Rozmowa z Łukaszem Beretą, trenerem Stali Stalowa Wola. Szkoleniowiec „Stalówki” opowiada m.in. o tym, jak wyglądały i wyglądają jego relacje z Markiem Citko. Będzie też o zaległościach płacowych wobec piłkarzy i generalnie o sytuacji w klubie. Mówi jak jest, co widzi i czego doświadcza od września. Co mu się nie podoba i co należałoby zmienić, żebyśmy za pół roku mogli wspólnie cieszyć się z awansu do II ligi.
– Tak po szkolnemu, w skali od 1 do 6. Jaką ocenę postawiłby pan sobie za okres pracy w Stali. Ale sobie, nie drużynie.
– Ciężko oceniać samego siebie. To pytanie do prezesa, do właściciela klubu, kibiców, ale myślę, że na solidną czwórkę zapracowałem.
– A pan Marek Citko jest zadowolony z pana pracy?
– Nie wiem. Proszę się jego zapytać. A czemu to pana interesuje? Takie to ważne?
– A nie jest? Nie ma dla pana znaczenia opinia człowieka, który pana zatrudnił?
– A kto powiedział, że to pan Marek Citko stoi za tym, że pracuję w „Stalówce”?
– Myślałem, że skoro przed rozpoczęciem sezonu Marek Citko został przedstawiony przez prezydenta Stalowej Woli, jako ten, który odpowiadać będzie za wszystkie sprawy personalne w Stali PSA, to również pan znalazł się w klubie dzięki niemu.
– Byłem w Zabrzu na kursokonferencji trenerów i zadzwonił do mnie pan Andrzej Zieliński, prokurent Stali i to od niego otrzymałem propozycję objęcia drużyny. Pan Citko nie miał z tym nic wspólnego.
– I co? Od razu powiedział pan, wchodzę w to?
– Od razu nie, ale bardzo szybko. Wykonałem dwa telefony, do żony i do brata, i po krótkich konsultacjach, oddzwoniłem do pana Andrzeja, i powiedziałem, że jestem zainteresowany.
– I tyle? Nie zrobił pan żadnego telefonu do kogoś, kto zna drużynę, klub? Nie chciał się pan dowiedzieć czegoś więcej na temat Stali?
– Zadzwoniłem, ale było to już po tym, jak podjąłem wstępną decyzję. Do Bartka Sobotki, który grał w Stali, a z którym przez dwa lata chodziłem do jednej klasy. On był z GKS-u Katowice, ja z Ruchu, a razem graliśmy w reprezentacji Śląska juniorów.

W sezonie 2020/21 Łukasz Bereta wprowadził Ruch Chorzów do II ligi
– Nie miał pan zbyt dużo czasu na poznanie drużyny. W zasadzie to w ogóle go pan nie miał. W piątek poprowadził pan pierwszy trening, a w sobotę był mecz z Orlętami. Czy coś można zmienić w jeden dzień?
– Nic
(śmiech). Bazowałem na wiedzy ludzi, którzy byli z drużyną od początku, którzy widzieli zawodników we wszystkich meczach w lidze, a nie tylko na treningu, bo to nie to samo.
Na pewno aspekt mentalny był bardzo ważny, ponieważ drużyna była w rozsypce po porażce z Cracovią.
– Niewiele brakowało, a w debiucie zaliczyłby pan wtopę…
– Dla mnie największym pozytywem było to, że przegrywając z Orlętami 0:2, drużyna potrafiła się podnieść i nie zadowoliła się remisem, lecz do ostatnich sekund grała o zwycięstwo. I kibice też mi się spodobali, że odpowiednio zareagowali.
– W następnym jednak meczu, w Tarnobrzegu, los nie był dla pana już tak łaskawy.
– W tydzień też niewiele można wymyślić. Na Siarkę zrobiłem jedną zmianę, ale gdybym miał alternatywę, to pewnie byłoby ich więcej. Do dzisiaj żałuję, że nie udało nam się dowieźć remisu do końca.
– Co więc takiego stało się, że w kolejnych sześciu meczach, Stal odniosła cztery zwycięstwa w lidze i dwa w pucharach?
