, ale wybawieniem okazały się szkolne dokumenty.
To w Dębicy skończył technikum mechaniczne (choć zaczynał w liceum, ale szkołę po dwóch latach przemianowano). Maturę uzyskał w 1951 r., a działalność w Związku Walki Młodych, a potem w Związku Młodzieży Polskiej uchroniła go przed wojskiem (choć potem trzy miesiące odbębnił). Przed Stalową Wolą zaliczył też kilkumiesięczny epizod przy budowie Nowej Huty w ramach Służby Polsce. To dlatego, nagle pan Kazimierz zaczyna nucić: Znów się pieśń na usta rwie/ SP, hej SP/ Nierozłączne siostry dwie/ Młodzież i SP.
Było więc tak w tej Nowej Hucie, jak to Wajda dość wiernie pokazał w „Człowieku z marmuru”. Były baraki, młodzi zapaleńcy, idee socjalizmu i współzawodnictwo pracy, którego potem doświadczył także w Hucie Stalowa Wola.
Ponury barak, sosny i piaski. I wielka Huta
A zatem Stalowa Wola. Po Nowej Hucie dostał nakaz pracy: albo Rzeszów albo Stalowa Wola, z tą swoją legendą Centralnego Okręgu Przemysłowego. Wybrał Stalową Wolę.
– Z nakazem pracy w kieszeni, wysiadłem na stacji kolejowej. Ponury barak, naokoło piach, sosny i droga przez las. Wrażenie kiepskie. Przed bramą Huty żołnierze z niebieskimi otokami KBW i karabinami. Ale za bramą inny świat. Potężne hale i maszyny, jakich w szkole nie widziałem. Po rozejrzeniu się w tym nowym świecie, doszedłem do wniosku, że będzie dobrze i ciekawie – tak Kazimierz Osak wspomina wiosenny dzień 1951 r., kiedy pierwszy raz postawił nogę w Stalowej Woli.
Od M-5 do OBRMZiT
Pierwszą pracę podjął na wydziale M-5, gdzie był kierownikiem utrzymania ruchu, szybko zapisał się też do Naczelnej Organizacji Technicznej, potem do SIMP-u, a już w 1952 r. rozpoczął wieczorowe studia inżynierskie na Politechnice Krakowskiej, ukończone w roku 1956 r.
Po M-5 przeszedł do biura konstrukcyjnego wydziału remontowego, później dyrektor Malicki awansował go na mechanika kuźni, potem stalowni, skąd, na własną prośbę i dzięki pomocy dra inż. Rajmunda Nowaka, trafił do wydziału prób i badań, z którego w 1976 r. wyłonił się Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Maszyn Ziemnych i Transportowych. Był tu Głównym Mechanikiem, a na emeryturę odszedł w 1991 r., w wieku 63 lat. Mógłby jeszcze zostać, ale w Hucie były wtedy „nerwowe ruchy” związane z przekształceniami właścicielsko-organizacyjnymi, więc postanowił odejść.
Maszyny się grzały…
A jak było na początku tej drogi? Początkowo pracował przy produkcji zbrojeniowej (m.in. przy pierwszym powojennym wyrobie HSW dla wojska, czyli 120-mm ciągnionej haubicy, mającej zakładowy symbol S-1), a potem również przy produkcji cywilnej.
– Różnie bywało. Gdy współpracowaliśmy przy wojskowej produkcji z Łabędami, to trzeba było przerabiać i adaptować, czyli znacznie powiększać frezarki do obróbki dużych elementów. Pamiętam też taki obraz: przy wejściu na M-5 po lewej stronie stały bardzo wydajne maszyny. Chyba przy okazji urodzin Stalina, obrabialiśmy na nich duże odkuwki przywożone na wózkach. Pracownicy robili to w szybkim tempie, niczym stachanowcy: kolejne odkuwki na kły i jazda. Maszyny się grzały, a robotnicy obkładali je workami z wodą – opowiada Kazimierz Osak.
Połączyła ich Huta. Na dobre i na złe
Pani Jadwiga (urodzona w 1937 r.), pochodząca z Tarnobrzega absolwentka pierwszego rocznika, który naukę w ówczesnym Technikum Hutniczo-Mechanicznym w Stalowej Woli rozpoczął w 1951 r. w nowym gmachu szkoły przy ul. Hutniczej, wtrąca swoje opowieści.
– Jak mieszkaliśmy przy Hutniczej, a mąż był mechanikiem na stalowni, to będąc w domu rozpoznawał dochodzące tu wydziałowe sygnały i mówił: „O, wołają hydraulika, „na marteny wołają”, i tak dalej – wspomina.
Opowiada też, jak się poznali, w Hucie Stalowa Wola oczywiście. Pracowała wtedy w izbie pomiarów przy Narzędziowni, a przyszły mąż prowadził wdrożenie jakiejś produkcji i zaglądał w tej sprawie służbowo do izby. I tak ze „służbowo” zrobiło się „uczuciowo”. Na dobre i na złe. Pobrali się w 1957 r. Niedawno, w 2022 r. obchodzi więc 65. rocznicę ślubu, czyli Żelazne Gody, mające oznaczać potęgę wspólnej miłości i zdrowia. Wychowali dwoje dzieci, doczekali się czworo wnuków i piątki prawnuków, z których najstarszy, Piotr, ma 15 lat, a najmłodszy, Igor, ma rok. Ten maluch to zresztą jedyny potomek w tym pokoleniu, noszący nazwisko Osak.
Uczyć się mądrze. I uważać na potrzeby
Co dziś nestor stalowowolskiego SIMP-u przekazałby młodemu pokoleniu?
Pan Kazimierz nie ma wątpliwości. – Uczyć się, mądrze pochłaniać i pożytkować wiedzę. Z tym, że same piątki czy szóstki nie zawsze są gwarancją, że będzie się dobrym fachowcem, dobrym praktykiem. Bo życie idzie do przodu i szybko stawia nowe wyzwania, podsuwa nowe technologie. Trzeba się więc ciągle uczyć czegoś nowego – odpowiada.
A pani Jadwiga oczywiście wtrąca swoją uwagę.
– Ucząc się, trzeba uważać z rozbudzaniem pragnień, których potem nie można zrealizować. Gdy mamy zbyt wielkie oczekiwania, to potem może przyjść równie wielkie rozczarowanie i zawód. Trzeba więc uważać z potrzebami. Z drugiej strony mówi się przecież, że nieuświadomione potrzeby nie istnieją – zauważa.
– Tak czy inaczej, uczyć się trzeba – podkreśla na zakończenie naszej rozmowy Kazimierz Osak.