Jej moc była potężna. O północy za pomocą zwierciadła konferowała z samym diabłem. Na jej usługach był „gad bajeczny” – gąsior tuczony na mleku i kaszy. Marjanna Dziedzic, słynna czarownica z Krakowa, pani na trzech kamienicach, miała w naszym regionie agentkę, która dorobiła się fortuny wykorzystując naiwność zakochanych dziewczyn.
Proces, który przed rzeszowskim sądem przysięgłych rozpoczął się 12 czerwca 1906 roku, przyciągną na salę rozpraw tłumy żądnej sensacji publiczności. Na ławie oskarżonych zasiadła „agentka czarownicy z Krakowa” – Agnieszka Kalist z Grębowa i jej dwie pomocnice: Magdalena Machowska i Katarzyna Lazarewicz. Jak donosi Kuryer Lwowski była to „specjalistka w sprawach sercowych, w szczególności w kojarzeniu małżeństw za pomocą „czarów”, posługując się przy tem środeczkami z apteczki rabinów cudotwórców, wyzyskiwała łatwowierność i zabobonność rozmaitych ofiar nieszczęśliwej miłości i kandydatek do stanu małżeńskiego, wyłudzając od nich w zamian za swe pośrednictwo znaczne, w uwzględnieniu stosunków majątkowych poszkodowanych, bajeczne sumy 100 do 200 koron.”
Reporter Kuryera Lwowskiego zauważył, że w ławach publiczności przeważają kobiety z inteligencji, które śledzą pilnie przebieg tej sensacyjnej sprawy. Ale oskarżenie wniosły dziewczęta z warstw najuboższych, „szczególnie niewiasty skąpo przez przyrodę we wdzięki uposażone, które nie zawahały się przed przymierzem z djabłem, byle tylko zdobyć upragnionego małżonka.” Akt oskarżenia zarzucał „agentce” cały szereg oszustw.
Magiczne proszki
I tak Agnieszka Kalistówna, zwana powszechnie „Guścią”, podjęła się za wynagrodzeniem 200 koron doprowadzenia do szczęśliwego finału małżeństwa Eweliny Stopównej, szwaczki z Rzeszowa z jej wiarołomnym kochankiem, inżynierem z Jasła. Agentka krakowskiej czarownicy wyposażyła swoją klientkę w magiczny żółty proszek (jak się okazało sproszkowaną skałę nazywaną tryplą) i poleciła udać się do Jasła, a tam obsypać tym magicznym specyfikiem byłego narzeczonego. Efekt wyprawy szwaczki był co najmniej mizerny.
Młodzieniec poirytowany zachowaniem dawnej kochanki usiłującej obsypać go żółtym proszkiem wyrzucił Ewelinę za drzwi. Mimo nieudanej akcji Kalistówna nie poddała się. Za dodatkową opłatą 60 koron zaleciła Stopównej spanie w halce, w której zaszyty był cudowny korzeń, a gdy i to nie pomogło – polewanie siennika magicznym płynem sprowadzonym z Krakowa. Koszty miłosnego przedsięwzięcia rosły. Same telegramy z konsultacjami z krakowską czarownicą przewyższyły już 10 koron. Biedna szwaczka wyprzedawała ubrania i meble, byle mieć z czego zapłacić „czarownicy”, ale efekty zabiegów wciąż były żadne.
Zdesperowana dziewczyna pojechała do Krakowa. Tam przekonała się, że żadna Marjanna Dziedzic, słynna czarownica i właścicielka koguta o wielkiej mocy, nie istnieje.
W tym samym czasie agentka Kalistówna prowadziła sprawę Antoniny Wojtuniowej, której mąż właśnie utracił pracę w banku hipotecznym. Za 165 koron przyrzekła, że mężczyzna posadę odzyska. Wystarczy, że przez dwa tygodnie Wojtuniowa lub jej maż będą spali w specjalnie przygotowanej kamizelce z zaszytymi 3 koronami.
Gdy ciekawska Wojtuniowa nie wytrzymała i rozpruła kieszonkę przed czasem, okazało się, że pieniędzy tam nie ma. Pobiegła z tym odkryciem do Kalistówny, ale agentka wytłumaczyła zdezorientowanej kobiecie, że korony diabeł połamał na kawałki i złożył w domu czarownicy. Ponieważ Wojtuń wciąż pozostawał bezrobotny, po „konsultacjach” z czarownicą z Krakowa Kalistówna przygotowała specjalny proszek.
