– Przychodząc dawno temu do Stalowej Woli, nie tyle obawiałem się socjalizmu, co samego siebie. Czy sprostam tej posłudze w takim mieście, czy nie popełnię jakiego błędu, nie daj Boże kardynalnego. Miałem wątpliwości, ale biskup Tokarczuk powiedział jasno: „ksiądz tam pójdzie”. I tak jestem tu do dziś – wspomina ks. prałat Jan Kozioł, który 25 marca kończy 90 lat. 50 z nich spędził właśnie w Stalowej Woli, w tym 31 jako proboszcz parafii św. Floriana.
Siedzimy i rozmawiamy w jadalni na plebani tej świątyni, a towarzyszy nam obecny, od 4 lat proboszcz u św. Floriana, ks. dziekan Wacław Gieniec.
Pokazuję Jubilatowi stare wycinki ze „Sztafety”: „Czterdzieści lat minęło” i „Ostatni z braci” – to dwa wywiady z nim z roku 1997 i 2007 oraz „100 lat! Kapłaństwa” – tekst z czerwca 2017 r., gdy razem z ówczesnym proboszczem, ks. Marianem Balickim mieli właśnie taki niecodzienny jubileusz. Ksiądz Kozioł obchodził wtedy 60. rocznicę święceń, a ks. Balicki – 40. Niestety, ten kapłan i poeta zginął 5 marca 2019 r. w wypadku samochodowym. Wtedy też rozmawialiśmy w jadalni i też płynęły wspomnienia… Uczucie deja vu jest nieodparte.
„A ksiądz Kozioł to jeszcze żyje?”
Przypominam więc księdzu Koziołowi, że kiedy w listopadzie 2008 r. został proboszczem-emerytem, to mówił z przekąsem, że odchodzi i tak późno, bo w 76. roku życia, ale żartobliwie zastrzegał się, że księża nie mają przecież emerytur pomostowych.
W 2013 r. mówił z kolei „Sztafecie” tak: „Parafianom dziękuję za życzliwość, a przede wszystkim za cierpliwość. Za to, że od 40 lat znoszą moje dziwactwa. Wielkich może nie było, ale mniejsze mogły się zdarzyć”.
– Aż trudno uwierzyć, że tak zgrabnie udało mi się to powiedzieć. Nie, na pewno pan to trochę upiększył. Ale to szczera prawda – uśmiecha się na to wspomnienie ks. Kozioł.
– Dalej więc dziękuje ksiądz prałat parafianom za cierpliwość? – dopytuję.
Ks. Jan Kozioł urodził się 25 marca 1933 r. w Bieździedzy k. Jasła. Miał dziesięcioro rodzeństwa, był najmłodszy z czwórki braci. Maturę zdał w 1951 r. liceum ogólnokształcącym w Kołaczycach i wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Przemyślu. Święcenia kapłańskie przyjął 30 maja 1957 r. w katedrze przemyskiej z rąk biskupa Franciszka Bardy. Jego pierwszą parafią były Białobrzegi k. Łańcuta. Potem był wikarym w Sanoku, Birczy, Radymnie, Przeworsku i w Jasionowie k. Brzozowa. Stąd w 1973 r. trafił do Stalowej Woli, gdzie w latach 1977-2008 był proboszczem parafii św. Floriana. Ma godność prałata, był też dziekanem dekanatu stalowowolskiego.
Jego siostra Jadwiga wstąpiła do zakonu sióstr serafitek, podobnie jak dwie jego siostrzenice. Z rodzeństwa ks. Kozioła żyją jeszcze trzy siostry.
– Oczywiście, z całego serca. Każdy człowiek jest ułomny, więc cały czas się modlę, żebym nie był dziwakiem – mój rozmówca znowu uśmiecha się. I już bardziej poważnie dodaje: – Nie chcę być ciężarem dla obecnego tu proboszcza, dla księży współpracowników, dla parafian. Staram się w tym jak mogę, Bóg mi świadkiem. Ale też i tak podeszły wiek ma swoje ograniczenia, przywary. Obym nie zdziwaczał do końca. O, raptem wczoraj ktoś się pytał jednego z wikarych „A ksiądz Kozioł to jeszcze żyje?” No, jeszcze żyję – znów uśmiecha się Jubilat.
