Od czterech lat w Ein Bokek, mieście uzdrowiskowym położonym pośrodku pustyni w Izraelu nad Morzem Martwym odbywa się Dead Sea Marathon. To, co wyróżnia ten maraton od innych, to jego trasy, które zlokalizowane są na groblach będących granicą między izraelskim a jordańskim Morzem Martwym. W tym roku na starcie Dead Sea Marathon stanął PIOTR ROCHOWSKI – reprezentant Stalowowolskiego Klubu Biegacza.
Maraton w Ein Bokek jest najniżej umiejscowionym biegiem na świecie – lustro wody znajduje się 433 m p.p.m. I jeszcze jedna ważna rzecz. Służby bezpieczeństwa państwa Izrael tylko raz w roku i tylko dla biegaczy udostępniają trasy po groblach do publicznego użytku.
Organizatorzy 4. Dead Sea Marathon przygotowali trasy od 5 do 50 km. Wszystkie prowadzone były w większości płaskimi szutrowymi groblami, więc zawodnicy pokonując kolejne kilometry mieli widok na turkusowe Morze Martwe z lewej i z prawej strony oraz góry Pustyni Judzkiej.
W Polsce wybiegał już wszystko, co było do wybiegania
W tym roku na starcie maratonu w Ein Bokek stanął Piotr Rochowski – zawodnik Stalowowolskiego Klubu Biegacza, nauczyciel języka niemieckiego w Centrum Edukacji Zawodowej w Stalowej Woli, tłumacz, autor książek do języka zawodowego niemieckiego i angielskiego z branży mechanicznej, samochodowej, fryzjerskiej i innych.
Po zdobyciu Korony Maratonów Polskich (w ciągu 24 miesięcy w dowolnej kolejności należy ukończyć pięć maratonów: Maraton Dębno, Cracovia Maraton, Wrocław Maraton, Maraton Warszawski i Poznań Maraton – red.) Piotr Rochowski przerzucił się na zagraniczne bieganie. Jednak nie wchodzą w rachubę biegi uliczne, lecz takie, których trasy zlokalizowane są w miejscach nietypowych i ciekawych pod względem swojej atrakcyjności. Ma już za sobą maraton w Grecji klasyczną trasą, wytyczoną przez Filippidesa (Maraton – Ateny), maraton po Murze Chińskim, a w tym roku, na początku lutego, ukończył maraton po Morzu Martwym.
Miny, uzbrojeni żołnierze i chrzęszcząca pod stopami sól
Przyimek „po” jest tu jak najbardziej na miejscu – nie był to bieg „nad”, czy „przy” Morzu Martwym, lecz po grobli przebiegającej przez jego sam środek, będącej jednocześnie izraelsko-jordańską granicą.
Granicą na tyle pilnie strzeżoną, że zboczenie z trasy groziło śmiercią, o czym informowały tabliczki, ostrzegające zawodników przed minami. Dodatkowo trasę biegu obstawiali uzbrojeni żołnierze armii izraelskiej. Krajobraz był przez większość trasy pustynno-księżycowy, pozbawiony życia, zero roślinności, a zamiast piachu chrzęszcząca pod stopami sól. I to wszystko w najniższym punkcie na kuli ziemskiej, około 430 m poniżej poziomu morza.
Biegło się przyjemnie do czasu, kiedy pojawiło się słońce
Kilkunastoosobowa ekipa z Polski została zakwaterowana w oddalonym od Ein Bokek Tel Awiwie około 180 km. Nie dane więc im było dobrze i długo wypocząć przed startem, ponieważ zaplanowano go na godzinę 5.15 czasu polskiego (6.15 czasu miejscowego), a więc bieg rozpoczynał się w… ciemnościach.
– Dzięki temu, że tak wcześnie nastąpił start, można było na metę było dotrzeć przed południem, unikając największego upału. Początkowo biegło się przyjemnie, ale już po przebiegnięciu półmaratonu słońce zaczęło dawać się we znaki – mówi Piotr Rochowski.
Na 30. kilometrze tempo biegacza ze Stalowej Woli wyraźnie zmalało – temperatura powietrza wzrosła, a promienie słoneczne uderzały ze zdwojoną siłą, odbijając się od morza i kryształków soli na trasie. Sytuację ratowały ustawione co 3 kilometry punkty żywieniowe, gdzie oprócz wody i izotoników, zawodnicy mieli do dyspozycji żele i owoce; banany, pomarańcze, daktyle.
Na kilka kilometrów przed metą biegacze opuścili mało gościnną solną pustynię i wbiegli na drogę prowadzącą do Ein Bokek. Jednak nadzieja na łatwą nawierzchnię okazała się przedwczesna.
– Owszem, pojawił się asfalt, był też chodnik, ale zaczęły się delikatne, lecz męczące podbiegi i zbiegi, a nagrzane podłoże dawało się mocno we znaki stopom. Słońce było już prawie w zenicie, temperatura osiągnęła 33 stopnie. Dlatego pewną ulgą były wiaty przystanków autobusowych dające sekundy wytchnienia w cieniu – mówi Piotr Rochowski.
Maraton dłuższy od innych i morze inne od innych
Po przebiegnięciu 42 kilometrów wstąpiła w zawodników nadzieja rychłego finiszu, jednak okazało się to złudne, bo zamiast 42 km i 195 metrów, ten maraton był w rzeczywistości dłuższy o ponad 160 m.
– Każdy, kto startował w biegu na królewskim dystansie wie, jak działa takie wydłużenie trasy na psychikę biegacza – mówi Piotr Rochowski, który ukończył 4. Dead Sea Marathon w czasie 4 godzin 45 minut i 55 sekund i w klasyfikacji generalnej open zajął 250. miejsce, natomiast w swojej kategorii wiekowej M-60 znalazł się na miejscu 17.
– Biegałem szybciej maratony. Moja życiówka wynosi 3:57,17, ale Dead Sea Marathon różni się od innych pod tak wieloma względami, że to w jaki czasie go pokonam było tak naprawdę drugorzędne. Po biegu mogliśmy się zregenerować w Morzu Martwym. Jego zasolenie wynosi średnio 260 % – dla porównania Bałtyk ma zasolenie około 7 % – co praktycznie uniemożliwia utopienie się w nim. Można położyć się na jego tafli i spokojnie dryfować. I tak też zrobiłem – mówi reprezentant Stalowowolskiego Klubu Biegacza.