Budujący związek czy niszcząca siła? W małżeństwach bywa różnie dziś i różnie bywało też dawniej. A dowodem na to niech będzie garść opowieści z małżeńskiego życia naszych przodków.
Jedna z pierwszych zbrodni na tle obyczajowym z naszego regionu, o której z prasy dowiedziała się szeroka publiczność, wydarzyła się Kurzynie Małej obok Ulanowa. W 1812 roku „Gazeta Warszawska” opublikowała list gończy wydany przez Sąd Kryminalny miasta stołecznego Lwowa z 31 marca.
Lwowski wymiar sprawiedliwości ścigał zbiega. Był to młody chłopak, „Antoni Parwa młynarski czeladnik ze wsi Kurzyna mała (Klein Rauchersdorf) cyrkułu Rzeszowskiego rodem”. Antek pracował ciężko w młynie bogatego mieszkańca wsi niejakiego Melchiora Burgharta. Młynarz miał piękną i młodą żonę. No i stało się. Młody Antek zapałał „nierządną miłością ku żonie zmiankowanego Burgharta”, uroczej Elżbiecie. Kobieta również obdarzyła uczuciem młodzieńca. Na przeszkodzie ich miłości stał oczywiście mąż Elżbiety, Melchior. Para kochanków po długich rozmowach postanowiła pozbyć się starego młynarza.
Plan był prosty
Antoni „z tąż swoją towarzyszką zbrodni, w nocy śpiącego mianowanego Burgharta siekierą już to gwałtownym sposobem w głowę ugodziwszy, już to gardło poderżnąwszy z życia go wyzuł, a ciało zabitego w ogrodzie o kilka kroków od mieysca popełnioney zbrodni odległego zakopał”.
Zniknięcia młynarza nie sposób było ukryć. Nie pomogły tłumaczenia żony, że mąż w interesach wybrał się do Lubaczowa i zaginął. Morderstwo nie mogło nie wyjść na jaw, bo o romansie Elżbiety Burghart z młodym czeladnikiem wiedziała cała wieś, a tajemnicze zniknięcie młynarza i ślady świeżo rozkopanej ziemi w przydomowym ogrodzie dopełniały obrazu sytuacji. Jak informuje „Gazeta Lwowska” z 1 sierpnia 1815 roku „ta zbrodnia wnet odkryta została, zbrodniarzów schwytano i naówczesnemu C.K. Sądowi karzącego Zamoyskiemu oddano, gdzie występna małżonka Elżbieta Burghart w ciągu Inkwizycyi życie swe skończyła”.
Jak wyglądały przesłuchania niewiernej żony, możemy sobie tylko wyobrazić. Antoni „znalazł jednak sposób z pod straży Zamoyskiey ucieknienia, a to na dniu 13 Lipca 1810”. W tej sytuacji sąd ogłosił wezwanie skierowane do mordercy, aby stawił się na rozprawie. Jak łatwo się domyślić, Antoni na procesie się nie pojawił. W obliczu tego faktu sąd zwiększył sankcje: „powtórnie tem zapozwaniem z tym dodatkiem znowu powołuje się, ażeby w przeciągu 60 dni przed tymże Sądem osobiście stawił się, i na zadane sobie zbrodnie podług zaskarżenia odpowiedział, inaczey zaskarżący zbrodni z wyznania winnym osądzonym stanie się”.
Mówiąc inaczej, sąd zagroził uciekinierowi, że jeżeli nie stawi się w ciągu dwóch miesięcy, dostanie wyrok skazujący za morderstwo zaocznie.
Przybicie na szubienicy
Czy to orzeczenie dotarło do Antoniego, nie wiemy. Nawet jeśli tak było, mieszkaniec Kurzyny zupełnie je zignorował.
Jak donosi „Gazeta Lwowska” „w roku 1812 pomienionego zbrodniarza Antoniego Parwa przy C.K. woysku posiłkowym w Rossyi jako artylerzystę pod zmyślonym nazwiskiem Jan Reiss poznano i schwytano”. Przed oblicze sądu morderca jednak nie dotarł. I tym razem Antoniemu udało się zbiec konwojentom. W miejscowości Wysokie Litewskie (obecnie Białoruś) młodzieniec zmylił czujność strażników, „znowu uciec potrafił i dotąd wyśledzonym bydź nie może”.