– W skrócie powiem tak; musieliśmy zmienić sposób organizacji gry na taki, który będzie bardziej skuteczny. Bo można ładnie dla oka rozgrywać piłkę od tyłu, ale jeżeli nie przekłada się to na ofensywę, na wynik, to jaki to ma sens? Przed moim przyjściem zespół strzelił tylko 10 bramek i aż 13 stracił. Stal potrzebowała punktów. Musieliśmy zacząć wygrywać, bo na to wszyscy czekali. Prawda? W piłce, szczególnie na tym poziomie, nie trzeba szukać kwadratowych jaj.

Łukasz Bereta do dzisiaj żałuję, że nie udało się dowieźć jego drużynie remisu w derbowym meczu z Siarką w Tarnobrzegu
– Do której formacji miał pan najmniej zastrzeżeń?
– Do bramkarza
(śmiech).
– Tylko Smyłek pana zdaniem zasłużył na pochwały?
– Nie tylko, ale przyzna pan sam, że jego pozycja w drużynie jest nie do podważenia. W każdym niemal meczu wyróżniał się.
– Dla mnie największym wygranym tej jesieni był Wiktor Stępniowski. Na początku wszyscy mówili, że gra, bo musi, bo młodzieżowiec, ale z każdym meczem „Murzyn” rósł w siłę i moim zdaniem w duecie z doświadczonym Dudą, stanowili mocne ogniwo drużyny.
– Mnie też zaskoczył. A wie pan czym najbardziej? Swoją dojrzałością. Byłem lekko zszokowany, kiedy zobaczyłem w meczu z Sieniawą, jak dobrze realizuje założenia taktyczne. Robił dokładnie to, co ćwiczyliśmy. Bardzo często młodym piłkarzom trzeba poświęcić mnóstwo czasu, żeby mieli świadomość po co to, po co tamto, Wiktor łapie to w mig i jeżeli da z siebie jeszcze więcej na treningach - bo zdarza mu się przyleniwić - to będzie to procentować z każdym kolejnym jego występem.
– Mam jeszcze pytanko dotyczące Dudy. Zastanawiałem się po niemal każdym meczu, dlaczego gość, który ma takie „kopyto”, tak rzadko decyduje się na uderzenia z dystansu.
– Ale on miał takie zadanie co mecz! Wszyscy wiemy, że ma potencjał, i co ważne, w jednej i w drugiej nodze. Też jestem zdania, że częściej powinien szukać dla siebie okazji do oddania strzału.
– Zapytam jeszcze o naszego najlepszego strzelca, Daniela Świderskiego. Czy te jego dziesięć trafień to dużo, czy pana zdaniem, powinno być ich znacznie więcej?
– Zawsze można zrobić coś lepiej, więcej, ale trzeba też umieć docenić to co jest, co udało się zrobić. Daniel udowodnił, że jest bardzo dobrym napastnikiem, a jedyne o co miałem do niego pretensje, to nie o niewykorzystane jakieś sytuacje podbramkowe, bo to jest wpisane w piłkę, ale o ilość odgwizdanych na nim spalonych. Daniel jest niezwykle pozytywną postacią w naszym zespole. Ma ogromny i bardzo pozytywny wpływ na szatnie. Dba o atmosferę w drużynie.
– A co pan powie o dwóch innych nominalnych napastnikach - bo więcej ich nie było na stanie... O Żelisce i o Grabarzu?
– Pierwszy jest wystawiony na listę transferową i to niech będzie odpowiedzią na pana pytanie, natomiast Szymek musi wydorośleć. Jest młody, ale okres ochronny z uwagi na wiek nie może przeciągać się w nieskończoność. On dobrze wie, co mam na myśli.

– W piłce, szczególnie na tym poziomie, nie trzeba szukać kwadratowych jaj - twierdzi opiekun „Stalówki”
– Awansujemy…?
– No w końcu! Już się przeraziłem, że to pytanie nie padnie w tym wywiadzie
(śmiech).
– No wie pan?! Kibice tylko to chcą wiedzieć, reszta ich nie interesuje.
– Nie wiem czy awansujemy. Nie wiem dzisiaj i w marcu też nie będę wiedział. Nie będę strugał wariata i powiem dla świętego spokoju; tak, awansujemy. Na awans musi pracować cały klub, nie tylko drużyna. Można zbudować zespół, który ma odpowiedni potencjał, żeby walczyć o mistrzostwo, ale to za mało. Trzeba mieć odpowiednie narzędzia, żeby osiągnąć cel, w tym przypadku sukces na koniec sezonu. Ważne są również sytuacje, kiedy nie idzie. W tym miejscu zacytuję słynnego, wieloletniego trenera Manchesteru United, Aleksa Fergusona: „Jeśli nie stać was na wsparcie, kiedy przegrywamy – nie macie prawa wspierać nas, kiedy wygrywamy”.
– A pana drużyna ma odpowiedni potencjał do tego, by za rok grać piętro wyżej?
– Ma duży potencjał, ale i tak powinna zostać wzmocniona. Każdy wie, że wiosna jest cięższa. Nie tylko Stal ma ochotę awansować. Dojdą kontuzje, kartki. Jeżeli mamy grać o najwyższy cel, to zespół potrzebuje korekt w składzie.
Ale największe braki ma Stal w organizacji, a to ma ogromne znaczenie na funkcjonowanie drużyny i przekłada się na wynik sportowy.

Łukasz Bereta nie wyobraża sobie sytuacji, że nie będzie miał wpływu na kształt kadry, która tworzyć będzie Stal w rundzie wiosennej
– Rozmawia pan o tym z Markiem Citko?
– Nie. Dwa razy, odkąd jestem, spotkałem się z panem Citko i dwa razy rozmawialiśmy telefonicznie, ale nie o przyszłości.
– No to jak pan chce dokonywać korekt w składzie, jak to Marek Citko odpowiada za personalia?
– Wie pan co…? Ja do tej pory nie wiem, kto w klubie ma najwięcej do powiedzenia i jak to generalnie będzie wyglądać w dalszej perspektywie. Ze wszystkim. Nie tylko ze składem. Jest bardzo dużo niewiadomych. Wiadomo tylko, że na końcu zawsze jest winny… trener. No i drużyna.
– To zapytam inaczej. Ukazała się lista transferowa. Poza Conde, który wraca z wypożyczenia, znalazło się na niej trzech piłkarzy, których sprowadził do Stali Marek Citko. To on samodzielnie podjął decyzję o wystawieniu ich na listę, czy po konsultacji z panem?
– Zrezygnowaliśmy również z kilku zawodników, którzy byli u nas tylko na wypożyczeniu. Z tego co wiem, to upublicznił nazwiska i listę transferową prokurent, pan Andrzej Zieliński i to on konsultował ze mną i z prezesem klubu Grzegorzem Czajką, kto ma na niej być. I myślę, to znaczy mam nadzieję, że tak samo będzie w przypadku piłkarzy, którzy mieliby do nas przyjść. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że nie będę miał wpływu na kształt kadry. Jeżeli mam swoim nazwiskiem odpowiadać za grę i wyniki drużyny na wiosnę, to chcę mieć coś do powiedzenia w kwestiach stricte piłkarskich.
– A w Ruchu Chorzów miał pan wpływ na to, jacy piłkarze mają trafić na Cichą, a jakich trzeba pożegnać?
– Oczywiście, że tak. Myślę, że w większości klubów, w których nie ma dyrektorów sportowych, którzy codziennie są z drużyną, to właśnie trener ma decydujący głos w sprawie tego, kogo chce mieć, a kogo nie. W Chorzowie ze swoim sztabem szkoleniowym mieliśmy ranking piłkarzy, których chcieliśmy ściągnąć i sami z nimi się kontaktowaliśmy. Szkatuła, Kasolik, Styrczula, Wyroba, Będzieszak, Żagiel… Niektórzy sami się zgłaszali lub przez swoich menagerów. Istniała hierarchia w poszukiwaniu zawodników. Nie było przypadku. Myślę, że tak to powinno wyglądać w Stali.

Łukasz Bereta i prezes Stali PSA, Grzegorz Czajka
– Załóżmy, że ma pan wolną rękę w poszukiwaniu piłkarzy. Czy zdradzi pan, za kim będzie się rozglądał? Na jaką pozycję szukał zawodników?
– Każda formacja wymaga wzmocnień. Nawet gdybyśmy byli na pierwszym miejscu po rundzie jesiennej, to stwierdziłbym, że są one potrzebne. Chciałbym pozyskać tylko takich zawodników, których nie będę musiał testować, bo w tym momencie nie potrzebuję piłkarzy do „przyuczenia zawodu”, tylko takich na już, na teraz. Jeżeli oczywiście mamy walczyć o awans, chyba że cel będzie inny.
– Co z młodzieżowcami? Nie ma pan ich w nadmiarze, a grać muszą…
- To jest jedna z największych bolączek Stali. OK. Klub może mieć problem ze sprowadzeniem doświadczonego zawodnika, chociażby z powodu bariery finansowej. Ale żeby miał problem z wychowankami?! Oni powinni na baczność czekać w kolejce do pierwszej drużyny. Jeszcze coś panu powiem. Z trenerem Gadowskim zadzwoniliśmy do kilku młodych zawodników, którzy kiedyś trenowali w Stali, żeby ich zaprosić na zajęcia z pierwszą drużyną, ale żaden z nich nie był zainteresowany! Dlaczego? Nie wiem. Mogę się tylko domyślać.
– Naprawdę uważa pan, że nie ma w Stali juniorów, którzy mogliby zostać włączeni do szerokiej kadry. A 15-letni Bartosz Pioterczak, czy 17-letni Filip Mucha, którzy zadebiutowali w Tarnowie, a przy okazji punktowali dla klubu w Pro-Junior System?
– Te punkty, o których pan wspomina trzeba podzielić przez pół, bo ani jeden ani drugi nie jest zawodnikiem Stali PSA w ostatnich trzech latach. Pioterczak przyszedł z Akademii Piłkarskiej, a Mucha z Krosna. Pyta pan o innych? Po zakończeniu rundy robiliśmy drużynie beep test na wytrzymałość krążeniowo-tlenową. Wszedłem do szatni juniorów i mówię, że jeżeli ktoś chce się sprawdzić, to zapraszam. I wie pan, ilu się zgłosiło? Dwóch.
– Jak wypadły ich wyniki?
– Nasz 43-letni bramkarz Tomasz Wietecha miał lepsze.
– Nie jest tajemnicą, że klub zalega piłkarzom z wypłatami. Trenerzy też podobno widzieli po raz ostatni wypłatę za wrzesień. Czy w tej sytuacji można w ogóle snuć plany na przyszłość i rozmawiać o awansie?
– Poruszył pan trudny wątek. Nie wiem, co mam powiedzieć. W ostatni dzień przed rozjazdem do domów na święta, mieliśmy na stadionie PCPN spotkanie opłatkowe. Nie będę wchodził w szczegóły. Dzisiaj powiem tylko tyle, że po raz pierwszy miałem Wigilię w takiej atmosferze…
Klub chciałby pewne sprawy przemilczeć. Przeczekać trudny czas i powiedzmy, że ja to rozumiem, ale to nie jest dobre na dłuższą metę. Szybko może się okazać, że takie trwanie jest beznadziejne. Myślę, że w takiej sytuacji, każdy wyróżniający się piłkarz nie będzie chciał się wiązać ze Stalą na dłużej. Zrobi wszystko, żeby wybić się i odejść do innego klubu. Poza tym w klubie dobrze wiedzą, że w Stalowej Woli nie uchowa się żadna tajemnica. Wcześniej czy później wszystko ujrzy światło dzienne.
– To co pan proponuje, żeby było lepiej?
– Każdy wie, że budowanie domu nie rozpoczyna się zrobienia dachu. To fundament jest najważniejszy. Jeśli Stal chce rzeczywiście nawiązać do najlepszych lat, to wpierw musi mieć dobrze zorganizowany klub. Oczywiście, można ryzykować i nawet plan może się powieść, ale co później? Sam jestem ciekaw, jak to będzie po przerwie świąteczno-noworocznej.
Rozm. Mariusz BIEL