Powołanie to początek drogi
Księdzem chciał zostać już od dzieciństwa. Nie była więc to jakaś nagła decyzja, powołanie dojrzewało w nim od młodych lat, choć czasy, w których stąpił do seminarium, były bardzo trudne – rok 1951, lata stalinizmu i walki z Kościołem.
– Kapłaństwo, jak to ujął Jan Paweł II, to rzeczywiście dar i tajemnica. Bo można chcieć, ale nie każdy temu podoła, by dobrze służyć Bogu i ludziom. To ogromne wyzwanie, bo powołanie to tylko początek drogi do kapłaństwa – mówi ks. Jan Kozioł.
Jak wspomina, z jego rocznika w seminarium w Przemyślu, z 60 przyjętych w 1951 r. (podań było 120), święcenia kapłańskie w maju 1957 r. otrzymało 46. Żyje już tylko 9. A w dniu, w którym rozmawialiśmy, odbył się pogrzeb kolegi-seminarzysty, ks. kanonika Władysława Krzyściaka, przez 38 lat proboszcza w Krównikach pod Przemyślem.
Rowerem po Stalowej Woli
Do Stalowej Woli, do parafii św. Floriana, ks. Jan Kozioł trafił w lipcu 1973 r. W grudniu tegoż roku uczestniczył więc w uroczystości poświęcenia „nowego kościoła”, jak wtedy mówiono, czyli obecnej bazyliki konkatedralnej (odpowiadał za organizację miejsc parkingowych). Któż mógł wtedy przypuszczać, że nie tak bardzo wówczas znany kardynał z Krakowa, arcybiskup Karol Wojtyła, który dokonał tego poświęcenia, za niespełna 5 lat zostanie papieżem?
– Z kardynałem Wojtyłą spotykałem się kilka razy wcześniej, gdy byłem wikarym w parafii w Przeworsku, gdzie proboszczem był brat metropolity tarnowskiego Jerzego Ablewicza. Było nas tam ośmiu wikarych i żartowaliśmy, że to najlepsza parafia na świecie – wspomina ks. Kozioł.
A jak dzisiaj wspomina początki swej posługi w Stalowej Woli?
– Przychodząc dawno temu do Stalowej Woli, nie tyle obawiałem się socjalizmu, co samego siebie. Czy sprostam tej posłudze w takim mieście, czy nie popełnię jakiego błędu, nie daj Boże kardynalnego. Miałem wątpliwości, ale biskup Tokarczyk powiedział jasno: „Ksiądz tam pójdzie” – opowiada ks. Kozioł.
Przypomina, że proboszczem parafii św. Floriana był wtedy ks. Władysław Janowski, który dokończył budowę kościoła Matki Bożej Królowej Polski. Wikarych było 12 i mieszkali rozrzuceniu po całej Stalowej Woli, bo nie było plebanii, a najlepszym środkiem lokomocji był rower. Księża spotykali się razem na obiedzie w kancelarii parafialnej przy ówczesnej ul. Waryńskiego, czyli obecnej ulicy ks. Józefa Skoczyńskiego, pierwszego proboszcza parafii św. Floriana.
Gdy w listopadzie 1977 r. wydzielono z niej parafię Matki Bożej Królowej Polski, jej proboszczem został ks. Edward Frankowski, a ks. Jan Kozioł objął probostwo w macierzystej parafii św. Floriana – matki wszystkich kościołów w Stalowej Woli, jak od lat lubi podkreślać.
