„Flisak w czasie swej podróży, nie zawsze ściśle się trzyma zasad surowej poczciwości” – pisał pod koniec XIX wieku Ludwig Wolski. Autor słynnego rzecznego traktatu wiedział o czym mówi. Musiał słyszeć o głośnej wówczas sprawie Chrystyana Marquardta, poddanego pruskiego, a tak naprawdę Jana Onyszko, flisaka z Ulanowa.
Sprawa Marquardta wybuchła w 1875 roku, choć na ślad przestępcy wpadł jeszcze we wrześniu 1873 roku wójt niewielkiej gminy Małopole, położonej niedaleko Warszawy, w powiecie radzymińskim. Wójt doniósł wówczas lojalnie władzy, że we wsi Dąbrówka „chodzą głosy”, jakoby wyrobnik nazwiskiem Marquardt ożeniony z wdową Ludwiką Niedzielską, mieszkał tam pod fałszywym nazwiskiem i gdzieś w dalekiej Galicji miał drugą żonę i dziecko. Wówczas jednak rosyjskie władze Królestwa Polskiego sprawę umorzyły z braku… ochoty do prowadzenia drobiazgowego śledztwa.
Damska bielizna u flisaka
Marquardt był cenionym flisakiem, fach miał dobrze opanowany i potrafił prowadzić tratwy jak mało kto. Łatwo więc było mu zarobić dobry grosz najmując się do rzecznego transportu. I tak w 1874 roku wędrując z tobołkiem nad Narew by zaciągnąć się na „ryzę” natknął się w Łochowie na patrol carskiej policji. „Ruskie” wędrowca poddali dokładnej rewizji. A właściwie rewizji poddali jego bagaż, licząc na jakieś wartościowe znalezisko. Carscy żołdacy mocno się zdziwili, bo w tobołku znaleźli… damską odzież. Po co Marquardt dźwigał na flis kobiece ciuchy, nie wiemy. Rosjanie oskarżyli go o kradzież, ale żona wybawiła flisaka z opresji zeznając, że to jej własność, a mąż zabrał rzeczy przez pomyłkę. Sprawę więc ostatecznie umorzono.
Następne zderzenie Marquardta z carską policją miało miejsce w lipcu 1875 roku w stolicy. Na warszawskiej Pradze w jednej z knajp gdzie biesiadowali flisacy spotkał dwóch starych znajomych: Puskarczyka i Bałuta. Do lokalu weszła policja i zażądała dokumentów. Żaden z biesiadników nie miał ich przy sobie. Cała trójka wylądowała miejskim areszcie. I tam dopiero Puskarczyk i Bałut ze zdumieniem dowiedzieli się, że ich towarzysz od kieliszka nosi niemieckie nazwisko i rodem jest z poznańskiego. Byli w szoku, bo spotkanego tego wieczoru kompana znali od dzieciństwa: razem wychowali się w Ulanowie, razem jako dzieciaki kradli jabłka w sadzie plebana, razem zdobywali flisackie szlify na Sanie. Obaj też wiedzieli, że spotkany na Pradze krajan to Jan Onyszko z Ulanowa, żonaty z mieszczanką Agnieszką Jurko.
Konsystorz potwierdził
Sprawa wydała się policjantom podejrzaną i ruszyło dochodzenie. Jak podkreśla Gazeta Sądowa „wydział II sądu policyi poprawczej w Warszawie nader starannie przeprowadził śledztwo.” No i okazało się, że żona Marquardta wniosła niedawno przeciw mężowi oskarżenie o usiłowanie zabójstwa, ale ponieważ wycofała zeznania, sprawę umorzono. W czasie przesłuchania dodała, że podejrzewa męża o posiadanie drugiej żony, o czym zresztą sam jej wspominał. Śledczych coraz bardziej zdumiewał rozwój sprawy. Bowiem władze rosyjskie zwróciły się oficjalnie do konsulatu pruskiego o sprawdzenie danych osobowych Marquardta. Odpowiedź brzmiała: „we wsi Kindcrwerk, w landratstwie Czarnkowskiem jeden tylko znajduje się Chrystyan Marquardt, który, zajmując się temu lat kilka spławem berlinek, paszport swój oddał jakiemuś flisakowi, który go o to prosił, a któremu na imię było Jan”.
Marquardt mimo tak obciążającego go dowodu próbował się bronić. Podał policjantom imiona rodziców (imię matki kilkukrotnie w czasie zenanie pomylił), żeby udowodnić swoje pruskie pochodzenie podał także nazwę 24 pułku piątego poznańskiego korpusu, w którym rzekomo miał służyć w Gdańsku. Choć robił co mógł, doświadczonych śledczych nie zdołał odszukać. Carscy policjanci szybko sprawdzili i tę informację. Okazało się, że ów pułk nigdy w Gdańsku nie przebywał. To ostatecznie rosyjskim śledczym wystarczyło. Sprawę skonsultowali jeszcze z władzami kościelnymi. „Konsystorz katolicki warszawski dał opinję, iż człowiek mianujący się Marquardtem powinien podledz odpowiedzialności sądowej.”
Ożenił się przy życiu żony swojej
Sprawa ruszyła przed pierwszym kryminalnym wydziałem warszawskiego sądu okręgowego. „Chrystyan Marquardt, obwiniony o to, iż nazywając się rzeczywiście Janem Onyszko, skorzystał z cudzego paszportu, na imię Chrystyana Marquardt wydanego, i udając siebie za bezżennego, ożenił się przy życiu żony swojej Agnieszki Onyszko z Ludwiką Niedzielską, wdową. Marquardt jest wzrostu średniego, dobrze zbudowany, o ciemnych włosach i wydatnych wargach, mówi prędko i urywając. Tłómaczy się śmiało i głośno; nad odpowiedzią się namyśla, na pytania jednak nie zawsze wprost odpowiada, przytaczając często wypadki zupełnie dla sprawy obojętne. Na posiedzeniu sądowem, Sąd okręgowy z powodu niestawiennictwa większości świadków, których zeznania poczytał za ważne, wysłuchawszy zdania stron, postanowił przystąpić do śledztwa sądowego i zeznania poczynione w sądach po za granicami Królestwa odczytać.”
Najpierw przesłuchano Ludwikę Marquardt. Kobieta zaprzeczyła jakoby oskarżała męża o próbę zabójstwa. Skarżyła go „jedynie” o pobicie „o tem zaś by miał drugą żonę nie wie. Opowiedziała, że zna swego męża od lat 12, który się wówczas o nią starał, lecz że ona pogardziła nim wówczas i dopiero gdy przed sześcioma laty znów się o nią, po kilkoletniej nieobecności, już jako o wdowę oświadczył,— przyjęła. Nie chciała go puścić na tratwy, ani też iść z nim razem i o to zaszła kłótnia, ale nie o żadne żony.” Zeznawał też świadek Szydłowski. „który kiedyś poświadczył w Sądzie pokoju, że podsądny jest bezżennym, gdy do aktu małżeństwa było tego potrzeba, utrzymywał, że był wówczas nieprzytomnym, z powodu nadmiernego użycia trunków; łatwo było temu uwierzyć, gdyż i przy zeznaniu na posiedzeniu sądowem świadek nie bardzo był siebie pewnym, a z zeznania jego nie można było dowiedzieć się nawet, czy znał kiedykolwiek podsądnego, czy też widzi go po raz pierwszy.”
Wyrok: Syberia
Sąd Królestwa Polskiego postanowi zweryfikować ostatecznie sytuację zwracając się do konsulatu austriackiego. Z Ulanowa dotarły dokumenty poświadczające, że „Jan Onyszko liczy się rzeczywiście do stałych mieszkańców tej miejscowości, że w 1864 roku ożenił się on z Agnieszką Jurko i że, zniknąwszy w roku 1869, więcej już w rodzinnym miasteczku się nie pokazywał.” Jak dodaje Kuryer Warszawski: „ważny dowód przeciwko Marquardtowi stanowiła okoliczność, iż fotogram jego posłany do Ulanowa kilka osób uznało za wizerunek Jana Onyszko.” Ostatecznie sąd przychylił się do zdania prokuratora, który „podtrzymywał oskarżenie, dowodząc, że podsądny jest Janem Onyszko”, chociaż obrońca, starając się obudzić wątpliwość co do tożsamości osoby Onyszki i Marquardta, a przede wszystkiem utrzymując, iż tylko stawiennictwo do oczu i poznanie w podsądnym przez Agnieszkę Onyszkową jej męża, mogłoby obalić kategoryczne niepewność, prosił o uwolnienie podsądnego od odpowiedzialności.”
Sąd jednak uznał Jana Onyszkę vel Marquardta, winnym i skazał go na osiedlenie „w mniej odległych guberniach Syberyjskich wraz z pokutą kościelną.”
Podczas ogłoszenia wyroku druga żona Onyszki zemdlała, tak że musiano przerwać posiedzenie w celu usunięcia jej z sali.
Zmniejszenie kary o dwa stopnie
Sprawa się jednak na tym nie skończyła. Onyszko złożył apelację, a w międzyczasie obwinił drugą swą żonę nie tylko o świadome „wejście z nim w związek małżeński — przy życiu pierwszej jego żony, lecz nadto oskarżył ją o spełnienie kilku dość znacznych kradzieży. Prócz tego Onyszko napisał list do pierwszej swej żony, w Galicyi, w którym ze skruchą przyznając się do popełnionego przestępstwa, błaga ją o przebaczenie i pociesza myślą rychłego jej uściskania.”
Skarga apelacyjna uratowała Onyszkę przed Syberią. Ulanowski flisak przyznał się podczas sprawy apelacyjnej do popełnionych przestępstw i poprosił o złagodzenie wyroku. „Prokurator wnosił o zmniejszenie kary o dwa stopnie, a obrońca przyłączywszy głos swój do niego, zwrócił uwagę, iż Onyszko trzy lata przesiedział już w więzieniu. Izba złagodziła mu karę na 4 lata rot aresztanckich z pozbawieniem szczególnych praw i przywilejów.”
Czy Onyszko powrócił do rodzinnego Ulanowa i - tak jak obiecał - uściskał swoją żonę Agnieszkę, o tym ówczesna prasa milczy.
Bartłomiej Pucko