– Pokonując szybko ostry zakręt, wpadłem do leja po bombie i samochód zaczął staczać się po stoku, koziołkując. Nie mogłem wyskoczyć z kabiny, bo drzwi się zablokowały. Jak ja się bałem, cały czas odmawiałem pacierz. Gdy nadeszła pomoc i zostałem uwolniony z tej pułapki, zobaczyłem, że mój samochód nie ma już kół, za to amunicja na pace była dalej na swoim miejscu. Gdyby pocisk trafił w ten ładunek, byłoby po mnie. Z tego zdarzenia wyszedłem bez choćby zadrapania. Dla mnie to był cud, że zostałem przy życiu – opowiadał po latach Stanisław
Dziechciarz z Szyperek w gminie Jarocin w powiecie niżańskim, żołnierz-kierowca w 5. Kresowej Dywizji Piechoty.
Wypadek ten zdarzył mu się w czasie bitwy pod Monte Cassino, w połowie maja 1944 r. Dotarł tu z 2. Korpusem Polskim gen. Władysława Andersa, a wcześniej – jak większość żołnierzy tej formacji – trafił na nieludzką ziemię, do sowieckich łagrów.
Stanisław Dziechciarz urodził się 18 października 1908 r. w Szyperkach w rodzinie Mikołaja i Teresy z d. Kania. W lutym 1938 r. ożenił się z Anną z Ostrowskich, z którą przed wojną miał syna. Służbę wojskową odbył w Żółkwi w 1935 r.
Zmobilizowany w sierpniu 1939 r., walczył w 10. Pułku Artylerii Ciężkiej w okolicach Lwowa, a 18 września trafił do sowieckiej niewoli w Monasterzyskach w województwie tarnopolskim. Wywieziono go najpierw do obozu w Krzywym Rogu w Ukraińskiej SRR, a następnie przeniesiono do osławionego obozu Siewżełdorłag (Północny Kolejowy) w republice Komi na Dalekiej Północy. Polscy jeńcy pracowali tu m.in. przy wyrębie lasu i budowie linii kolejowej Kotłas-Workuta w obwodzie archangielskim.
Gehenna w Komi i wielka tułaczka
– Na wiosnę (1941 r. – red.) zostaliśmy przesegrowani i załadowani w pociąg z wagonami towarowymi, który nas wiózł na Wschodnią Syberię, w lasy (Komi leży w północno-wschodniej europejskiej części Rosji – red.). Tam, po zbudowaniu sobie szałasów zakwaterowania, pracowaliśmy w kamieniołomach, czyli drążyliśmy kamienie, które były potrzebne do budowy dalszej linii kolejowej. Tam pracowałem do miesiąca sierpnia 1941 r. Warunki pracy były wręcz okrutne, dokuczał nam głód, jak również straszne zimno, bo mróz dochodził do – 50 C. To, że przeżyłem te straszne niewole, to tylko zawdzięczam Bogu Najwyższemu, że mi dał tyle zdrowia. Chorowałem na kurzą ślepotę, szkorbut, malarię ale ciągle żyłem – napisał w życiorysie.
To z tego piekła, po podpisaniu tzw. paktu Sikorski–Majski, 3 września 1941 r. trafił do Tatiszczewa nad Wołgą – jednego z punktów formowania się Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR, nazywanych potocznie Armią Andersa. W sierpniu 1942 r. ewakuował się z nią do Iranu, a potem, przez Irak, Palestynę i Egipt oraz Morze Śródziemne, dotarł do Włoch. W czasie kampanii włoskiej i bitwy o Monte Cassino był kierowcą w 5. Kompanii Zaopatrywania 5. Kresowej Dywizji Piechoty, jeżdżąc amerykańską ciężarówkę „Studebaker” (wojskowe prawo jazdy zrobił na Bliskim Wschodzie, w grudniu 1943 r.).
To na niej Stanisław miał opisany na początku wypadek. Wspominał, że drogi zaopatrzenia pod Monte Cassino były wąskie i pełne bardzo ostrych zakrętów, a kursy z amunicją często odbywały się w nocy. Potem walczył jeszcze pod Ankoną i Bolonią, a po wojnie na krótko pozostał w Wielkiej Brytanii, skąd wrócił do Polski, do Szyperek, w kwietniu 1947 r. Tu urodzili mu się jeszcze dwaj synowie (jeden szybko zmarł) i córka. Z Szyperek codziennie dojeżdżał wtedy rowerem do pracy na terenie Huty Stalowa Wola.
„Do rąk Władysława Gomułki”
O losach Stanisława opowiadał mi jego młodszy syn, Wiesław. W domowym archiwum zachowało się wojskowe prawo jazdy ojca, trochę wojennych fotografii, ankieta repatriacyjna, życiorys, a także list, który w marcu 1959 r. Stanisław napisał do… Władysława Gomułki, ówczesnego I sekretarza PZPR.
Prosił w nim o pomoc w przyznanie mu renty inwalidy wojennego. Sowieckie łagry i wojenne przeżycia tak bardzo bowiem nadszarpnęły jego zdrowiem, że nie mógł chodzić (miał silny reumatyzm stawów u nóg i kości krzyżowych).