Ksiądz Bawłowicz przywołuje Judasza
– Miał ksiądz proboszcz jednego wikarego, którego komunistyczna władza szczególnie nie znosiła za „polityczne” kazania. To ksiądz Marian Bawłowicz. Pamiętam, że gdy zaczynał kazanie, to mówił coś w tym stylu: „Smutni panowie pod chórem, proszę włączyć swoje magnetofony i nagrywać” – wspominam.
– O, ksiądz Bawłowicz miał wiele takich sytuacji. Do dziś starsi parafianie wspominają, jak piętnował zaprzedanie się i służalczość. Mówił np. z ironią: „To jest Judasz. O przepraszam, jest gorszy od Judasza. Dlaczego? Bo Judasz przynajmniej się powiesił” – opowiada ks. Kozioł
Zabytkowa „perła” mogła spłonąć
To za jego probostwa przy kościele św. Floriana stanęła kaplica św. Anny z salami katechetycznymi i plebania, zbudowano nowe ogrodzenie, stacje Drogi Krzyżowej powstały chodniki, schody i zieleńce, odnowiono sam kościół, dzwonnicę i altanę z ołtarzem polowym (dziś nie istnieje), a jesienią 1999 r. obok świątyni stanęła figura Chrystusa Króla.
– Nie do wypowiedzenia jest, jak to wszystko się zmieniło przez te lata. Że w centrum młodego przecież miasta mamy tak piękną, zabytkową perłę – kościół św. Floriana. A kilka lat temu, po rozbudowie kaplicy św. Anny, doszedł jeszcze kościół Źródło Miłosierdzia Bożego – mówi ks. Kozioł.
Niewiele jednak brakowało, by w grudniu 2000 r. ta „perła” spłonęła. W nocy z 23 na 24 grudnia ktoś usiłował bowiem podpalić kościół. Na szczęście gęsty dym zauważyła w porę liderka jednego z bloków, a pierwsi z pomocą pospieszyli taksówkarze z pobliskiego postoju, i samochodowymi gaśnicami ugasili zarzewie ognia.
– Specjaliści orzekli potem, że kościół uratowało to, że kilka miesięcy wcześniej nasączyliśmy drewniane elementy konstrukcji środkami przeciwzapalnymi i ogień nie mógł się szybko rozwinąć, dając mało płomieni, a więcej gęstego, czarnego dym. Niemniej, ten dym sprawiał wrażenie, że pożar jest wielki. A potem pomyślałem sobie, tak trochę żartobliwie, że przecież kościół pod wezwaniem patrona strażaków, świętego Floriana, nie mógł sobie ot tak po prostu spłonąć – wspomina ks. Jan Kozioł.
Pamięta też inne smutne i niebezpieczne wydarzenia: trzykrotną dewastację figury Matki Bożej czy kilkukrotne włamania do plebanii. A zdarzyło się i tak, że jednego rzezimieszka nakrył osobiście ok. północy na korytarzu!
Znowu 100 lat! Kapłaństwa
– Czego życzyć księdzu prałatowi na dalszą posługę? – pytam na koniec.
– Oczywiście zdrowia, na ile to jeszcze możliwe i niezmiennie tego, żebym nie był dziwakiem. Ale uczciwym człowiekiem i dobrym, na ile tylko mogę, dobrym kapłanem. Żebym godnie sprawował swoje powołanie. Pan Bóg, Matka Boska, święty Florian, wszyscy parafianie, żeby jeszcze trochę wytrzymali ze mną – znów uśmiecha się Jubilat.
– I żeby on sam wytrzymał z księdzem proboszczem – wtrąca się żartem ks. Wacław Gieniec. W odpowiedzi ks. Kozioł komplementuje go bardzo, a ten kwituje krótko: – Nie ogrodnik, a przesadza.
A gdy się rozstajemy, ks. proboszcz Gieniec zauważa: – W tym roku, razem z księdzem prałatem także mamy 100 lat kapłaństwa. On 66, a ja – 34.
Proszę o modlitwę w intencji wszystkich księży zarażonych wirusem HIV. O zdrowie i zakładanie prezerwatyw.