Padają słowa o historycznej szansie, budowaniu w Europie nowej marki, nawet o kolejnym Centralnym Okręgu Przemysłowym. Z drugiej zaś strony słychać zarzuty o dewastacji lasów i prawa, o specustawie politycznie napisanej „dla swoich”. – To jest, mogę powiedzieć, projekt mojego życia. Nie wyobrażam sobie większego i bardziej ciekawego zadania – mówi „Sztafecie” prezydent Stalowej Woli Lucjusz Nadbereżny.
O wielkim projekcie przeznaczenia 1234 ha gruntów leśnych na tereny pod przemysłowe inwestycje w Stalowej Woli i Jaworznie na Śląsku, bardzo głośno było latem br. Tzw. lex Izera (od nazwy samochodu elektrycznego, który ma być produkowany w Jaworznie), ostro krytykowana przez ekologów i opozycję, szybko przeszła przez Sejm, Senat ją odrzucił, Sejm ponownie uchwalił, a prezydent Duda podpisał 28 sierpnia, w Stalowej Woli zresztą. Teraz zapadła medialna cisza. A projekt „Izera” jest rzeczywiście przedsięwzięciem bezprecedensowym.
Nie będzie inwestorów – nie będzie wielkiego wyrębu
W Stalowej Woli Lasy Państwowe oddadzą pod działalność przemysłową 996 ha.
Mają tu być, jak się oficjalnie podaje, „inwestycje przemysłowe związane ze wspieraniem rozwoju i wdrażaniem nowoczesnych projektów dotyczących energii, elektromobilności lub transportu, służących upowszechnianiu nowych technologii oraz poprawie jakości powietrza lub strategicznej produkcji dla obronności państwa, wysokich technologii elektronicznych i procesorów, innowacyjnej technologii wodorowej, lotnictwa, motoryzacji oraz przemysłu tworzyw sztucznych”.
Powstać mu tu więc duże przemysłowe centrum, dające nawet kilkanaście tysięcy miejsc pracy, a wszystko pod szyldem: Strategiczny Park Inwestycyjny Euro-Park Stalowa Wola. Oczywiście, jeśli znajdą się firmy chętne do ulokowaniu tu swoich zakładów.
17 maja br. w Stalowej Woli gościł premier Morawiecki, a na wspólnej konferencji prasowej prezydent Nadbereżny poinformował, że wraz z szefem rządu rozmawiał z „ważną delegacją koreańskiego inwestora, który jest zainteresowany Polską i Stalową Wolą”. A pytany później o to spotkanie, oświadczył, że „Polska i nasza lokalizacja jest w bardzo dużym zainteresowaniu branży elektromobilności” i że „gdyby to się udało, to oznaczałoby dla takiego miasta jak Stalowa Wola dużą odmianę gospodarczą, zmianę profilu, ale również duże zatrudnienie”.
Dopytywany jednak ostatnio przez „Sztafetę”, prezydent odpowiedział, że dla dobra sprawy nie będzie komentował wcześniej żadnych negocjacji z potencjalnymi inwestorami. Czy miasto zdoła więc przyciągnąć do parku inwestycyjnego nowe firmy? Czy będą to także wielkie koncerny i znane marki? Te pytania pozostają na razie bez odpowiedzi.
– Nie będzie dużych inwestorów, to nie będzie tak wielkiego wyrębu lasów, by zaoferować im wolny teren, bo nie będzie takiej potrzeby – mówi radna Stalowej Woli Joanna Grobel-Proszowska, w przeszłości posłanka i ekolożka.
Czy Park jest projektem opłacalnym
O tym, że nie będzie aż tylu chętnych do zajęcia całych blisko 1000 hektarów przekonana jest inna radna Stalowej Woli Renata Butryn, zaznaczając jednocześnie, że miasto nie powinno wpuścić do parku inwestycyjnego firm uciążliwych dla środowiska naturalnego.
No i w ciągu dwóch lat musi znaleźć w budżecie pieniądze na wykup gruntów do zamiany z Lasami Państwowymi. A budżet – jak podkreśla radna – będzie coraz bardziej napięty, bo np. rosną ceny prądu, a miasto nie montuje na swych budynkach i obiektach użyteczności publicznej paneli słonecznych.
Prezydent Nadbereżny zapewnia jednak, że pieniądze na lex Izera (kilkadziesiąt mln zł) się znajdą, bo chodzi o znaczące, perspektywiczne wpływy do budżetu od firm działających w przyszłym parku inwestycyjnym. I w ogóle o rozwój miasta, o jego pomyślną przyszłość i lepszy byt mieszkańców.
– Miasto na to stać. Dzisiaj Stalowa Wola żyje dostatnio ze strefy przemysłowej, której powierzchnia ma około 330 hektarów. Przygotowanie i komercjalizacja powierzchni blisko 1000 hektarów jest projektem oczywiście opłacalnym – mówi nam Lucjusz Nadbereżny.
Pogórnicza hałda i las
W przypadku Jaworzna chodzi o znacznie mniej, bo o 238 ha gruntów Lasów Państwowych. Ma tu powstać wspomniana fabryka elektrycznych aut.
Po krytyce ze strony ekologów, prezydent Jaworzna Paweł Silbert, w liście otwartym zapewnił, że teren przeznaczony pod budowę fabryki Izera i dla kooperantów jest „terenem poprzemysłowym”, że to właściwie pogórnicza hałda.
Ekolodzy odpowiedzieli mu, że obszar ten jest bardzo zróżnicowany, a hałda pogórnicza to zaledwie ok. 50 hektarów z blisko 240, o których jest mowa w lex Izera. Według nich, największą część tego terenu porasta las, a to oznacza, że z mapy Jaworzna może zniknąć ogromna zielona przestrzeń.
Stalowa Wola pozostanie zielonym miastem
W przypadku Stalowej Woli w przestrzeni publicznej nie pojawiły się takie ekologiczne kontrowersje, choć tu wątpliwości nie może być żadnych – niemal 100 proc. z tych blisko 1000 hektarów to lasy, jak to w Stalowej Woli – głównie sosnowe. Prezydent Nadbereżny zapewnia jednak, że Stalowa Wola dalej pozostanie miastem wśród drzew.
– Ten projekt jest bezpieczny pod względem ekologicznym, potencjał Lasów Państwowych w Polsce nie zostanie uszczuplony o centymetr kwadratowy. To również stworzenie nowych terenów leśnych wokół Stalowej Woli i wielki plan nowych nasadzeń w samym mieście. Stalowa Wola dalej pozostanie miastem zielonym i przyjaznym środowisku. Nie będzie żadnego ubytku ekologicznego w Stalowej Woli z powodu powstania tego Parku – podkreśla.
1/8 powierzchni miasta do wyrębu
Ale tak czy inaczej z granic administracyjnych miasta ma zniknąć w ciągu 10 lat prawie 1000 ha lasów (10 km kw.). A powierzchnia Stalowej Woli to dziś 82,5 km kw., z czego 60 proc. zajmują lasy. Pod wyrąb ma zatem pójść 1/8 całej powierzchni miasta i 1/6 lasów leżących w jego granicach.
Owe 10 kilometrów kw. to – mówiąc najprościej – prostokąt o bokach 10 kilometrów i 1 kilometra. Wyobraźmy sobie, że na tak wielkiej działce, obok Stalowej Woli, choć ciągle w jej granicach, powstaje ogromne przemysłowe miasto – konglomerat różnych zakładów i firm wraz z całą niezbędną infrastrukturą (drogi, parkingi, oświetlenie, sieci komunalne itd.).
Jak to będzie z zamianą gruntów
Zgodnie z ustawą Lasy Państwowe mają otrzymać w zamian za przekazane tereny inne grunty, już zalesione lub takie, na których mogą prowadzić gospodarkę leśną. Ale nie jest napisane, że w przypadku Stalowej Woli tę rekompensatę ma otrzymać gospodarujące tu Nadleśnictwo Rozwadów. Jeśli terenów do zamiany będzie brakować w okolicach miasta, to mogą być to działki w różnych częściach Polski, przekazane innym nadleśnictwom.
Ale prezydent Nadbereżny poinformował, że miasto już wytypowało 840 ha gruntów, które chciałoby przeznaczyć na zamianę z Lasami Państwowymi (pierwsze 100 ha kupuje już od gminy Zaleszany za 6 mln zł), a są to działki w 30-kilometrowym pasie wokół Stalowej Woli.
– Nasz cel jest taki, aby cały niezbędny obszar do zamiany, czyli 996 ha był zamknięty w tym 30-kilometrowym pierścieniu wokół Stalowej Woli. I myślę, że w perspektywie dwóch lat wskazanych w ustawie, to się uda – deklaruje Nadbereżny.
Nie róbmy z lasu muzeum
Nadleśniczy Nadleśnictwa Rozwadów Jacek Pomykała nie kryje oczywiście, że chciałby, aby to ono odzyskało w ramach zamiany gruntów cały obszar oddany pod park inwestycyjny. Odpiera też zarzuty ekologów o dewastację środowiska naturalnego. Mówi, że trzeba wyważyć tu racje i nie robić z lasu muzeum, tym bardziej, że obszar przeznaczony pod park inwestycyjny to las gospodarczy, gdzie i tak dokonuje się planowych wyrębów. A sam park inwestycyjny to wielka szansa dla Stalowej Woli.
– Niedawno, w związku z zarzutami o cięcie lasów pod drogę S19, a w naszym nadleśnictwie było to 40 hektarów, wziąłem taką grupkę ekologów na objazd w okolicy Zarzecza i pokazałem im przydrożne krzyże, postawione tu w miejscach wypadków drogowych. Nowa droga bardzo wyraźnie poprawi tu bezpieczeństwo ruchu. Czy to się nie liczy? Pytam też ekologów, gdzie mieszkają? I co było wcześniej w miejscu ich domów czy bloków? Oczywiście, że las. Oczywiste jest również, że musimy znaleźć kompromis między rozwojem miasta i potrzebami środowiska naturalnego – mówi nadleśniczy. I przypomina, że aż 6 tys. ha lasów, jakie zajmują powierzchnię Stalowej Woli to ewenement w skali kraju.
Sosny zaglądały do mieszkań
Czy porównanie przyszłego parku inwestycyjnego z dawnym Centralnym Okręgiem Przemysłowym nie jest na wyrost?
W samej Stalowej Woli terytorialnie nie jest to jakaś wielka przesada. W 1937 r. pod budowę Zakładów Południowych państwo kupiło tu ok. 900 ha gruntów. Na terenach wsi Pławo były tu głównie piaski i liche gleby, ale na pozostałym obszarze (blisko 700 ha) były to głównie lasy.
Wypada też przypomnieć, jak wtedy budowano.
– Stalowa Wola i Zakłady Południowe leżały w lesie. Sosny zaglądały do mieszkań. Zresztą budowniczowie osiedla, jak i zakładów, tak stawiali domy, hale, tak układali drogi, aby poczynić jak najmniejsze straty w drzewostanie. Wynikało to zarówno z administracyjnych nakazów, jak i potrzeby skrywania wszelkich obiektów na wypadek wojny – pisze Dionizy Garbacz w swojej monografii Stalowej Woli.
Co miała zrobić Huta?
Prezydent Nadbereżny często podkreśla, że powstanie parku inwestycyjnego i przemysłowe wykorzystanie terenów leśnych dawnej HSW to naprawianie błędnych decyzji z lat 90. i początku lat 2000, gdy Huta Stalowa Wola oddawała swe lasy Skarbowi Państwa za zaległości podatkowe, a miasto dotknięte było strukturalnym bezrobociem.
Pytanie tylko, co borykająca się z wielkim kryzysem HSW miała wtedy zrobić? Nie płacić podatków i powiększać swe zadłużenie? Ogłosić bankructwo, tak jak wiele jej spółek-córek? Ogromne tereny leśne były wówczas jej wielkim zasobem i… przekleństwem, bo koszty wylesień były tak wysokie, że inwestorzy nie garnęli się do Stalowej Woli. A projekt taki jak „Izera” (gdzie za wylesienie się nie płaci) był wtedy nie do pomyślenia, bo Lasy Państwowe bardzo zazdrośnie strzegły swych terenów.
Zdaniem radnej Renaty Butryn błędem było wówczas podzielenie lasów HSW na małe działki i wyrywkowe oddawanie ich inwestorom „po kawałku”.
Złe doświadczenia Szlęzaka
Problemy te dobrze pamięta ówczesny prezydent Stalowej Woli Andrzej Szlęzak, który toczył liczne i najczęściej przegrane boje z Lasami Państwowymi o pozyskanie terenów pod inwestycje. Dziś mówi, że za sprawą polityków temat ten odbił teraz w drugą skrajność – Lasy Państwowe oddają miastu hojną ręką w ramach specustawy prawie 1000 ha. Jego zdaniem, miasto powinno mieć oczywiście rezerwę terenów inwestycyjnych, ale nie tak wielką i uzyskaną nie w takich „specokolicznościach”, z politycznego nadania.
I jako radny sejmiku Podkarpacia stwierdza: – Patrzę na to z perspektywy województwa i pytam, dlaczego to Stalowa Wola ma mieć takie korzystne rozwiązanie, a Krosno czy Mielec nie mają na to szansy? W czym są gorsze od Stalowej Woli?
Skądinąd w latach 2011-2013 prezydent Szlęzak miał złe doświadczenie z „własnym” parkiem przemysłowo-technologicznym, który miasto zamierzało uruchomić razem z energetycznym koncernem TAURON do 2015 r. w Jelni, gdzie Elektrownia Stalowa Wola składowała swe popioły. Docelowo miało tu być 214 ha i 1200 miejsc pracy (do 2023 r.). Ale projekt nie wypalił.
Projekt życia Nadbereżnego
Specustawa daje beneficjentom na zamianę działek z Lasami Państwowymi dwa lata (do września 2023 r.), a czas na wejście inwestorów to dziesięć lat (do września 2031 r.).
– To jest, mogę powiedzieć, projekt mojego życia. Nie wyobrażam sobie większego i bardziej ciekawego zadania. To wielki zaszczyt dla Stalowej Woli i dla mnie osobiście, że udało nam się sprawić, że najwyższe władze państwa zaufały naszemu miastu i stworzyły takie narzędzie prawne – mówi „Sztafecie” prezydent Nadbereżny.
Podkreśla też, że Stalowa Wola ma atuty (położenie, dostępność do źródeł energii, kadry, skomunikowanie miasta, dwie oczyszczalnie ścieków) wyjątkowe w skali Polski, i teraz to po stronie miasta jest zadanie, aby dobrze i skutecznie je wykorzystać.
– A ja nie mam wątpliwości, że Stalowa Wola – tak jak głosi dumne imię naszego miasta – po raz kolejny zostanie tym projektem potwierdzona. I że tak go zrealizuje, że na pewno za 10 lat będziemy innym miastem pod względem rozwojowym, przemysłowym i społecznym – dodaje prezydent Nadbereżny.