– Jestem niezdolnym do pracy zarobkowej, stałem się inwalidą na skutek ciężkich przeżyć II wojny światowej, mam na utrzymaniu żonę i dwoje małoletnich dzieci. W tym ciężkim położeniu zwracam się z prośbą do I Sekretarza Partii o udzieleniu mi pomocy w sprawie przyznania renty inwalidy wojennego przez kompetentne Władze Polski Ludowej – pisał Stanisław Dziechciarz.
Ale na nic zdało się to, że wsparli go w tych staraniach inni żołnierze gen. Andersa z gminy Jarocin i Ulanów, na nic nie przydało się nawet zapewnienie w liście do Gomułki, że powrócił do Polski „aby mozolną pracą przyczyniać się do budowy socjalizmu i szczęścia własnej rodziny” – odpowiedź była odmowna (wcześnie negatywnie odpowiedziała w tej sprawie Rada Państwa). – Może gdyby, szedł do Polski ze Wschodu, z armią Berlinga, to odpowiedź byłby pozytywna – przypuszcza Wiesław Dziechciarz.
– Aby napisać list o pomoc do najwyższego dygnitarza w komunistycznej Polsce, to naprawdę trzeba było być w bardzo trudnej sytuacji. Powrót pod koniec 1956 roku Gomułki do władzy powitano w społeczeństwie polskim z wielkimi nadziejami. Być może to skłoniło pana Dziechciarza do napisania do niego listu z prośbą o pomoc – mówi Zbigniew Walczak, wójt gminy Jarocin, zajmujący się także historią gminy i jej mieszkańców.
Niczym skończyły się też sądowe starania z końca lat 90., o odszkodowanie w wysokości 40 tys. zł (przed denominacją) za doznane w sowieckich łagrach „cierpienia fizyczne i krzywdy moralne, wycieńczenie głodem i ciężką pracę”.
Opowiadał wojenne przeżycia
– Ojciec lubił opowiadać o swoich wojennych losach, i choć były tam tak straszne przeżycia, za które ciężko zapłacił zdrowiem, to mówił o tym z jakimś takim spokojem, pięknie grał na harmonijce ustnej, a nawet na liściu. Do końca zachował sprawną pamięć i pogodę ducha, choć przez nogi i kręgosłup bardzo cierpiał – wspomina Wiesław Dziechciarz.
Stanisława Dziechciarza bardzo dobrze pamięta emerytowany płk Wojska Polskiego, pochodzący z Golc w gminie Jarocin, 83-letni Józef Ostrowski. Już jako 8-letnie dziecko przysłuchiwał się jego wojennym opowieściom (Stanisław był jego wujem, mężem siostry ojca).
– Jako mały chłopiec z zapartym tchem słuchałem jego opowieści. O tym, jak na Dalekiej Północy budowali linię kolejową do brzegu morza. Jak przywieziono ich tu do lasu, gdzie sami postawili namioty, a potem baraki, jak włosy przymarzały do płacht namiotu i trzeba je było obcinać. Wspominał też, jak był w Jerozolimie i zwiedzał miejsca Męki Pańskiej. Był wybornym gawędziarzem, bardzo ciekawie opowiadał. Wieczorami, wokół domu Stanisława, aby słuchać jego wojennych opowieści, zbierali się starsi mieszkańcy Szyperek. Mnie bardzo poruszyło i zapadło w pamięć moje pierwsze z nim spotkanie, gdy ojciec zabrał mnie do Szyperek. Wuj miał wtedy na sobie charakterystyczny angielski mundur, battle dress – mówi „Sztafecie” Józef Ostrowski.
Zapamiętał też, że kiedyś był świadkiem, już w wolnej Polsce, jak Stanisław Dziechciarz oglądał w telewizji program o sowieckich łagrach na Dalekiej Północy i rozpoznał… swój obóz. Tak się tym przejął, tak przeżywał, że o dalszym oglądaniu nie było mowy.
Bez mowy nad grobem
Stanisław Dziechciarz zmarł 22 lipca 1999 r. Płk Ostrowski planował, że powie nad grobem wspomnienie o wuju, ale wcześniej, podczas żałobnej mszy św. pięknie wspominał go ówczesny proboszcz parafii w Jarocinie, ks. Tadeusz Kuźniar. Ostrowski zrezygnował więc z mowy nad grobem, choć dzisiaj tego żałuje.
– Powinienem był go pożegnać i podziękować za jego życie i służbę dla Polski. I za te wszystkie jego opowieści, których wysłuchałem – powiedział nam Józef Ostrowski.
Najlepszy opiekun wnuków
A życie dopisało symboliczną chronologicznie kartę w dziejach rodziny Dziechciarzy. Oto bowiem Dawid, prawnuk Stanisława w męskiej linii, urodził się dokładnie w dzień jego urodzin – 18 października, 91 lat później, czyli w 1999 r., niespełna 5 miesięcy po śmierci pradziadka.
– I bardzo go przypomina charakterem: jest spokojny i opanowany – mówi Edyta Tomecka, wnuczka Stanisława Dziechciarza, córka Wiesława. Podkreśla też, że dziadek bardzo lubił zajmować się wnukami, a jej mama, synowa Stanisława, mawiała, że nigdzie nie znalazłaby lepszej opiekunki do dzieci.
Czytaj również: