– Moje prace są wytworem mojej wyobraźni. To moja bajka, która pozwala mi przekazać emocje, pokazać wrażenia – które czasami nawet dla mnie są trudne do opowiedzenia. Szepty podświadomości, na tyle mocno wryte w pamięć wydarzenia, że człowiek chciałby je z siebie wyrzucić, pokazać innym, uwolnić się. Ktoś może oglądać te prace i pomyśleć, ależ on musi mieć mroczne wnętrze skoro maluje, rysuje takie rzeczy – wprost przeciwnie to gra kontrastem – mówi Tomasz Lech.
Tomasza Lecha ze Stalowej Woli mieli Państwo okazję poznać bliżej na łamach „Sztafety” w 2018 roku kiedy to tematem naszej rozmowy był tatuaż. – Każdy artysta, tatuator spełnia się, tworząc własne autorskie projekty. Jeżeli klient z góry narzuca jak tatuaż ma wyglądać, nie może oczekiwać, że efekt końcowy to będzie sto procent tego artysty. Tylko autorskie prace wychodzące z wnętrza twórcy, z jego głowy, ręki w porozumieniu z sercem i uczuciami dadzą najlepszy tatuaż – mówił wówczas Tomasz Lech.
Malarstwo – nowa odsłona znanego twórcy
Tatuaż to nie jedyna forma artystycznego wyrazu dla bohatera naszego artykułu. Końcem kwietnia w Warszawie w Gallery of Young Polish Art odbył się debiutancki wernisaż wystawy prac malarskich i grafik Tomasza.
– To jest młoda galeria skupiająca artystów, niekoniecznie młodego pokolenia, ale prezentujących młodą sztukę czyli coś co jeszcze nie było wystawiane w żadnych innych galeriach. To był pierwszy autorski wernisaż stworzony w tej galerii. Mój wernisaż był debiutem dla galerii i dla mnie jednocześnie – wyjaśnia Tomasz Lech.
Ale zacznijmy od początku. Tomasz Lech jest samoukiem, nie zdecydował się na szkołę plastyczną bowiem jak sam mówi nie lubi narzucanych ram i ograniczeń, do procesu twórczego potrzebuje niczym niezmąconej wolności. Zdolności artystyczne u bohatera artykułu, jak sięgają pamięcią jego rodzice ujawniły się w wieku trzech lat. To wtedy powstały pierwsze kreski.
– To były też początki tatuażu – rysunek, grafika, a w którymś momencie wskoczyło też malarstwo. W wieku 6-8 lat dosyć dobrze robiłem już karykatury – mówi artysta.
Tomasz od początku swojej drogi lubił iść pod prąd. Ucząc się, ćwicząc rękę nie chciał malować „klasycznej” martwej natury, czy pięknych widoczków. Od zawsze szukał indywidualnych form wyrazu, które pasowały do jego „bajki”. Stylistykę w jakiej pracuje zbudowały też klimaty muzyczne, heavy metalowe, na jakich dorastał.
– Lubię klauny, jokery, lubię obcych. Lubię malować oczy, ale w większości moich prac oczy są przymknięte albo nie mają w ogóle źrenic. Oczy są takim zwierciadłem duszy, dużo pokazują i jak nie ma tych oczu na obrazie, to każdy jeden odbiorca może w tej postaci umieścić siebie, bo oczy dają największe wrażenie podobieństwa – mówi Tomasz Lech.
Kontrast przede wszystkim
Przez lata wiedzę czerpał z różnych źródeł oraz od innych artystów chcących podzielić się swoim warsztatem. Na poważnie przygoda z malarstwem rozpoczęła się wraz z odkryciem pasteli suchych. – Pomyślałem, że spróbuje malowania akrylowego, bo nie wiedziałem jak mi pójdzie z olejem, olej dłużej schnie, a akryl wysycha szybko, jest fajny ale jednocześnie trudny. Nie miałem tyle kasy żeby kupować podobrazia czyli płótna więc pomyślałem, że wykorzystam płytę pilśniową. Wziąłem plecy ze starej szafy i zacząłem na tym malować – wspomina Tomasz Lech.
Pierwszy obraz na płycie pilśniowej poprzedzony licznymi próbami powstał w 2014 roku. Był wiodącym obrazem wystawy i sprzedał się jako pierwszy. – Maluję surrealizm, fantastykę, ale chcąc to ubrać w słowa to ten pierwszy obraz to była naga postać w połowie kobieta, w połowie śmierć. Na głowie miała muszlę, niektórzy zauważyli w tym ciąg Fibonacciego. To takie przejście pomiędzy jasnością i ciemnością. Lubię kontrasty tematyczne, kolorystyczne, emocjonalne, znaczeniowe: ciemniejsze – jaśniejsze, zimne – ciepłe, radość – melancholia, piękno – brzydota – mówi Tomasz Lech.
