„Kropka” to początek i koniec. Początek jest w Ustroniu, w Beskidzie Śląskim, koniec w bieszczadzkim Wołosatym, ale może być i odwrotnie. Jednak zawsze po drodze jest pół tysiąca kilometrów po szczytach i dolinach kilku górskich pasm. Tak w największym skrócie wygląda Główny Szlak Beskidzki (GSB), na którym spotkać można mieszkańców naszego subregionu. Oczywiście tych, dla których Góry Pieprzowe są górami tylko z nazwy i szacunku dla wieku.
Anna Bednarz i Krzysztof Kotwica są pracownikami Miejskiej Biblioteki Publicznej w Stalowej Woli. Oddech od książek biorą podczas wymagającego trekkingu. Dotychczas były to dzienne oraz nocne marsze i marszobiegi. Jednak nigdy wcześniej wieloetapowe.
Najpierw kilometry, później już tylko etapy
Krzysztof próbował sił na GSB już w zeszłym roku, ale z trasy „zmyła go woda”. – Nikt raczej nie zakłada śniegu w lipcu i bierze letnie ciuchy, a ja miałem pecha do letnich śnieżyc w górach. Co było robić? Zszedłem z trasy – mówi pracownik MBP.
Zszedł po to, by się lepiej przygotować do kolejnej próby. Zapewne podjąłby się jej jeszcze w ub. roku, ale urlop z pracy pozwala tylko na jedną taką w roku. Do tegorocznej wyprawy namówił koleżankę z pracy. Zdecydowanie lepiej się przygotowali – nawet na śnieg! – i z lepszym (czytaj lżejszym) sprzętem zaatakowali GSP od zachodniej strony. Pogoda im sprzyjała, bo tylko kilka razy zmokli. Szli w dzień, spali w nocy i gdzie popadło: w schroniskach, kwaterach agroturystycznych a nawet w namiotach rozbijanych na dziko. We wspomnianych 500 km szlaku jest 22 km podejść i mniej więcej tyle zejść. Na początku każdy piechur odlicza pokonane kilometry, później już tylko liczy etapy, zaliczone szczyty, czy ważniejsze schroniska. Stożek, Barania Góra, Babia Góra, Turbacz, Radziejowa, Chryszczata … – Oczywiście, że z każdym kilometrem zmęczenie jest większe, ale widoki rekompensują wszystko. Zwyczajnie chce się żyć od nowa – opowiada wrażenia z trasy Anna Bednarz. Czy miała zwątpienia? – Zwątpień raczej nie, ale przez całą drogę bałam się, że w którymś momencie złapię kontuzje i dalej nie będę mogła iść – odpowiada.
Całą trasę GSB od Ustronia do Wołosatego przeszli w 14 dni, 4 godziny i 40 minut. Tym samym zarobili na najwyższą – diamentowa oznakę, której noszenie przysługuje tym, co GSB pokonali w czasie szybszym od 21. dni.
Kiedyś było o 300 km więcej
Główny Szlak Beskidzki im. K. Sosnowskiego jest najdłuższym oznakowanym szlakiem górskim w Polsce. Jego odnogą jest Mały Szlak Beskidzki (Pieniny, Beskidy Mały, Makowski i Wyspowy). Pierwszy, zachodni odcinek szlaku wytyczył obecny jego patron już w 1929 r. Jego wschodnią część opracował Mieczysław Orłowicz i wiodła ona od bieszczadzkich źródeł Sanu do Szybennego na wsch. zboczu Czarnohory (dziś w granicach Ukrainy). Obie części zostały połączone w 1935 r. i tworzyły Główny Szlak Karpacki im. J. Piłsudskiego, który liczył ok. 800 km.
Dlaczego deszcz i zmęczenie w górach?
– Bo nie lubię leżeć na plaży – krótko i rzeczowo odpowiada Krysztof Kotwica. Takich, jak on z naszego regionu jest coraz więcej. W czasie, gdy pisaliśmy ten tekst, na trasie GSB było przynajmniej kilku odważnych ze Stalowej Woli i okolic. Idą samotnicy, idą kilkuosobowe teamy, ale też rodziny z dziećmi. Te ostatnie metę mają bliżej, bo z dzieckiem zamiast plecaka idzie się trudniej. Ale idzie, zamiast leżakować na piachu. No i te widoki! Choćby z Babiej Góry na Tatry… Kto choć raz liznął górskiej przygody, ten wie.
(jc)