– Znamy się od 30 lat, więc nie będziemy udawać, że jesteśmy na pan. Historia Zaklikowa to od lat Twoja pasja. Rozumiem, że urodziłeś się w Zaklikowie, pewnie jeszcze w domu rodzinnym z dziada pradziada?
– To Cię rozczaruję. Urodziłem się na porodówce w Lublinie. Rodzice mieszkali wtedy w Zaklikowie na ul. Zamkowej, w domu kupionym przez ojca w czasie ostatniej wojny. Natomiast moje zaklikowskie korzenie rodzinne, zarówno ze strony mamy ze Słapczyńskich, jak i taty, sięgają drugiej połowy XVIII wieku. Szczerze powiedziawszy, nie sądziłem, że aż tak daleko. Ale oto w 1794 roku wymieniany jest w miejscowych dokumentach ławnik Kacper Polański. Z kolei przodkowie ze strony mamy przywędrowali do Zaklikowa ze Słowacji, ze starostwa Slapy. No i tutaj spolszczyli się jako Słapczyńscy.
– Jak zaczęły się te Twoje historyczno-regionalne pasje?
– Na pewno zdopingował mnie do tego brat mamy, wuj Stefan Słapczyński, który studiował w Rzymie za Piusa XI, poliglota i historyk. Znał się z arcybiskupem Karolem Wojtyłą. W 1968 r. byłem świadkiem ich rozmowy na korytarzu KUL-u. Studiowałem wtedy na pierwszym roku Wyższej Szkoły Inżynierskiej w Lublinie, a oni chcieli, żebym się przeniósł właśnie na KUL, i trochę mnie nagabywali w tej sprawie.
– Coś podobnego, sam Karol Wojtyła? I co, dałeś się przekonać?
– Zostałem na WSI.
– Inżynier wziął się zatem za historię i oto właśnie wyszedł spod jego ręki ten album o Zaklikowie. To ukoronowanie Twojej pasji?
– Powiem tak: te moje, jak to ująłeś, historyczno-regionalne pasje, zwieńczyłem teraz tym albumem. Ale tak sobie myślę, że to, co znajduje się w tej publikacji, co wcześniej odkrywałem i gromadziłem, nie nabrałoby takiego kształtu i wyrazu, gdyby nie ta lotnicza fotografia Zaklikowa z 1914 r. Ona była inspiracją do dalszych działań. Bo sam opis Zaklikowa z historycznych czy rodzinnych przekazów, nie dawał takiego wyobrażenia, jak ta fotografia.
Mało tego, dzięki komputerowym powiększeniom, udało mi się odtworzyć na jej podstawie, w formie rysunków, posiłkując się też nieco wcześniejszą rosyjską mapą z 1910 roku, każdą ulicę, każdy dom, każdą stronę Rynku. Pokazać, jak te domy wyglądały, jaki miały kolor dachu, były drewniane czy murowane itd. A także zawrzeć w opisie, kto wtedy w tych domach mieszkał, jaka zajmowała je rodzina. To było bardzo praco- i czasochłonne, ale zrobiłem to. A tablica z tą powiększoną lotniczą fotografią, którą udostępnił Paweł Luty z Lublina, i opisem, który przygotowałem, stoi dziś na zaklikowskim Rynku.
– Zaraz, zaraz. Skąd mogłeś wiedzieć, jaki kolor dachu miały ponad 100 lat temu poszczególne domy?
– Wszystkie murowane domy w Zaklikowie (a na tej rosyjskiej mapie zaznaczono, które są murowane, a które drewniane) miały czerwoną dachówkę, a zdarzały się już domostwa pokryte blachą. Poza tym mieszkam w Zaklikowie dość długo, by pamiętać architektoniczne detale, które przetrwały do moich czasów. Tu dodam jeszcze, że wszystkie murowane domy w Zaklikowie, budowane od połowy XIX wieku, wznoszono z kamienia wapiennego z Opoki. To były pokłady wapienia koło Zawichostu.
– Zgromadziłeś imponujący zbiór fotografii oraz różnych dokumentów i wszelakich pamiątek, wręcz artefaktów z historii Zaklikowa. Co z nich najbardziej przemawia dzisiaj do wyobraźni?
– Rzeczywiście, można powiedzieć, że mam w domu nie całkiem takie małe muzeum. A niektóre z tych rzeczy to oryginały, absolutne białe kruki. Oczywiście historyczne dokumenty i różne pamiątki są ważne, ale do dzisiejszego odbiorcy chyba najbardziej przemawiają stare fotografie i ludzie zastygli na nich w czasie. Tym bardziej, że losy niektórych zdjęć to kolejna ciekawa historia. Myślę tu o szklanych negatywach odnalezionych przypadkiem w 2013 roku na poddaszu domu Artura Zakościelnego w Zaklikowie, który mi je potem przekazał, za co jestem mu wdzięczny. A najstarsze są z czasów I wojny światowej.