Trzeci raz schwytać Antoniego władzom się nie udało. Jedyne, co mógł w tej sytuacji zrobić sąd, to przeprowadzić zaoczny proces i „w moc § 497 księgi o zbrodniach popełnionego na Melchiorze Burghart zabóystwa winnym uznany, i przez Sąd karzący Lwowski dnia 21 Grudnia 1813 na śmierć skazany został, któren wyrok tak od Wysokiego C. K. Apelacynego Trybunału pod dniem 27go Czerwca 1814 jako też od naywyższey Rady nadworney pod dniem 2 Września 1814 jest potwierdzonym, dziś zaś to jest dnia 10 Lutego 1815 przez przybicie na szubienicy publicznie ogłasza się”.
Morderczyni z Barców
Inna małżeńska historia, ale równie śmiertelna w skutkach, wydarzyła się w latach dwudziestych w podniżańskiej wówczas wsi Barce.
2 marca 1921 roku salę rozpraw rzeszowskiego sądu publiczność wypełniła po brzegi. Toczył się proces przeciwko Katarzynie Moskalowej z Barc koło Niska. Kobieta była oskarżona o skrytobójcze morderstwo. Obecny na rozprawie reporter Ziemi Rzeszowskiej pisał, że na sali zdawał się unosić mdły powiew krwi jeszcze dobrze nie zaschłej na rękach morderczyni.
„Sędzia Dziewoński z olimpijskim spokojem badał duszę oskarżonej, jak lekarz skalpelem otwierał na oścież wrzody ropiejące, jestestwo podsądnej, a przed oczyma ławy przysięgłych i licznie nagromadzonej publiczności przewinął się jakby barwny obraz życia dwojga nieszczęśliwych ludzi, – którzy, zawarłszy związek małżeński przed około 22 laty, potrafili ciche z razu pożycie zamienić w istne piekło”.
Szczęściem nie trafiła
W trakcie rozprawy okazało się, że Moskalowej nie bardzo odpowiadała nuda małżeńska. Pragnęła używać życia i korzystać z jego uroków. Wymykała się więc z domu na wiejskie zabawy, odwiedzała knajpy i bawiła się w najlepsze. Takie zachowanie żony mocno nie podobało się Stanisławowi. Atmosfera w domu stawała się coraz bardziej napięta. Dzikie awantury były na porządku dziennym. Dochodziło do przemocy, bo Stanisław pięścią starał się wybić z głowy Elżbiecie nocne eskapady. Kobieta nie dawała za wygraną, „doszło wreszcie do tego, że w roku 1914 Moskalowa, kobieta z ludu, strzeliła w toku sprzeczki do męża z rewolweru, atoli go szczęściem nie trafiła”.
Sprawa była na tyle poważna, że zajęły się nią władze. Moskalowa ostatecznie stanęła przed sądem, ale ponieważ mąż odmówił zeznań, wyrok był w miarę łagodny. Krewką mieszkankę Barc skazano na sześć tygodni ciężkiego więzienia. Po wyjściu z miejsca odosobnienia temperamentna kobieta wróciła do poprzedniego trybu życia. Jak zapisał reporter sądowy: „Moskalowa dalej chodziła na muzyki, a Moskal dalej używał argumentu w postaci kija”.
Gdy Elżbieta urodziła dziecko, które na pewno nie było dzieckiem Stanisława, relacje między małżonkami stały się całkowicie nieznośne. Moskalowa żaliła się we wsi, że z mężem dłużej nie wytrzyma, żyć z nim nie będzie, a nawet odgrażała się, że go zabije.
Zwłoki w piwnicy
Na początku lipca 1920 roku Stanisław przestał pojawiać się we wsi. Zniknięcie mężczyzny budziło różne domysły wśród mieszkańców podniżańskiej miejscowości. Spekulowali, że „Moskalowa musiała go ze świata zgładzić i gdzieś zwłoki ukryć”.
Ludzie coraz głośniej wyrażali swoje podejrzenia, więc Moskalowa zdecydowała się odwiedzić posterunek policji w Nisku. Tam przed oficerem złożyła wyjaśnienie, że mąż jej włamał się do komory, skąd skradł jej 8 tys. koron, po czym gdzieś znikną i nie daje znaku życia.
W jakiś czas potem sąsiad Moskali, Piotr Rojek otrzymał z Przemyśla najpierw kartkę, a potem list. Autor i treść korespondencji mocno zaskoczyła adresata. W liście Moskal (wówczas 51-latek) informował bowiem sąsiada, że ma już głowę spokojną, bo jako ochotnik zaciągną się do wojska i jedzie na front walczyć z sowietami. Tej zaskakującej informacji nie dał wiary ani Rojek, ani pozostali mieszkańcy Barc, a tym bardziej komendant niżańskiej policji. Mundurowi pojawili się w gospodarstwie Moskali i rozpoczęli szczegółowe przeszukanie. Policjanci natrafili najpierw na skrwawione ubrania wciśnięte w kąt piwnicy. Wymienili znaczące spojrzenia i szukali dalej. Pod warstwą cegieł odkryli zmasakrowane zwłoki Stanisława Moskala.
