Od niedzieli, 25 września, w SDK w Stalowej Woli możemy oglądać obrazy Henryka Giecki. Rodowity stalowowolanin był dotąd kojarzony głównie jako pasjonat kolejarskich tradycji Rozwadowa. Jak się okazuje, nie tylko to mu w duszy gra.
To nie pierwszy raz się zdarza, że ktoś z technicznym wykształceniem w pewnym momencie ujawnią swoją artystyczną duszę. I jest to zazwyczaj spore zaskoczenie dla środowiska. – Niektórzy znajomi się zdziwili, ty malujesz? Ty wiersze piszesz? Lata temu zacząłem pisać wiersze, pisałem do szuflady, aż w końcu opublikowałem je w almanachach wydawanych przez „Witrynę” – powiedział „Sztafecie” Henryk Giecko. Anegdota z jego życia, którą sam opowiedział na wernisażu wystawy, ujawnia, że choć został inżynierem mechanikiem, to artysta drzemał w nim od dawna.
– Kiedyś byłem w Związku Radzieckim, niedaleko Kijowa. Jeździłem komunikacją miejską i widziałem, że ludzie mi się przyglądają. Sprawdzałem nawet, czy nie jestem gdzieś brudny. W końcu zapytałem znajomą osobę stamtąd, o co chodzi? I usłyszałem, że wyglądam jak „artist, malar, poet i… pop”. Nosiłem wtedy długie włosy i brodę. Popem nie zostałem. Może wywróżyli mi tę sztukę?
Henryk Giecko malować zaczął po przejściu na emeryturę. Zanim jednak stanął przy sztalugach – inżynierski dryg wziął górę – i zaczął od zapoznania się z teorią technik plastycznych. Wyposażony w wiedzę, dał się ponieść pasji malarskiej. – Od wielu, wielu lat ciągnęło mnie do kierunków artystycznych. Malarstwo, poezja, muzyka, zawsze we mnie tkwiły – powiedział „Sztafecie” Giecko. Wspomina, że gdy tylko była okazja, razem z żoną chętnie oglądali wystawy, czy zwiedzali muzea. – Na wycieczkach niczego nie opuszczaliśmy – wspomina.
– Malarstwem, tak na poważnie, zająłem się kilka lat temu. Najpierw zgłębiałem wiedzę na ten temat, uczestniczyłem na przykład w kursach organizowanych przez nasze Muzeum Regionalne, czy w ramach Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Dużo też czytałem – opowiada pan Henryk.
Przez prawie 7 lat swojej przygody z malarstwem, stworzył około 150 prac. Jego obrazy to niefiguratywne malarstwo abstrakcyjne o specyficznej kolorystyce i dynamicznej kresce. Poprzez plamy kolorów przelewa uczucia, które ma w sobie. Nie interesuje go odwzorowywanie rzeczywistości, stara się oddać nastój, nawet jeśli jest on tylko chwilowy. – Trzymam się własnej techniki i stylu. Podziwiam wielu artystów, chciałbym malować jak oni, nie jestem jednak kopistą. Nie maluję na przykład ze zdjęcia, bo to mnie męczy. Nie wiem, jak miałbym nazwać siebie-artystę – słyszymy od Henryka Giecki.
Na wystawie są prace nawiązujące do wydarzeń, które wyjątkowo poruszyły autora. Trzy wystawione obrazy powstały pod wpływem dramatycznych wypadków – zamachów terrorystycznych i tragedii w Galerii Vivo! w Stalowej Woli z 2017 roku.
Pierwszym krytykiem prac Henryka jest jego żona, Halina. – Podoba jej się to co maluję, ale niekiedy ma uwagi, i ja jej słucham – mówi ze śmiechem. Przyznaje też, że czasem, gdy staje przed sztalugą, przed białym podobraziem, to nie wie co namaluje.
Pociągają go duże formaty, ale zapędy artystyczne hamuje realizm, bo duże formaty, to duże koszty. – Poszedłbym w duże formaty, ale z emerytury…? Marzą mi się też formy przestrzenne. Żeby z płaszczyzny tych obrazów pewne elementy do nas wychodziły. Coś w stylu prac Hasiora – zwierzył się nam Giecko.
Nie mogliśmy nie zapytać o zainteresowania kolejarskie pana Henryka, czy mają jakiś wpływ na twórczość, czy stanowią inspirację? – Raczej niewielką. Namalowałem obraz „Czerwony pociąg” i myślę o namalowaniu serii prac ze starymi lokomotywami, ale to będą prace w moim stylu, nie kopie odwzorowujące modele z 1900 roku – usłyszeliśmy w odpowiedzi.
Wystawa obrazów Henryka Giecki jest czynna w SDK do 20 października br.
Lilla Witkowska