O tym, że zmarły 12 grudnia 2022 r. 81-letni generał lotnictwa Mirosław Hermaszewski był jedynym, jak dotąd, Polakiem w kosmosie, wiedzą chyba wszyscy. Ale mało kto chyba pamięta że ponad 10 lat temu, w szkole podstawowej nr 11 w Stalowej Woli zachęcał do picia mleka w ramach akcji „Pij dużo doskonałego mleka, bo kosmiczna podróż czeka”.
Swoją 8-dniową misję w kosmosie ówczesny major Hermaszewski odbył na przełomie czerwca i lipca 1978 r. na pokładzie radzieckiego statku Sojuz 30, który przycumował na orbicie do naukowo-badawczej stacji Salut 6. Polski kosmonauta uczestniczył tu w 11 eksperymentach, fotografował też powierzchnię Ziemi, w tym Polskę. Ale nie tylko…
– Pozwalałem sobie na obserwowanie, rozmyślania, nawet spoglądanie, czy jestem sam, czy ktoś za burtą mi nie towarzyszy. Pojawiały się myśli metafizyczne – tak w 2021 r. wspominał swój pobyt w kosmosie
Generał Hermaszewski odwiedził stalowowolską „jedenastkę” 15 marca 2012 r. Był wtedy twarzą ogólnopolskiej kampanii, promującej zdrowy sposób życia i odżywiania się. Szkoła ta, podobnie jak inne podstawówki, realizowała wówczas program „Doskonałe mleko w szkole”. W części artystycznej spotkania z pierwszym polskim kosmonautą dzieci śpiewały więc o dobrym dla zdrowia zwyczaju picia mleka. A kiedy na korytarzu generał odpowiadał na pytania dziennikarzy, hałas był tak wielki (trwała akurat przerwa), że nieoczekiwanie Mirosław Hermaszewski… zagwizdał głośno na palcach. Uciszyło się, choć tylko na chwilę.
A w tych bardzo „przyziemnych” warunkach „Sztafecie” udało się przeprowadzić wywiad z Mirosławem Hermaszewskim. Dziś, w związku z jego śmiercią, przypominamy tę rozmowę.
Nigdy nie marzyłem o kosmosie
Rozmowa z MIROSŁAWEM HERMASZEWSKIM, pierwszym i jedynym Polakiem w kosmosie („Sztafeta nr 12/2012 r.)
– Czy mały Mirek gapił się w gwiaździste niebo i myślał sobie, że kiedyś tam poleci?
– Moje dzieciństwo przypadło na bardzo trudne czasy (Hermaszewski urodził się na Wołyniu w 1941 r. – red.), a ja nigdy nie marzyłem o kosmosie. Kiedy byłem chłopcem, to szczytem marzeń było wsiąść do kabiny szybowca i nauczyć się latać. A później zamarzyłem o samolocie, a jeszcze później o odrzutowym. Rakieta pojawiła się znacznie wyżej niż sięgały moje marzenia.
To nie było więc tak, że jak ktoś został kosmonautą, to wszystko wcześniej miał zaprogramowane. Wiele rzeczy w moim życiu musiałem sobie wywalczyć, wyrwać palcami. Nawet kawałek chleba. Zainteresowanych odsyłam do mojej książki „Ciężar nieważkości”. Nic tu nie koloryzowałem. Napisałem ją po wielu latach, żeby mieć pewien dystans do tego, co przeżyłem.
– A jak zniósł pan ciężar popularności po locie w kosmos?
– No, jak pan widzi, jakoś sobie radzę. Z takim jak pan, też (śmiech).
– Po tylu spotkaniach, jak to w Stalowej Woli, na których mówi pan o tym locie, nie czuje się pan „kosmicznie” znużony opowiadaniem tego samego?
– Ależ za każdym razem to jest jednak inna opowieść i zupełnie inna publiczność! Poza tym, każde takie spotkanie to jakaś forma spłacenia długu społeczeństwu za to, że to właśnie ja miałem to szczęście polecieć w kosmos. A przy okazji spotkania w Stalowej Woli, to muszę powiedzieć, że jestem zaskoczony mądrością pytań, jakie tu padały. Dzięki temu ja ciągle uczę się czegoś nowego, ale mam nadzieję, że i w tych uczniach coś zostanie z takiego spotkania. Dzieci w tym wieku nie mają jeszcze mocno zbudowanej wiary w siebie i pewności, że coś mogą i potrafią. Spotkanie ze zwykłym człowiekiem, który był w kosmosie, może pomóc ukształtować te cechy.
– Dla nich jest pan jak bohater wręcz nie z tego świata…
– No cóż, sam się w to wpakowałem. Ale mówiąc poważnie, to bycie kosmonautą jest sympatyczne i wyróżniające zarazem. W końcu nie ma nas tak wielu na świecie. Byłem 89. człowiekiem, który opuścił Ziemię i był w kosmosie. I wrócił. A teraz kosmonautów jest niewiele ponad pięciuset. Stanowimy zwartą grupę, spotykamy się rokrocznie gdzieś w świecie na tygodniowych kongresach. W tym roku na przykład jedziemy do Arabii Saudyjskiej. I zapowiada się bardzo ciekawy kongres, nie ze względu na egzotykę, ale tematykę.
– Czy po tylu latach od tego lotu, to dalej pańskie realne wspomnienie?
– W pierwszych dniach w kosmosie, kiedy zamykałem oczy, to ta realność gdzieś odpływała. Musiałem się uszczypnąć, bo na Boga, dlaczego na tych 35 milionów Polaków trafiło wtedy akurat na mnie? A doznania były niesamowite. Proszę pamiętać, że dobę przeżywałem w 90 minut, bo tyle trwało jedno okrążenie wokół Ziemi. A ja w ciągu „ziemskiej” doby okrążałem naszą planetę aż 16 razy. Czyli mogłem obserwować szesnaście wschodów i zachodów słońca w ciągu 24 godzin. Było wtedy też tak, że w kosmosie często myślałem o Ziemi, a na Ziemi – o kosmosie. Realność tych doznań czuję do dziś.
– Czy ma pan jakieś pamiątki z tego lotu?
– Mam ich sporo. Ziemię z miejsca startu i lądowania. Zdjęcia, listy, które moja żona dała w tajemnicy koledze, żeby mi je przekazał dopiero na orbicie. Mam odznaki, hymn-pocztówkę, miniaturowe wydanie „Pana Tadeusza”, które ofiarowałem później Ojcu Świętemu.
Rozmawiał STANISŁAW CHUDY