– Nigdy nie narzucam ludziom jak mają patrzeć na moje obrazy i co widzieć, bo każdy ma swoje poczucie estetyki. Natomiast jeżeli mnie zapytasz co chciałem tym przekazać to ci opowiem, ale wolałbym najpierw usłyszeć twoją interpretację. Czasami ludzie trafiają i mówią o tym co chciałem faktycznie przedstawić albo jest fajne zaskoczenie, bo mówią o rzeczach, o których nie pomyślałem – podkreśla Tomasz Lech.
Zaznacza, że zdarza się i tak, że niektórzy odbiorcy w jego pracach dostrzegają głównie mrok, takie przypadki były również na wernisażu. Dopiero rozmowa z artystą pozwoliła im szerzej spojrzeć na prezentowane prace. Najważniejsza jak podkreśla Tomasz w jego twórczości jest gra kontrastów, która wzbudza emocje.
– Obraz powinien szokować. Każdy jeden obraz jest formą wyrzucenia z siebie demonów. Interpretacja zależna jest od tego jak na te obrazy popatrzymy. Nie każdy ma wyobraźnię tak rozwiniętą, że w mrocznej postaci zobaczy coś miłego, przyjemnego, ja dodatkowo nazywam to groteską. A w grotesce na przykład klaun, jest taką postacią, o której myślimy sobie niby się ciebie boję, ale cię lubię. I w tych wszystkich moich postaciach zawsze jest kontrast nie dość, że kolorystyczny to jeszcze kontrast treści, którą tam zawieram – mówi Tomasz Lech.
Wystawa w Gallery of Young Polish Art
Tomasz wyznaje zasadę, że nic w życiu nie jest dziełem przypadku, przypadkiem więc jak mówi nie było też poznanie właściciela warszawskiej galerii.
– Człowiek ten zaprosił mnie na rozmowę, przywiozłem swoje prace i po ich obejrzeniu pojawiła się propozycja wystawy i wernisażu. Pojechałem na ten wernisaż będąc dobrej myśli, nie czułem w ogóle złej energii. Przyszło blisko 100 osób, odbiór był pozytywny, impreza rozpoczęła się o 19.00, w wyszliśmy stamtąd o 1.20. Rozmowy, wymiana energii, doświadczeń, było super, jak na dobrych urodzinach, gdzie wszyscy się znają i lubią. Podczas tych rozmów wyłoniła się para, chirurg plastyczny z żoną. Mężczyzna mówił, że jak tylko wszedł do galerii to od razu wpadł mu w oko jeden obraz i już wtedy postanowił, że go kupi, tylko przed transakcją chciał jeszcze ze mną porozmawiać. Chodzi o ten pierwszy obraz z 2014 roku – mówi Tomasz Lech.
Wystawa zorganizowana została pod hasłem „Tam i z powrotem. Czyżby?” Seria grafik wystawiona została pod dodatkowym podtytułem „Red balls in out”.
– To odniesienie do podróży z tego świata, w którym jesteśmy, do świata fantazji. Znak zapytania jest zawahaniem, bo tak naprawdę nie wiadomo czy jestem w świecie fantazji i do rzeczywistości wracam na chwilę czy jest na odwrót. Ta podróż dotyczy każdego z nas, i to pytanie: Który z tych światów jest prawdziwy, gdzie na co dzień jestem, a gdzie wpadam tylko na chwilę? Uważam, że świat marzeń, wyobrażeń, fantazji jest lepszy, bo tam jesteśmy wolni. Wszystko co z siebie wydobywam i oddaję na papier, płótno, płytę czy w przypadku tatuażu na skórę to jest cząstka mnie. Jestem pochłonięty tym światem fantazji, w nim lepiej się odnajduję i spędzam tam dużo więcej czasu – mówi Tomasz Lech. Dodaje, że czerwone kulki na jego pracach to nawiązanie do filmu „Matrix” i czerwonych tabletek, które dawały wolność.
– W swojej twórczości uciekam od realizmu, uciekam od schematów takich typowo malarskich, bo tworząc fantasy to jest tak jakby się tworzyło bajkę. W bajkach oczy wypadają, zęby się rozsypują, bohater biegnie na przepaścią, chwilę nad nią wisi, patrzy w dół i leci. A chwilę potem ta sama postać biega w nienaruszonej wersji. I nikt nie mówi, że to jest niemożliwe, bo każdy wie, że to bajka. W bajce wszystko jest możliwe i ja poprzez swoją twórczość taką bajkę sobie kreuję – mówi Tomasz Lech.