– Szykujecie się do obchodów jubileuszu szkoły, jakie macie plany?
– Uroczystości planujemy na 14 października, czyli w Dniu Nauczyciela. To będzie właściwie triada świąt – poświęcenie sztandaru szkoły, nadanie szkole imienia jej pierwszego dyrektora Stanisława Beresia i 70-lecie szkoły, które z powodu pandemii będziemy obchodzić w 72 roku funkcjonowania placówki. Planowaliśmy obchody pierwotnie na czerwiec w 2020 roku, ale życie nam plany pokrzyżowało.
– Przygotowujecie Państwo okolicznościowe wydawnictwo. Jest pani szefem zespołu redakcyjnego, proszę opowiedzieć o tej publikacji.
– Postanowiliśmy, że będzie to nieco inne wydawnictwo. Do tej pory publikacje jubileuszowe bardzo wnikliwie opisywały historię szkoły, tak było zarówno na 50-lecie, jak i 60-lecie szkoły. Nie chcemy powtarzać tego co już było. Zależy nam na uchwyceniu tych zmian, które nastąpiły w szkole w minionych 10 latach, skupiając się głównie na fotografiach.
– Zmiany w systemie edukacji sprzed kilku lat, spowodowały powrót do szkolnictwa zawodowego. Jak pani to ocenia?
– To dobry trend. Jestem stalowowolanką, tu chodziłam do szkoły średniej. Wprawdzie ja kończyłam LO im. KEN ale sporo moich kolegów było uczniami dwóch wiodących wówczas szkół technicznych: technikum mechanicznego w Stalowej Woli i technikum elektrycznego w Nisku. Widziałam ich potem na studiach politechnicznych, oni tam odpoczywali. Tak dobre podstawy wynieśli z technikum.
To były szkoły, zarówno technikum w Nisku, jak i w Stalowej Woli, które kształciły na bardzo wysokim poziomie. Potem, niestety, nastąpiło gwałtowne odejście od szkolnictwa technicznego. Kształcenie ogólne jednak odbiło się czkawką.
– Humaniści gospodarki nie zbudują.
– Dokładnie. Na szczęście teraz władze ministerialne już to wiedzą. Nie tylko licea, ale też technika są potrzebne.
W Nisku brakuje nam tylko warsztatów przy szkole. Wiem, że nie można się cofać, ale dawniej uczeń dostawał do ręki najpierw najprostsze narzędzia, potem ten stopień wtajemniczenia rósł. Dzisiaj jest bardziej teoria niż praktyka. Mamy świetnych specjalistów, doskonale wyposażone pracownie, ale takiego kształcenia zawodowego jakie ja pamiętam, uważam, że nam brakuje.Powinny wrócić warsztaty szkolne, w nowej zmodyfikowanej formie oczywiście. Praktyki nic nie zastąpi.
– Młodzież chce się uczyć w szkole technicznej, uczącej konkretnego zawodu?
– Część młodzieży na pewno tak. Na podstawie naszej szkoły mogę powiedzieć, że mamy spory odsetek uczniów, którzy są autentycznie zainteresowani kształceniem. Mają ambicje, mają sprecyzowane plany. To oczywiście młodzież, która jest uzdolniona w kierunkach technicznych.
– Jak daliście sobie radę ze zdalnym nauczaniem?
– Przez niektórych okres ten jest uważany za czas stracony, ja myślę inaczej. Nauczyciele bardzo ambitnie podeszli do tematu uczenia na odległość. To dla nas też było ogromne wyzwanie, musieliśmy się przestawić i mentalnie, i w zakresie instrumentarium nauczycielskiego. Przed pandemią byli tacy nauczyciele, którzy trzymali się z daleka od nowoczesnych środków technicznych, ograniczali się jedynie do obsługi dziennika elektronicznego. Natomiast sytuacja sprawiła, że musieli korzystać z platform do uczenia, i jeszcze sprawić, aby te lekcje były interesujące.
– Dla uczniów nauka przez Internet to idealna sytuacja do unikania niewygodnych dla nich sytuacji. Były takie próby?
– Wszystkie „kruczki” uczniowskie bardzo szybko rozpracowaliśmy. Opowiadali na przykład, że nie słyszeli pytania, albo psa musieli wyprowadzić, różne rzeczy słyszeliśmy.
Jako nauczyciele przepracowaliśmy także system oceniania, bo ucznia, którego się nie widzi przy pracy, trudno oceniać tymi samymi kryteriami i narzędziami, których używamy w szkole.
Byli też tacy uczniowie, którzy w trakcie nauczania zdalnego bardzo się rozwinęli. Domowe warunki były dla nich korzystne. Obecnie neurodydaktyka zakłada, że uczniowi to nie tylko trzeba „wkładać do głowy”, ale przede wszystkim należy zacząć od rozpoznania jego możliwości intelektualnych, percepcyjnych. Jedną z form dostosowania się do ucznia jest aranżacja przestrzeni.
– Domowe otoczenie niwelowało u tych uczniów stres i pomagało skupić się na nauce?
– Tak, dokładnie. Części uczniów już to wystarcza do tego, aby poczuli się swobodnie. Brak presji, może brak kolegi, który się ironicznie uśmiecha albo rozprasza podczas odpowiedzi.
– Mimo kilku pozytywów, to chyba czas pandemii był jednak trudny dla szkoły.
– To były zdecydowanie trudniejsze lata, ale co najbardziej dostrzegamy po tych dwóch latach nauki zdalnej, to nie tyle braki programowe u uczniów, bo z tymi sobie jakoś poradzimy. Najbardziej nam dokucza rozluźnienie dyscypliny. Młodzież doświadczała różnych stresów w tym okresie, w domach jest różnie. Zwłaszcza pierwszy okres pandemii, kiedy zostaliśmy całkowicie zamknięci, bez możliwości wyjścia i rozładowania napięcia. W mieszkaniu z dwójką-trójką dzieci uczącą się równolegle przez komputer, plus rodzice także pracujący zdalnie, pojawiało się napięcie.
Z pewnością ten czas powinien zostać poddany głębszej analizie.
– Czy potwierdza pani, że młodzież po okresie pandemii potrzebuje wsparcia psychologicznego?
– Powiedziałabym, że potrzebna jest wręcz armia psychologów i pedagogów.
– Gdy słucham wypowiedzi podobnych do pani odnoszę wrażenie, że współczesna młodzież jest wyjątkowo delikatna, przewrażliwiona, wręcz niestabilna emocjonalnie. Czy to nie przesada?
– Mam za sobą 40 lat pracy zawodowej. Obserwuję młodzież i widzę, że faktycznie jest ona niestabilna emocjonalnie. Pewnie wynika to między innymi z faktu, że ostatnio nieźle nam się żyło. A jak nam się dobrze żyło, to rodzice odsuwali dzieci od problemów. Widzę to sama po swoich dzieciach – odciążałam je, nie pozwalałam im się martwić. I nagle te dzieci zostają poddane terapii szokowej, bo pojawia się stan zagrożenia.
W przypadku naszej szkoły sytuacja jest dodatkowo trudna, ponieważ wśród uczniów mamy Ukraińców.
– Ilu jest tych uczniów?
– Sporo, mamy około stu uczniów z Ukrainy na ogółem 826 uczących się u nas w obecnym roku szkolnym. Są porozrzucani po różnych klasach.
– To uczniowie, którzy przyjechali do Polski po napaści Rosji?
– W większości nie, oni byli już tu wcześniej. Uczą się u nas od 2015 roku, więc to już siódmy rok jak przyjmujemy do RCEZ uczniów z Ukrainy. We wrześniu ubiegłego roku zaczęli lub kontynuowali naukę u nas, potem wyjechali na ferie zimowe do domu. W te pierwsze dni wojny dzieci przyjeżdżały do nas z reklamówką, dosłownie. Pierwszym transportem jaki się nadarzył. Jechały różnymi drogami, jedną grupę ośmioosobową ściągaliśmy z Rumunii.
– Są więc w szkole dwie grupy uczniów ukraińskich: ci, którzy rozpoczęli naukę przed wojną oraz grupa uchodźców. Czy ta społeczność ukraińska asymiluje się z polską młodzieżą?
– Nie bardzo. Trudno mi oceniać z czego to wynika. Ukraińcy mieszkają w internacie szkolnym i raczej nie mieszają się z Polakami. Nie ma z nimi problemów.
W szkole mamy w tym roku po raz pierwszy grupę Białorusinów i nawet na początku wojny, gdy nie było wiadomo jak zachowa się Białoruś, w internacie były dzieci, które uciekały przed wojną i z jednego kraju, i z drugiego. Białorusini też nie wiedzieli co się wydarzy.
– Czym się różni ta młodzież od polskiej?
– To są głównie różnice kulturowe. Młodzież jak młodzież, jedni i drudzy mają ochotę na życie, chcą sprawdzać na sobie różne rzeczy.
– Jak przejawiają się te różnice kulturowe?
– Na przykład większą swobodą obyczajową.
– U kogo?
– U nich, zdecydowanie. Nasze środowisko jest bardziej powściągliwe w pewnych kwestiach, oni są bardziej otwarci. Z tego co słyszę od wychowawców z internatu, to jeśli chodzi o dbałość o porządek w otoczeniu, to jest z tym u nich różnie. Ale nie możemy też powiedzieć, że nasi są idealni i nie ma z nimi żadnych kłopotów.
Widać natomiast różnicę między uczniami, którzy są u nas od początku roku szkolnego, a tymi, którzy przyjechali po wybuchu wojny, w marcu, kwietniu. Oni wymagają indywidualnego podejścia nauczycieli. Nie znają języka, nawet w stopniu komunikatywnym. Ukraińcy idą do szkoły o rok wcześniej niż polskie dzieci, więc mają jakby roczny zapas.
– Dają sobie radę? W szkole technicznej potrzebna jest dodatkowo specjalistyczna terminologia.
– Mamy świadomość, że wyrównywanie braków potrwa, widzimy, że większość uczniów bardzo się stara. Do następnej klasy będą promowani na podstawie tego z czym do nas przyszli i swojego zaangażowania.
– Jak młodzież z zagranicy trafia do szkoły w Nisku? Chodzi mi o czasy sprzed wojny.
– Na początku jeździli na Ukrainę nasi nauczyciele wraz z dyrektorem i reklamowali naszą placówkę. Teraz funkcjonują specjalne firmy zajmujące się rekrutacją. Mamy uczniów nie tylko z zachodniej Ukrainy, ale też z głębi kraju – Odessy, Kijowa, Charkowa.
– Z jakim nastawieniem, planami, przyjeżdża do nas ta młodzież? Zostają na studia czy raczej wracają do siebie?
– Oni znają już naszą szkołę, w tej grupie nie ma przypadkowych osób. Raczej nie wracają, bardzo niewielu to robi. Ukończenie naszego technikum daje im tzw. certyfikat unijny, uznawany w całej Unii. Wielu wyjeżdża na zachód.
– Trwa nabór do szkół średnich. Jakie jest zainteresowanie młodzieży Waszą ofertą edukacyjną, jesteście zadowoleni?
– Jesteśmy zadowoleni, mamy około 250 podań, to jest nawet z naddatkiem w stosunku do możliwości szkoły. Zaplanowaliśmy 4 klasy technikum i jedną klasę branżową, jeśli zainteresowanie będzie większe – decyzja o powstaniu dodatkowych klas należy do powiatu, który jest naszym organem prowadzącym.
Rozmawiała Lilla Witkowska