Mam także klasyczne klisze, czarne negatywy dokumentujące kilkadziesiąt lat (mniej więcej od początku XX wieku) historii Zaklikowa i jego mieszkańców, wykonane przez Franciszka Chrzanowskiego, który przekazał mi je kilka lat przed śmiercią. Mam także unikatowe zdjęcia z września 1939 roku, przedstawiające bombardowanie Zaklikowa. Zresztą jedna z pierwszych bomb spadła na dom moich dziadków, niszcząc m.in. fortepian.
– Mówiłeś mi przed promocją tego albumu, że znajdą się w nim rzeczy, które zaskoczą nawet najstarszych Zaklikowiaków, ba – Ciebie zaskoczyły także. Na przykład co?
– Kto na przykład w Zaklikowie słyszał, skąd wywodzi się sama nazwa Zaklików?
– Jak mniemam od jego założyciela, Stanisława Zakliki, kasztelana lubelskiego.
– Brawo. Ale jaka jest etymologia tego nazwiska, co ono znaczyło? Otóż w języku staropolskim, ukraińskim także, są słowa: zakłykać, zaklikać, czyli przenosić głosem donośnym jakąś wieść. W czasie bitwy koło króla czy księcia zawsze był więc rycerz, który donośnym głosem przekazywał dalej jego rozkazy. I stąd wzięło się to nazwisko, a potem nazwa naszego miasteczka.
Taką historyczną niespodzianką są też początki osadnictwa na terenie dzisiejszego Zaklikowa. Otóż archeologiczne znaleziska dokonane w latach 60. ubiegłego wieku przy okazji wydobycia piasku między tartakiem a obecnym zalewem, dowodzą, że sięgają one nawet 1,5 – 2 tysięcy lat przed naszą erą. Odkryto wtedy m.in. ślady palenisk, topory i ościenie krzemienne, skorupy garnków.
Mało kto też chyba słyszał, że na początku, do 1565 roku Zaklików to była Sanna, wieś Sanna, położona nad rzeką o takiej samej nazwie. W albumie jest zresztą reprodukcja spisu z rejestru łanowego z 1563 roku, w którym widnieje nazwa Sanna. Jest też sam akt lokacyjny Zaklikowa z 1565 roku nadany przez króla Zygmunta Augusta, a potwierdzony w 1590 roku przez króla Zygmunta III Wazę. Ten ostatni dał miasteczku prawo magdeburskie, a burmistrz miał tu m.in. prawo sądzenia i ścinania.
– Obok aktu lokacyjnego, na sąsiedniej stronie albumu jest rysunek zaklikowskiego zamku. Na pewno tak wyglądał?
– W tamtych czasach kuzyn Stanisława Zakliki wybudował podobny zamek koło Krakowa. Pamiętam zresztą z młodości, z lat 50., ślady fundamentów po zaklikowskim zamku, który na pewno miał dwie wieże. Stały wtedy jeszcze dębowe pozostałości po słupach mostu zwodzonego.
– Dalej mamy w albumie liczne dokumenty…
– W tym najstarsze, z końca XVI wieku. Na mikrofilmach mam kilkaset przeróżnych dokumentów, tu pokazuję oczywiście tylko te wybrane, np. z Akt Miasta Zaklików czy Transakcji wieczystych. Jest też m.in. dokument Urzędu Lekarskiego Guberni Lubelskiej o konieczności przeniesienia parafialnego cmentarza znajdującego się obok kościoła Świętej Trójcy w okolice kościoła św. Anny. Stało się tak po wielkiej epidemii tyfusu w Zaklikowie w 1855 roku. Jest też rysunkowa panorama Zaklikowa z około 1800 roku sporządzona na podstawie ówczesnej mapy, z zaznaczonymi obiektami użyteczności publicznej: np. młyny, szkoła, kościoły, bożnica. Przygotowanie tej panoramy zajęło kilka miesięcy.
– Ale to nie jedyna panorama w tym albumie…
– Tak, na podstawie fragmentu pewnego obrazu udało mi się odtworzyć, także z detalami, część panoramy Zaklikowa sto lat później, z 1905 roku, co też pokazuję na rysunku.
Ten obraz ma zresztą osobliwą historię. Tworzą go bowiem dwa portrety i wspomniana panorama. Jeden z tych portretów przedstawia wuja mojej mamy, księdza Wacława Stryjeckiego, postać wielce zasłużoną dla Zaklikowa. Autorem obrazu był zaprzyjaźniony z nim Wawrzyniec Chorembalski, malarz pochodzący z Zawichostu (żył w latach 1888-1965 – red.). Gdy w 1952 r. przyjechał on do Zaklikowa na pogrzeb Stryjeckiego, to zdjął ten obraz ze ściany, a na odwrocie… namalował swego przyjaciela na marach.