Wystarczyło z tym proszkiem pojechać do Wiednia, rozsypać odrobinę na schodach centrali banku i albo mąż posadę odzyska albo otrzyma odszkodowanie w wysokości 100.000 koron. Jednak recepty agentki wciąż były nieskuteczne. Wściekła Wojtuniowa zaczęła odgrażać się, że pozwie Kalistównę przed sąd. Oszustka oświadczyła wtedy, że zna inspektora policyjnego, ma też znajomości w kręgach prokuratorskich i sędziowskich, dlatego kpi sobie z sądów, a śmiałka który ją pozwie „połamie i pokręci.”
Ognisty słup
Następna ofiara Kalistówny miała nie lada problem. Minę Laub porzucił narzeczony, rzeszowski lekarz dr N., który postanowił ożenić się z inną kobietą. „Guścia” i na to znalazła sposób. Za wynagrodzeniem 100 koron wręczyła naiwnej dziewczynie drewnianą gałkę i poleciła z tym magicznym artefaktem „na nowiu” udać się na drogę pod krzyż i zwrócić się twarzą ku wschodowi. Wtedy z gałki miał powstać słup ognisty, który ściągnie miłość narzeczonego z powrotem. Zofia Soch, biedna dziewczyna z Rzeszowa wręczyła Kalistównie 210 koron zarobionych w Prusach aby ta skojarzyła jej małżeństwo z robotnikiem z Zaczernia, z którym dziewczyna nawiązała znajomość na saksach.
Rozwiązaniem miała być flaszeczka z białym płynem, którą uroczyście Zofia Soch spaliła w obecności Kalistówny i Machowskiej. Anna Dereń, posługaczka z Rzeszowa, za 200 koron otrzymała od Kalistówny flaszeczkę z wodą w której pływał korek z poleceniem pilnego obserwowania. Korek miał po siedmiu dniach zatonąć, a to oznaczało pomyślny omen w miłosnej sprawie Dereniówny. Korek jednak i po siedmiu dniach i nawet po czternastu nadal pływał po powierzchni wody. Dziewczyna pobiegła z lamentem do „Guści”, a ta wytłumaczyła zakochanej, że jej rywalka ma silniejszego czarodzieja, ale jest sposób by jego moc przełamać.
Tym razem w pojedynku sił nadprzyrodzonych szalę zwycięstwa miał przeważyć biały płyn, którym należało skropić przed snem pościel. I ta broń nie zadziałała, ale za to Dereniówna znalazła innego chłopaka, za którego wyszła za mąż. To nie przeszkodziło Kalistównie w dalszym wyciąganiu od naiwnej kobiety pieniędzy sugerując jej, że małżonek zamierza uciec z „blondyną” do Ameryki. W ten sposób wyłudziła od swojej ofiary ośmioletnie oszczędności w wysokości 200 koron.
Agentka przed sądem
W końcu barak spodziewanych efektów magicznych zabiegów przywracał rozsądek klientkom Kalistówny. Zawiedzione kochanki miały coraz więcej pretensji i coraz mocniej naciskały „Guścię”.
Ta by utwierdzić swoje ofiary w zaufaniu i uwiarygodnić istnienie a także nadprzyrodzone kwalifikacje swojej diabelskiej patronki z Krakowa, fingowała listy rzekomo do niej pisane przez córkę czarownicy, Herminę Dec, żonę prokuratora. A kiedy i to zawodziło, Hermina, anonsowana telegraficznie, zajeżdżała z wielką pompą pociągiem do Rzeszowa i potwierdzała odebranie zaliczek, opowiadała o konferencjach matki odbywanych przed zwierciadłem o północy z diabłem, o gąsiorze tuczonym mlekiem i kaszą, udzielała proszków, maści, kropli i innych skutecznych na miłość środków, a potem odjeżdżała z pełną sakiewką nowych zaliczek.
Rolę owej córki czarownicy z Krakowa odgrywała Katarzyna Lazarewiczowa, żona pomocnika kancelaryjnego z Jasła.
Kalistówna naciągnęła w podobny sposób mnóstwo kobiet. Do sądu zgłosiły się również Marja Groszek, Katarzyna Żeglicka, Marja Piwowar i Zofia Serafin. Ile spośród oszukanych ze wstydu nie dochodziło sprawiedliwości, nie wiemy.
Proces agentek czarownicy z Krakowa przed rzeszowskim sądem przysięgłych trwał trzy dni. 14 czerwca o godzinie 21 ogłoszono wyrok. Agnieszkę Kalistównę skazano na dwa i poł roku ciężkiego więzienia. Pomocnice agentki czarownicy z Krakowa, Magdalenę Machowską i Katarzynę Lazarewiczową uniewinniono.
Bartłomiej Pucko