Marek Pietrzykowski, przez 24 lata związany rodzinnie i zawodowo z naszym miastem, miał 4 października wieczór autorski w Muzeum Centralnego Okręgu Przemysłowego. – To będzie wieczór poświęcony Stalowej Woli, której już nie ma. Ludzi, których już nie ma, a którzy pozwolili mi spełniać swoje marzenia – mówił jako autor i wydawca wspomnieniowo-biograficznej książki „Samo życie i już!”.
Książka wyszła w kwietniu br. Liczy ponad 700 stron, z czego ok. 300 poświęconych jest okresowi, gdy autor mieszkał w Stalowej Woli. Marek Pietrzykowski promował już ją podczas majowego spotkania w stalowowolskim Centrum Aktywności Seniora. Na spotkaniu w Muzeum COP zapowiedziano go jako podróżnika, bo też i lista krajów, jakie odwiedził, pracując w OBRMZIT, Hucie Stalowa Wola i jej spółce handlowej „Dressta”, jest imponująca: Anglia, USA, Argentyna, Irak, Iran, Egipt, Turcja, Rosja, Kazachstan, Indie, Chiny, Tajwan, o krajach europejskich nie wspominając.
O tych swoich marzeniach, które napędzały go przez życie, mówił i tym razem: – Tak się składało, że od dziecka miałem je dosyć duże, ponad stan, ponad możliwości rodziców i ponad możliwości Krakowa w owych czasach – wspominał autor.
Przypomniał też okoliczności, jakie sprawiły, że w 1978 r. razem z żoną Grażyną, zdecydowali się na przyjazd do Stalowej Woli. Otóż gdy był studentem Politechniki Krakowskiej i w ramach ćwiczeń trafił na budowę autostrady, to zobaczył spycharkę TD-15C produkcji Huty Stalowa Wola.
– Maszyna lśniąca nowością i wabiąca wzrok pięknym żółtym kolorem, zrobiła na mnie oszałamiające wrażenie. I co bardzo ważne, w umowie o pracę, Huta w ciągu roku obiecała nam docelowe mieszkanie. Wtedy nie wiedzieliśmy, że to nie będzie takie chwilowe zauroczenie, a zakładaliśmy 5-letni pobyt, ale decyzja na prawie całe nasze zawodowe życie – opowiadał Marek Pietrzykowski.
Wspominał też ludzi, których spotkał w Stalowej Woli na swojej zawodowej drodze, w tym swoich szefów. Tych dobrych i fachowych – z nazwiska: Wiesław Potasz, Zbigniew Orczyński, Krzysztof Madziński, Zbigniew Trześniowski, Henryk Myłek, Andrzej Wilk, Marek Stańkowski…
– Wielu tych szefów miałem, ale tych znających się na robocie nie było wielu – zauważył. Przypomniał też największą zawodową przygodę swego życia, czyli pracę w HSW przy projekcie MARTEC AR 2000, czyli kanadyjskiego Pociągu Recyklingu Asfaltu. Początkowo miał być tylko tłumaczem, ale ponieważ chciał mieć coś więcej do powiedzenia przy realizacji tego projektu, to złożył „propozycję” prezesowi zarządu HSW SA Adamowi Frańczakowi, że chętnie zostanie jego pełnomocnikiem w tym przedsięwzięciu. A ten się zgodził.
– Ze Stalowej Woli wyruszyłem w świat, o czym od dziecka marzyłem. Wiedza i doświadczenie zawodowe zdobyte w HSW były mi pomocne i towarzyszyły przez całe zawodowe życie, otwierały kolejne drzwi – mówił autor „Samego życia i już!”.
Marek Pietrzykowski wspominał też trzech „kapitanów” swego życia, czyli osoby, które nad wyraz szanuje i podziwia. Kapitanem szczególnym jest tu jego żona, Grażyna.
– Jak wracałem ze świata do domu, to mój port trwał, zawsze był zadbany, a córki zaopiekowane. Bez niej, bez kapitan Grażyny, nie mógłbym realizować tych swoich pasji, nie byłoby też tej książki – podkreślił Marek Pietrzykowski.
Na spotkaniu byli też obecni dwaj inni „kapitanowie”, ci którzy pomagali mu realizować podniebne pasje: baloniarz Witold Walawski i pilot Emil Kukuła.
Szczegóły nabycia książki „Samo życie i już!” na stronie internetowej: www.samozycieijuz.pl. A Marek Pietrzykowski zapowiedział, że pracuje już na drugą częścią swoich wspomnień.