A skoro przy panoramach jesteśmy, to dodam jeszcze, że w jednym z domów naszego miasteczka znajduje się panorama Zaklikowa namalowana przez mego kuzyna, Andrzeja Wysockiego z Lublina. Na początku lat 70. przez jakichś czas… siedział on na kominie miejscowej cegielni, szkicując panoramę Zaklikowa, by uchwycić ją możliwie z największą dokładnością.
– Naprawdę wszystkie te rysunki Zaklikowa w albumie, wykonane na podstawie starych zdjęć i map, są Twojego autorstwa?
– Mówiąc Zagłobą: „Jam to, nie chwaląc się, sprawił”. Każdy rysunek jest zresztą podpisany. Nie ukrywam – to był ogrom ręcznej pracy, zważywszy, że chciałem oddać w tych rysunkach, w tym Zaklikowie, który sobie rekonstruowałem, jak najwięcej detali.
– A układ i kompozycja albumu?
– To wspólne dzieło moje i mojego zaklikowskiego kolegi z liceum Wiesława Lipca, który ma w Zwierzyńcu swoje wydawnictwo. Kilka lat temu mówiłem mu o moich przymiarkach do takiej publikacji. Koncepcja i redakcja albumu zajęły nam około roku. Myślę, że jego kompozycja jest czytelna: na początku jest historia „O Zaklikowie” autorstwa Adama Sapińskiego, zresztą mojego szkolnego wychowawcy. Potem są mapy, dokumenty, rysunki, ryciny i fotografie, z tym lotniczym zdjęciem na czele – wszystko dokładnie opisane, także po angielsku.
Jest też podział czasowy: I wojna światowa, na progu wolności, okres międzywojenny i powojenny. Na zdjęciach są zaklikowskie familie i pojedyncze postacie, m.in. powstańcy styczniowi i żołnierze spod Monte Cassino, ważne osoby lokalnej społeczności. Są obiekty użyteczności publicznej, przemysłowe, straż pożarna, murarze, zespoły muzyczne, sportowe, sceny z codziennego życia, plenery, różne uroczystości i święta. Ludzie, miejsca, wydarzenia i czas zastygły w kadrze.
Są też oczywiście zdjęcia i historia zaklikowskich Żydów, obecnych tu od XVI wieku, wraz z fragmentem opisu ich deportacji i zagłady w październiku 1942 roku, autorstwa Joshuy Laksa, który przeżył ten straszny czas, a potem kilka obozów koncentracyjnych. Jest też i relacja mojego stryja, Stefana Polańskiego, z 8 lipca 1943 roku, gdy Niemcy deportowali polskich mieszkańców Zaklikowa.
Nie, nie sposób tego wszystkiego opowiedzieć. To trzeba wziąć do ręki, zobaczyć i przeczytać samemu. A korzystając z okazji dziękuję miastu i burmistrzowi Dariuszowi Toczyskiemu oraz Gminnemu Ośrodkowi Kultury z dyrektor Anną Krzyżanowską, za sfinansowanie wydania albumu. I oczywiście wszystkim, którzy udostępnili mi materiały do tej publikacji. A można ją kupić w tymczasowej siedzibie GOK, w Lipie, w budynku tamtejszej Nasycalni.
– Na pewno nie ma w tym albumie jednej fotografii, o jakiej mi przed laty opowiadałeś: sklepu w La Paz, stolicy Boliwii, z napisem Zaklików. Nie udało się jej odnaleźć?
– Niestety. W latach 80. ubiegłego wieku występował w La Plaz chór Akademii Medycznej z Lublina i dwaj jego członkowie spacerując po tym mieście zobaczyli taki szyld: Sklep Zaklików. Okazało się, że prowadził go wnuk zaklikowskiego Żyda, który wyemigrował w latach międzywojennych do Boliwii. Ameryka Południowa, a szczególnie Boliwia, była zresztą miejscem, gdzie osiedlało się wtedy wielu Żydów z Zaklikowa. Jak pisze wspomniany Joshua Laks, w La Paz uważano nawet, że nasza miejscowość jest… stolicą Polski. Ale fotografia tego sklepu przepadła.
– Czy teraz, gdy oglądasz swój album, czujesz się spełniony jako regionalista?
– Pewnie zabrzmi to patetycznie, ale czułem, że to na mnie ciąży ten obowiązek, żeby to wszystko zebrać i przekazać potomnym. I tak to ująć, żeby przywołać klimat tamtych czasów, tamte twarze, tamte obrazy i wydarzenia. Tamten Zaklików, którego już nie ma.
– Może więc pora zabrać się za Zaklików nie tak odległy?
– Może i wypadałoby. Opisać i przedstawić okres powojenny i późniejszy, bardziej współczesny. Żeby zbliżyć ten czas zatrzymany na zdjęciach i wspomnieniach do ludzi, którzy to pamiętają.
Rozmawiał Stanisław Chudy