Na widok ciała męża Katarzyna zbladła, zaczęła się cała trząść i przyznała się do zbrodni. Aresztowana i doprowadzona przed oblicze sędziego śledczego wyznała, że „dokonała dawno już obmyślany plan i że w nocy 9 lipca 1920 roku wśliznęła się z siekierą w ręce do stodoły i tam dwoma ciosami zadanymi oburącz w głowę męża uśmierciła, a potem go zawlokła za nogi do piwnicy – i zakopała. Potem sfingowała kradzież, a pojechawszy do Przemyśla napisała ową kartkę i list do Rojka”.
Sprawa wydawała się jasna. Zeznania Moskalowej potwierdziła sekcja zwłok. Na ciele Stanisława znaleziono dwie paskudne rany: piętnastocentymetrową na szyi i dziesięciocentymetrową na skroni.
Wyrok
Podczas procesu Moskalowa zmieniła zeznania. Wyjaśniała, że była ofiarą brutalnej agresji męża i że w krytycznym dniu Stanisław chciał podpalić ich wspólne domostwo. Ona chcąc temu przeciwdziałać, chwyciła co miała pod ręką i męża uderzyła, ale bez zamiaru zabicia go. Biegli medycy orzekli jednak wyraźnie: Stanisław Moskal zginą w pozycji leżącej, we śnie.
12 przysięgłych rzeszowskiego sądu nie miało wątpliwości. Orzekli o winie Elżbiety Moskalowej. Wyrok był najbardziej surowy z możliwych. Morderczynię skazano na śmierć przez powieszenie.
Strzał zza węgła
Podobnych, krwawych zbrodni na tle obyczajowym było w naszym regionie więcej.
W Zarzeczu w 1939 roku mieszkały obok siebie dwie rodziny: Pajerów i Rękasów. Żyli w wielkiej zgodzie i przyjaźni. Do czasu. Mąż Stefani Kwiatek (z domu Rękas) wyjechał do dalekiej Kanady, by zarobić na utrzymanie rodziny. Pod nieobecność męża Stefania nawiązała bliższe kontakty z jednym z braci Pajerów. Rodzina Rękasów zorientowała się dość szybko w sytuacji i ostro zainterweniowała. Pajer zapałał chęcią zemsty. Co noc podkradał się pod dom Rękasów i obrzucał go kamieniami. Któreś nocy, po jednej z takich eskapad znaleziono Pajera martwego leżącego na drodze. Mężczyzna miał na ciele ranę postrzałową. Śledczy znaleźli niedaleko przybitkę do naboju z ręcznie wyrytymi symbolami Z8. Podczas rewizji w domu Rękasa policjanci znaleźli więcej nabojów z owym symbolem. „Poza tym stwierdzono, że ślady bosych stóp uciekającego po zabójstwie mordercy prowadziły do zagrody Rękasów. Przy czym zgadzały się one ze śladami próbnymi wziętymi ze stóp Rękasa”.
Rękas nie przyznał się do winy, ale sąd nie dał wiary jego zapewnieniom i przedstawionemu alibi. Wyrok brzmiał: 12 lat więzienia.
Tenisista zastrzelony w kasynie
Z kolei przedwojenny Tarnobrzeg żył historią zabójstwa słynnego w owym czasie sportowca. Sprawa miała miejsce w 1926 roku. Jak donosił „Głos Trybunalski” „W sali balowej kasyna w Tarnobrzegu, sekretarz zarządu dóbr w Dzikowie, Ćwikliński, zastrzelił z browninga 26-letniego Arnolda Rebena, rygoryzanta, najlepszego tenisistę Cracovji”.
Ów Reben na stałe mieszkał w Tarnobrzegu, ciesząc się względami możnych mieszkańców miasta. Ćwikliński został aresztowany pod zarzutem zabójstwa, jednak przed śledczym w Rzeszowie wyjaśniał, że nie chciał zabić tenisisty. Był to po prostu nieszczęśliwy wypadek w związku z nieostrożnym obchodzeniem się z bronią. Ale tajemnicą poliszynela było wśród tarnobrzeskiej publiczności, że Ćwikliński pałał żywą nienawiścią do Rebena, bo młody sportowiec miał gorący romans z żoną zarządcy.
Autor: Bartłomiej Pucko