– Jest pan dumny z tej książki?
– Jestem bardzo zadowlony, że nareszcie się ukazała rzecz, nad którą pracowałem kilka lat. Dzięki temu, że udało mi się dotrzeć do różnego typu dokumentów, zarówno w archiwach państwowych, jak i w archiwach poszczególnych spółdzielni, czy instytucji, które były łaskawe użyczyć mi tych planów do skanowania, powstała rzecz – według mnie – bardzo interesująca. Odkryłem dużo nazwisk architektów, którzy zaprojektowali budynki mieszkalne i usługowe w mieście. Do niekórych osób dotarłem telefonicznie. Udało mi się dotrzeć do jednego z współautorów kościoła Trójcy Przenajświętszej. Pan Kowalczyk od kilku lat niestety, nie żyje, natomiast z drugim projektantem, panem Ustianem, kontakt złapałem w czerwcu.
– Publikacja opisuje architekturę Stalowej Woli tylko z okresu PRL-u?
– Tak, sięgam do roku 1989, do końca okresu socjalizmu. W pierwszym rozdziale jest wprowadzenie traktujące o przedwojennej historii i zarysie urbanistycznym miasta, bo to stanowiło kanwę do jego rozwoju w późniejszych latach, więc nie można było tego pominąć. W pierszym rozdziale jest też kilka nowości. Odkryłem kilka planów Bronisława Dudzińskiego, które do tej pory były nieznane. One pokazują jak miasto wyglądałoby, gdyby nie wybuchła wojna. Dudziński projektował szczegółowo pewne kwartały i to jest w tej książce.
Kolejne rozdziały opisują już Stalową Wolę po 1945 roku, która była postrzegana przez władze, jako prężne miasto do rozwoju. Tu nie było dużo zniszczeń wojennych i huta w miarę ocalała. Rozpoczęto rozbudowę miasta żeby przyciągnąć robotników, zwiększyć zatrudnienie.
– Co pana najbardziej zaskoczyło podczas pracy nad książką?
– Udało mi się pozyskać materiały na temat twórców poszczególnych budynków. Michał Przerwa-Tetmajer, Mieczysław Gała, Adam Abram, czy architekt miejska Hanna Szwemin-Pater, do której rodziny dotarłem. Pozyskałem od nich materiały, bo ta postać była do tej pory niemal całkowicie anonimowa. Teraz jest jej biogram. Ona do 1958 roku była formalnie architektem miejskim. Ta zabudowa bardzo harminijnie łączy się z zabudową przedwojenną. Szwemin-Pater starała się wykorzystać maksymalnie plany przedwojenne i pogodzić to, co władza narzucała z tym, co było zrobione przed wojną.
Późniejsze osiedla budowane z wielkiej płyty – z elementów z fabryki domów, bo partia stawiała na szybkie budowanie – również były zaprojektowane zgodnie ze sztuką. Natomiast to, jak one wyglądaja dzisiaj, pozostawia wiele do życzenia, ponieważ w latach dziewięćdziesiątych i później zmieniono ich obraz. W mojej książce są plany osiedla Centralnego. Poręb, Młodynia czy Pława, które pokazują jak te osidla wyglądałyby, gdyby zrealizowano je zgodnie z planami.
– Znając plany miasta przedwojenne i powojenne, czego panu najbardziej żal z tych niezrealizowanych zamierzeń?
– Najbardziej mi żal tego układu, jaki miałoby miasto, gdyby było budowane dalej konsekwentnie według przedwojennych planów. A nawet gdyby kontynuowano plany Szweminowej. Natomiast zmieniono siatkę, przyjęto w latach sześćdziesiątych inny układ Stalowej Woli, to narzucił wówczas Projket Rzeszów, i przez to miasto wygląda jak dziś.
– Na czym polegają największe różnice?
– Miasto po latach sześćdziesiątych zaczęło stawać się sypialnią. Głównym elementem dominującym w krajobrazie są budynki mieszkalne, uzupełnione nie za bardzo ciekawymi obiektami usługowo-handlowymi, bo to przeważnie oszklone prostopadłościany. Jedynymi ciekawymi pawilonami są powstałe w latach sześćdziesiątych przy ulicy Poniatowskiego, na tzw. świńskim ryju. Są bardzo dobrze zaprojektowane i one się obronią, jeśli chodzi o wygląd. Architekci, którzy projektowali osiedle przy ulicy Czarnieckiego i Poniatowskiego zdobyli wówczas nagrodę, między innym za ten projekt całego osiedla. Niestety, te układy zostały „zanieczyszczone” w latach dziewięćdziesiątych.
Rozmawiała Lilla Witkowska
Zapewne następna wartościowa publikacja, której nie da się nabyć 🙁